Łączna liczba wyświetleń

sobota, 31 grudnia 2011

Coś na sylwestra.

Wódka lała się na kufle. Nie było krasnoluda który na koniec pijatyki będzie mógł stać o własnych siłach. Pili wszystko, piwo, wino, miód czy wódkę. A ci którzy potrzebowali czegoś mocniejszego zamawiali czysty krasnoludzki spirytus który kopał mocniej niż gwałcona dziewica. Śmiali się, wrzeszczeli i tańczyli, oczywiście tylko ci którzy byli na siłach. Krasnoludy mają najtwardsze łby na świecie, więc zabawa trwała całą noc. To było Digtran, czyli ostatnia noc roku. Nikt nie myślał o bitkach i wojnach. To była noc picia, noc spotkania z przyjaciółmi i noc zapomnienia. Pili by oczyścić sumienie, z dziesiątek zabitych stworzeń, setek zerżniętych dziwek i milionów złych uczynków. Lecz nowy rok będzie lepszy. Będą honorowi, odważni i cnotliwi niczym paladyni. Zapewniali o tym samych siebie klnąc się na życie. Tak jak rok temu...



Życzę wam udanego roku 2012, oby był dużo lepszy niż poprzedni. Zdrowia, szczęścia oraz miłości bliskich !






Azdur mnie tu gryzie w kostkę żebym przekazał również życzenia od niego. (ten gnojek już urżnięty)

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Powstanie ludzi

Jest masa teorii, skąd wzięli się na ziemi ludzie. Mówi się o tym, że wyszli z wody, spadli z nieba lub powstali ze światła. Słyszałem nawet głupoty o tym jak zostają sprowadzeni na ziemię przez jakiegoś boga którego jest trzech (bardzo dziwna i niejasna wiara). Raz nawet siedząc w pewnej karczmie spotkałem się z teorią jako są dziećmi małp. Prawda jest jednak inna. Ludzie wyszli z bagien. Wszelkie piękne teorie o świetle, oceanach i innych tego typu to pomysły ludzkich uczonych, którzy nie mogą pogodzić się z prawdą. Zwiedziłem cały świat, stolice krasnoludów, elfów i gnomów szukając informacji do Księgi Ludów. Spędziłem lata na studiowaniu dawnych ksiąg, rękopisów i przekazów we wszelkich przekładach. Ludzie to najmłodsza rasa naszego świata, a pochodzą z mokradeł. Żyli tam długo w spokoju nikomu nie wadząc. Budowali coraz większe wioski, zajmowali nowe tereny, nie bacząc na przeszkody. To rasa od zawsze okrutna, nie dbali o to czy zajmując nowe ziemie zniszczą leża zwierząt czy innych stworzeń. Od początków istnienia walczyli z goblinami, których sukcesywnie wybijali i wypychali z bagien. Trwało to masę lat, ale w końcu mokradła były za małe. Zajęli cały teren obecnego Zizmaru, ale nie mogli się tu długo gnieździć. Gzili się na potęgę, kobiety były całe życie w ciąży więc potrzebowali więcej miejsca, a do tego nie mogli już się wyżywić na bagnach. Ruszyli no wschód, przejmując nowe tereny. Ludzie szybko się uczyli. Nauczyli się uprawy ziemi, rodziła ona dla nich nad wyraz dobrze. Powoli zajmowali coraz nowe krainy, nieraz wyżynając ludy które stają im na drodze. Tak rok po roku z najmłodszej i najsłabszej rasy, ludzie stali się najliczniejsi. Mimo ,że mniej zręczni od elfów słabsi od krasnoludów i sprytem znacznie odbiegający od gnomów, nadrobili czym innym. Ludzie to rasa która przystosuje się do wszystkiego. Radzą sobie w moczarach Zizmaru, dalekiej północy która od wsze czasów jest skuta lodem i pokryta śniegiem. Zamieszkują nawet gorące lasy Uzadin, gdzie ich ludy nie noszą nic innego oprócz przepasek na biodrach a do walki używają sztyletów i dmuchawek z trucizna. Ludzie to najliczniejsza rasa naszego świata. Potrafią być okrutni i zapalczywi, lecz wydali na świat wspaniałych wojowników, największych myślicieli oraz wielkich królów. W przeciwieństwie do innych ras, nie ma między nimi solidarności, z latami dzielili się na osobne królestwa, nieraz wojując przeciwko sobie tak jak zresztą dziś.

Teraz wiecie wszystko o powstaniu ras, spędziłem na zbieraniu tych informacji całe me życie, by wiedza ta nie zginęła w odmętach historii.


Fragment "Księgi Ludów" Autorstwa Sir Agramona z Szeshel, wielkiego wieszcza północy.

sobota, 24 grudnia 2011

Krasnoludzkie życzenia

Byście zdrowi byli niczym Ork najwiekszy

By miłość trafiała w wasze serca jak topór krasnoluda w czaszkę wroga

By rodzina była wam bliska niczym własne gacie

Weselcie się w gronie najbliższych, silcie się przednim mięsem i wychylcie kufel piwa, by szczęśliwe chwile trwały jak najdłużej!



Wesołych, zdrowych i spokojnych świąt życzę wam ja oraz Azdur.

piątek, 23 grudnia 2011

Chwilowa przerwa

Ostatnio ciężko było mi znaleźć chwilę żeby coś napisać. Ale mam przerwę świąteczną więc lada chwila powinno pojawić się nowe opowiadanie.

sobota, 17 grudnia 2011

Pieśń Akhazela

Niech prowadzi mnie topór i tarcza
Niech padnie truchło mego wroga po walce.
Prowadzi do boju mnie głos mojego władcy
Wprost ku śmierci, kalectwu lub chwale

Nie zlęknę się mrozu, bólu czy krwi własnej
Walczę za przyszłość, za dzieci ze skał wyklute.
Walczę za wolność, o spokój mego ludu
By bez kajdan żyli gór synowie

Czy po walce z radością broń mą uniosę
Może upadnę z przebitą piersią
Lecz ginę jako krasnolud, nie zniewolony przez wroga
A męstwo me w pieśniach po wieki zostanie


Akhazael, syn Azmaela




Pieśń która często była śpiewana żołnierzom tuż przed potyczką

piątek, 16 grudnia 2011

Spotkanie Azdura z Emen - by Clavdia & Sledziu

-Zasrane lasy-rzucił Azdur, ale chyba tylko do siebie-zachciało mi się kurwa skrótów, na dupie trzeba było siedzieć i czekać na karawanę.
Mówiąc to odganiał się od natrętnych much, Azdur nie miał nic przeciwko lasom, spędził w nich sporą część dzieciństwa, ale to co się stało, przerosło go.
Azdur od dawna podróżuje na północ, teraz na drodze stanął mu ten cholerny las, radzono mu zaczekać na karawanę do której będzie można się przyłączyć, ale on musiał być mądrzejszy. Nie maił ani chęci na opóźnienia ani okrężną drogę, więc postawił na samotną przechadzkę, co okazało się błędem. Nie brał ze sobą prowiantu, miał łuk więc był pewien, że upoluje coś po drodze, zabrał trochę sucharów i bukłak wody. To był błąd. Po całym dniu przedzierania się przez chaszcze, pośliznął się na sarnim gównie i upadł tak niefortunnie, że łuk przerzucony przez plecy przyjął cały impet na siebie i pękł.
-Gówno gówno gówno-wykrzyczał załamany.
Oczywiście nie miał zamiaru zawracać, na kolacje pochłonął cały zapas sucharów i jakoś zasnął mimo głodu. Rano ruszył w dalszą podróż, rozglądał się chociaż za jakimiś owocami leśnymi bo patykiem to on polować nie potrafi. Plątał się tak głodny bo bardziej niż utrzymaniem kierunku zainteresowany był zabiciem głodu. Gdy słońce zaczęło zachodzić siadł na tyłku zrezygnowany. Był głodny, zmęczony i jeszcze się zgubił...
Siedział tak załamany, gdy nagle coś poczuł
-Mięso-krzyknął sam do siebie. Po chwili wstał i zaczął rozglądać się, skąd może dochodzić ten zapach.
biegał po lesie jak hart za ofiarą, czuł zapach mięsa, czyżby...pasztet? Sam sobie nie ufał, skąd pasztet w lesie, może już ma majaki?
-co do kur...-wyszeptał i zaczął się nerwowo rozglądać. Słyszał śpiew, piękny śpiew kobiety, skąd to w lesie...Zatrzymał się by namierzyć skąd dochodzą dźwięki.
Gdy określił kierunek po prostu pognał przed siebie pędem, nie bacząc na ostre kolce krzaków.
Wybiegł na maleńką polankę na której stała niepozorna chatka, z jej wnętrza dochodził śpiew, ale co tam śpiew, zapach mięsa! Ostrożnie podszedł do chatki i zapukał do drzwi.
 -W..witaj Pani
Powiedział lekko zaskoczony, otworzyła mu kobieta, wysoka o rudych włosach. Azdurowi jakoś nie spodobała się mu ta ubabrana od mąki sukienka, i lekkie szaleństwo w oczach. Ale otrząsnął się dosyć szybko.
-Jestem Azdur Pani
Skłonił się delikatnie na znak szacunku, w końcu był gościem, głodnym gościem, a taki musi okazać szacunek.
-Zgubiłem się w lesie kilka dni temu, a moje zapasy trafił szla... nie były wystarczające, nie uraczyłabyś piękna Pani wędrowca kawałkiem strawy?
Wbił w twarz rozmówczyni oczy, a w duszy walczyła nadzieja.
 Strawy? Chcesz jeść? - powtórzyła by się upewnić, czy aby się nie przesłyszała.
Chwilę długą stała tak i gapiła się na krasnala. Nie mogła uwierzyć we własne dzikie szczęście.
"Na bogów! Ten wygłodnialec zeżre wszystko, co tylko mu podam. Ha!" - na tę myśl uśmiechnęła się szeroko oraz ( tym razem) całkiem szczerze
-Pani, żadna ze mnie Pani, mów mi Emen.- Nie przejmuj się kompletnie bałaganem w kuchni. Właśnie próbowałam upiec ciasto. Heh... Nie zawsze wszystko musi iść jak po maśle, nieprawdaż? Oho! Emen właśnie popadała w słowotok. Jak zawsze, gdy była nieco zdenerwowana lub też podekscytowana. Co sobie życzysz na początek? Właśnie zrobiłam zapasy na dobrych kilka tygodni jak nie miesięcy. Zatem nie krępuj się. Życz, co tylko sobie wymarzysz. Zaśmiała się nerwowo i zaczęła swoje kroki powoli kierować ku kuchni. 
 Po krótkiej chwili wróciła Emen niosąc dwie miski pełne gorącej zupy. Ani chybił najprawdziwsza czernina. Słodka, z wiśniami oraz kluskami. Pierwszorzędna.
Proszę. Mam nadzieję, że lubisz takie specjały i nie odrzuca cię główny składnik? Zapytała szczerze zaniepokojona. Wiem, że niektórzy czują awers do tej potrawy. Ja jednak nie lubię gdy marnuje się choćby skrawek z takiej kaczki, który można by jakoś spożytkować. Uśmiechnęła się i czekała na jakąkolwiek reakcję krasnoluda. A i też Azdur nie zauważył, że celowo przekręciła jego imię. Czyżby był tak głodny, że nie zważał absolutnie na nic?
Doskonale.
Azdur Jadł z przyjemności, jedzenie było naprawdę pyszne
- Wspaniała czernina droga Emen-uśmiechnął się a z brody kapała mu zupa.
Emen uśmiechnęła się i znów pobiegła do kuchni. Azdur był zdziwiony ilością przysmaków, karmiła go najwspanialszym mięsem jakie kiedykolwiek jadł wyborny pasztet, pieczone mięsa, normalnie nie wierzył w bezinteresowne uczynki, ale głód zabił wszelkie podejrzenia. Zastanawiał się co to za mięso. Delikatne, ale wyraziste w smaku. Cudowne, no ale nie wypada pytać będąc gościem. Po obfitym posiłku składającym się z wielu dań był opchany do oporu. Myślał tylko o łóżku. 
-Droga Emen, mam prośbę, czy nie mógłbym spędzić u ciebie nocy? Na dworze leje
 a u ciebie i kominek i wspaniałe towarzystwo-uśmiechnął się.
-Nie - odpowiedziała ale odpowiedziała uśmiechem - Nie martw się, ledwo godzinkę drogi stąd jest miła karczma, trafisz tam bez problemu
-Wredny babsztyl - wyszeptał do siebie, bo nie wypada obrażać gospodyni która tak nakarmiła pysznym mięsem.
Pożegnali się a Azdur ruszył w drogę, rozmyślając o Emen i o cudownym mięsiwie jakiego skosztował

Gdyby wiedział co działo się w chatce Emen trochę wcześniej...
-------------------------------------------------------------------------------------------------------- 

- Nie wierzysz mi?? Własnej siostrze?
- Niee!!! 
- Przecież nawet dzieci wiedzą, że skóra jest szalenie rozciągliwa. O, popatrz.
- NIEEE!!! NA BOGÓW! BŁAGAAAM!!!! 
 Odkąd Emen wróciła, Kelai nie zaznał spokoju. Znaczy, może i zaznał, ale tylko przez pierwsze dziesięć minut, gdy bardka wypytywała się brata, co się działo przez jej nieobecność. Swoją drogą, w końcu miała okzaję go poznać osobiście. Jednak wyszła na światło dzienne jedna rzecz, która szalenie rozzłościła dziewczynę.
 Bo może niekażdy wie, ale Em była szalenie skrzywdzona przez jej ojca. A było to szmat czasu temu, gdy jej matka odeszła. Wtedy ojciec postanowił, że zacznie traktować córeczkę tak, jak towarzyszkę życia. Pod każdym względem. I tego Ruda nie potrafiła mu wybaczyć za żadne skarby. I pewnego pięknego dnia zemściła się na ojcu. Jak? Aż strach mówić. A zresztą warto przypatrzeć się Kelai'owi. Właśnie dzielił los ojca. Na kuchennym stole z poprzywiązywanymi rękoma oraz nogami, miał szansę po raz pierwszy i ostatni w życiu, obserwować możliwości elastyczne swojej własnej skóry, gdy jego siostrzyczka zdzierała ją z jego własnego ciała. Na żywca, bez znieczulenia.
 - D-DLACZEGO??!! PRZESTAAŃ!! - Gardłowy i rozpaczliwy krzyk elfa niósł się po całym domu.
- Może TY mi to powiesz? Skoro wiedziałeś, co mój ojciec wyprawiał ze mną... dlaczego mi nie pomogłeś? - Na chwilę zaprzestała, dając Kelai'owi sekundę wytchnienia.
- Ja... Ja... Nie mogłem ci pomóc!
- A co stało na przeszkodzie?
- ...
- Tak właśnie sądziłam.
 I tak od słowa do czynu, Kelai skonał w niesamowitych męczarniach.
 Po kilku naprawdę  długich godzinach wzeszło słońce i nastał wyjątkowo piękny ranek. Emen była właśnie w trakcie gotowania obiadu. Zdążyła w międzyczasie posprzątać całą kuchnię, resztę mięsa schować w spiżarni, jakby kogoś oczekując. Oczywiście znalazła rzeczy, które mogły należeć do jej brata. Jak chociażby ubrania, buty i tym podobne przedmioty. Wszystkie rzeczy brata spakowała i wrzuciła do pobliskiego jeziorka, gdzie niemal natychmiast poszły na dno.
 Z głowy, która była chyba największym problemem, zrobiła pasztet. Za chwileczkę będzie mogła wyjąć go z pieca... Ogólnie w całym domu roznosił się bardzo przyjemny i przyjazny zapach. Generalnie nawet cienia wątpliwości nie ma, że półelfka już kiedyś wykonywała podobne czynności. Robota szła sprawnie i w chwili obecnej, wszystko wyglądało niemal sielankowo.
Zupa, mięso... Wszystko było gotowe na obiad, a zapasy wystarą na co najmniej trzy miesiące. W końcu półelfka mogła wypocząć. Usiadła na ganku z lutnią w ręku i zaczęła grać jakąś smętną melodyjkę.
Miłosierny!

Chwała tobie, cześć na wysokościach
nieba, gdzie królowałeś, chwała w głębokościach,
gdzie niezwyciężony, trwasz w dumnym milczeniu!
Uczyń, niechaj ich dusze spoczną z tobą w cieniu
drzewa wiedzy, gdy swoje konary rozwinie,
jak sklepienie świątyni, który nie przeminie!

Śpiewała półelfka niby od niechcenia. Dźwięki lutni nie były tak kojące jak melodia fletu ale i z tym kobita se poradzi. A wygrywała tradycyjną pieśń ku zbawieniu dusz poległych. Ot tak, dla braciszka Kelai`a.
I tak mijały błogie minuty. Odpoczęła, pozwoliła sobie nawet na krótką zadumę nad tym, co teraz pocznie. Cóż. O pieniądze martwić się nie musi. Zleceń na pieśni z teatrów i świątyń ma tyle, że w końcu zostanie najbogatszą mieszkanką Fallathanu. Ale jak już wcześniej było wspomniane, nie to zaprzątało jej głowę. Co pocznie, jeżeli ktoś odkryje jej mroczny sekret? Kelai dowiedział się o śmierci ojca dopiero przed swoją własną agonią. Lecz jeżeli ktoś nieproszony nagle dostrzeże morderstwo? Ktoś kto znał Kelai`a... Czy też i jego zabije?
- Nie... bez sensu. - szepnęła do siebie. Palce leniwie błąkały się po strunach niczym odnóża białego pająka na sieci.
- Na bogów. Co powiem swoim znajomym? Że Kelai wyjechał? Tak nagle? Bez pożegnania? Zamyśliła się. Heh. Głupia sprawa, nad którą nie pomyślała wcześniej. Ale chyba nie będzie miała wyboru. Wymyśli jakąś sprytną wymówkę dotyczącą nagłej choroby matki i tyle. I oby to wystarczyło.
Westchnęła cicho i wstała. Wróciła do kuchni, by skosztować walorów smakowych rudego elfa.
- Mmm... Wyborne. Jednak elfina jest dużo lepsza od ludziny. Delikatniejsza jakby. - stwierdziła z zadowoleniem. - No, to teraz pozostaje kwestia deseru i obowiązki kuchenne będę miała z głowy. - jak powiedziała, tak zrobiła. Zabrała się za pieczenie ciasta.
  Mąka... Cukier, jajka, trochę mleka...
Niby tak niewiele, a jaki można zrobić przy tym bałagan. To znaczy... Normalna kobieta zachowała by przy pieczeniu względny porządek, jednak talent do bałaganienia Rudej nie mógł wprost dopuścić do prostolinijnej akcji jaką jest pieczenie.
Na samym wstępie stłukły się na podłodze dwa jajka. Chcąc zetrzeć wilgotną ścierką powstałą nieczystość, Ruda poczłapała w kierunku wiaderka z wodą. Oczywiście potrąciła przy tym worek mąki, który rozsypał swą zawartość. Zaskoczona bardka odwróciła się gwałtownie suknią zahaczając o wiadro z wodą. Wiadomo co się stało. Drewniane wiaderko zachwiało się niebezpiecznie wylewając, na szczęście, tylko połowę wody. Zrezygnowana zaczęła zbierać dłońmi powstałą na podłodze breję i wyrzucać przez okno do kubła, które to oficjalnie miało służyć jako śmietnik. I w tym momencie dostrzegła zbliżającego się niskiego mężczyznę. Nie rozpoznała w nim jeszcze sylwetki krasnoluda, bo słońce świeciło akurat jej w oczy. No cóż. Wstępuje na jej teren.... znaczy się gość niechybnie zechce zapukać do drzwi.
Westchnęła ciężko i wytarła ręce w suknię. I tak była cała brudna. Ruszyła w kierunku drzwi, przy okazji wdeptując prosto w potłuczone jaja, które to były przykryte cieniutką warstwą mąki.
~PUK PUK~
Lipa. Gość przybył.
Zaklęła szpetnie i nie zważając już kompletnie na nic, poszła otworzyć drzwi.
Uchyliła drewniane skrzydło najbardziej jak się dało i... jej oczy spoczęły na krasnoludzie. KRASNOLUDZIE!
"Do kur.y nędzy. Czego, cwelu?!" - pomyślała życzliwie w duchu.
Tak, słucham? W czym mogę pomóc? - zapytała z uśmiechem.
Cóż mogła począć, że jakoś nie żywiła sympatii do tej rasy? Krasnoludy były dla niej na równi z półorkami. Brudasy lęgnące się poprzez niekontrolowane chędożenie wszystkiego co się rusza. Ich samice wyglądają dokładnie jak samce, a potomstwo można pomylić z kretem uwalonym w błocie. Jedno co widziała dobrego w krasiach, to ich talent do wykuwania broni, pancerzy i rzeźbienia mebli oraz smykałkę do wyrabiania instrumentów. A to już zaleta na tyle duża, że Emen mogła zdobyć się na miły i uprzejmy ton.
Póki co...

Opowiadanie by Clavdia & Sledziu :) 









 

niedziela, 11 grudnia 2011

Rozdział II - część 2

Przyjaciele ustalili, wyruszają za cztery dni. Podróż do stolicy, jeżeli nie będzie żadnych problemów, zajmie im niecały tydzień, lecz skoro mają iść na wojnę, nie zaszkodzi się wcześniej zorientować w sytuacji. Nie martwili się opuszczeniem domu. Krasnoludy to plemię wojowników, nie domatorów. Do szczęścia potrzeba im dobrego topora, porządnej zbroi oraz rozkazu do wymarszu. Azdur miał jednak pewną rozterkę. Dziewczynkę która znajduje się pod opieką Khazuny. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że nie jest dziecku nic winny, przeciwnie. Uratował jej życie i opłacił mamkę. Zachował się nad wyraz szlachetnie, ale mimo to, czuł, że to nie jest zwykłe dziecko, wiedział, związało ich przeznaczenie...


Dwa dni po wizycie posłańna Azdur wybrał się do Khazuny. Doskonale wiedział, że musi to zrobić, lecz sam do końca jeszcze nie wiedział co chce począć z małą. Zapukał do drzwi staruchy.
-Wlazł!-rozniusł się skrzeczący głos.
Krasnolud westchnął i pchnął drzwi. Khazuna spojrzała w kierunku gościa.
-Aaaaaa, to ty, czego tak cicho jesteś, normalnie morda ci się gnojku nie zamyka-uśmiechnęła się, uśmiech ten nie dodawał jej uroku.
-Musimy pogadać-powiedział poważnym tonem
-Gadajmy więc-usiadła na zydlu przy stole i wskazała gościowi miejsce. Milczeli przez chwilę. Krasnolud nie wiedział od czego zacząć.
-Masz do mnie sprawę, jak się zdaje a milczysz jak kurwa z kutasem w ryju, gadaj co masz do powiedzenia.-Khazuna nie lubiła marnowania czasu. Azdur westchnął
-Muszę wyjechać, pojutrze.-spojrzał opiekunce w oczy, wzrok miał zatroskany.
-Ehhhhh.-wyskrzeczała-Spodziewałam się tego, ale taka kolej rzeczy, dziś grzejesz dupe przy kominku, jutro pędzisz przez pole urżnąć przeciwnikowi głowę, ale taka dola krasnoluda, chyba nie boisz się walki, strach cię obleciał?-zakpiła.
-Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi-warknął
-Zmień ton gnido-skarciła go-bo przychodzisz do mnie z prośbą jak się zdaję;
Przeklęta stara kurwa, pomyślał, ale nie dał po sobie niczego poznać.
-Wybacz Khazuno-wycedził przez zęby-powiedz, ile złota jeszcze zostało z mieszka który ci przekazałem?
-Zostało?-zaśmiała się-od ostatnich trzech dni ja łożę na jej utrzymanie. Mleko, miód, mąka, jaja ostatnio nawet mięso, ta mała gnida żre nie gorzej niż młody krasnolud, liczyłam, że przychodzisz z pieniędzmi a nie problemami.
Azdur sięgnął do pasa, wyjął mały skórzany mieszek i położył go na stół, był to bardzo mały mieszek, pieniądze pochodziły z dzisiejszej sprzedaży mięsa. Nie było tego dużo.
-To na pokrycie zaległości, niestety wszystko co mam.
Starucha otworzyła go i wysypała zawartość na stół. Skrzywiła się.
-Niech będzie, że dług pokryty. Ale ty idziesz na wojnę-wlepiła w niego wzrok-Ale ty idziesz na wojnę, zapewne jako skalniak. Nie wiadomo kiedy i czy w ogóle wrócisz. A mała nie przeżyje na samej wodzie.
Azdur spodziewał się tego. Wiedział, że pieniądze z turnieju prędzej czy później skończą się. Khazuna może była stara i wredna, ale była uczciwa. Dziewczynka była silna i zdrowa, niczego jej nie brakowało, lecz takie wychowanie kosztuje. Myślał o sprzedaży tarczy z turnieju. To była piękna rzecz, mimo wszystko jest nie warta tyle ile potrzebuje. Wiedział, że ma jedną rzecz która jest tyle warta. Westchnął i powili zdjął z szyi łańcuch, po czym położył skarb na stole. To smocze oko!. Prezent który dostał od swojej przyjaciółki Marwin, tajemniczej leśnej czarodziejki. Khazuna spojrzała na stół i wytrzeszczyła oczy.
-Azdurze-rzadko kiedy zwracała się do niego po imieniu-Kurwa, przecież to nie twoje dziecko, to zwykła znajda którą uratowałeś. Nie wiesz kim jest, skąd się wzięła w lesie, nie masz do niej nic! Ale mimo to dajesz jej prezent godny królowej!
Spojrzał na nią ciężko
-Tak postanowiłem, dostaniesz za to dobrą cenę, proszę cię, dbaj o małą Eldenę, wychowaj ją jak najlepiej potrafisz.
Wzięła oko w dłonie, zaczęła obracać je między palcami, całkiem zresztą zręcznie, na twarzy widać było jak bije się z myślami. Po chwili odłożyła skarb na stole.
-Zabieraj to-powiedziała chłodno
-Khazuno-zaniepokoił się-To zapłata, to dla małej proszę, daje ci
-Zamknij mordę!-przerwała mu uprzejmie-mam to w dupie, nie przyjmę tego, ZAMKNIJ PYSK!-wykrzyczała gdy chciał jej przerwać, Azdur położył uszy po sobie.
-Jesteś dobrym krasnoludem, przeznaczenie czy przyzwoitość, mnie nic do tego. Ale masz wielkie serce, dajesz najcenniejszą rzecz jaką posiadasz zwykłej znajdzie. Ale ja się na to nie zgodzę.
uniosła dłoń gdy krasnolud chciał jej przerwać.
-Nie przyjmę tego, lecz zajmę się dziewczynką. Niczego jej nie zabraknie. Robię to bo dajesz mi wiarę w to, że na świecie jest jeszcze honor i uczciwość.
-Ale przecież ona musi jeść, potrzebuje ubrań, sama mówiłaś-zaniepokoił się.
-Czy ty myślisz, że mamka największych bohaterów naszego świata narzeka na brak pieniędzy?-uśmiechnęła się a ton miała ciepły jak nigdy dotąd.
Azdur wstał z zydla i ukląkł na jedno kolano położył dłoń na piersi i zaczął:
-Ja Azdur, ślubuje ci
-Siadaj na dupie i daruj sobie te słodkości bo się porzygam, chcesz mi podziękować to mnie przerżnij na tym stole albo się zamknij.
Azdur milczał.
-Tak myślałam, jeżeli chcesz się z nią pożegnać, masz szansę-wskazała drzwi do małej izdebki.
Azdur wstał bez słowa i ruszył w kierunku drzwi. Czuł pot na czole, suchość w ustach a dłonie bardzo mu się trzęsły, nie wiedział dlaczego.
-Przecież to tylko dziecko-Szeptał do siebie-małe dziecko...
Wszedł do pomieszczenia i podszedł do łóżeczka. Eldena spała. Zmieniła się od czasu ich ostatniego spotkania. Nabrała kolorków i nawet sporo ciała. Teraz dopiero zaczął żałować tak rzadkich odwiedzin, bał się przywiązania do małej ale jak widać unikanie odwiedzin nic nie pomogło. Stał i przyglądał się dziewczynce. Po chwili dziecko poruszyło się niespokojnie i otworzyło oczy, zaspana spojrzała na Azdura i momentalnie na jej małych usteczkach zawitał uśmiech i wyciągnęła do niego rączki.
-Czemu nie-wyszeptał do siebie.
Wyjął ją z pościeli i przytulił. Ręce przyzwyczajone do walki i pracy potrafiły być delikatne. Eldena śmiała się na cały głos, wtulała się w krasnoluda i szarpała go lekko za brodę
Azdur nie pamiętał kiedy ostatnio przeżył tak szczęśliwą chwilę. Marzył by czas stanął w miejscu, ale doskonale wiedział, to tylko marzenia.
-To pożegnanie Eldeno, muszę wyjechać, muszę-głos miał smutny.
Dziewczynka przestała się śmiać, najwyraźniej ton głosu ją zaniepokoił, bo przecież niemożliwe by zrozumiała co jej powiedział? Objęła go mocno, ale już bez uśmiechu.
-Mam coś dla ciebie maluchu.
Sięgnął za kaftan i wyjął mały srebrny łańcuszek. Zrobił go ze srebra w które wtopił kilka małych opali.
-To dla ciebie, byś nigdy mnie nie zapomniała gdybym miał nie wrócić.
W jego oczach pojawiły się łzy. Założył dziecku na szyję prezent a potem pocałował ją w czoło. Położył ją z powrotem na kocu, dziewczynka zaczęła płakać i rzucać się w złości a jemu z oczu kapały łzy, wielkie jak grochy.
Poczuł dłoń na ramieniu.
-Jedź do boju Azdurze a o nią się nie martw, daje ci słowo, zajmę się nią i dobrze wychowam.
Azdur spojrzał na Khazunę
-Dziękuję-powiedział przez łzy które starał się opanować
Po tych słowach złapał ją za dłoń którą pocałował. Potem po prostu się odwrócił i wyszedł, nie wytrzymałby kolejnego spojrzenia na dziecko.
Był to ostatni raz gdy Azdur widział Eldenę przed najkrwawszą z wojen...

wtorek, 6 grudnia 2011

Rozdział II - część 1

Mijały dni i miesiące a Azdur w wiosce czuł się bardzo dobrze, czas płynął tu leniwie na pracy, piciu i treningach. Wraz z Kezanem prowadzili raczej spokojne życie, ich głównym źródłem dochodów były polowania, dzięki sprawnemu oku i pewnej dłoni, dwoje młodych krasnoludów świetnie sprawdzała się w roli myśliwych. Godziny spędzali na polowaniach ale nigdy nie wracali z pustymi rękoma. Zwierzynę oprawiali samodzielnie, po czym przyrządzali dla siebie a nadwyżki sprzedawali na lokalnym targu. Nie mieli wielkich wymagań od życia, byle mieć trochę monet na piwo i drobne przyjemności. Oczywiście Azdur miał sporą sakiewkę złota za zwycięstwo w turnieju rocznika, lecz przekazał cała sumę Khazunie na wychowanie młodej Eldeny. Azdur niezwykle rzadko odwiedzał mamkę oraz mała, chyba trochę bał się zbytniego przywiązania do dziewczynki. Po polowaniach ćwiczyli, walczyli na topory, młoty, a nawet trenowali walkę na piersi. Azdur dodatkowo wciąż fechtował mieczem, lecz do tego akurat Kezan przekonać się nie chciał mówiąc że jak ma machać takim szpikulcem to tylko piekąc mięso na ruszcie, przyjaciel nie namawiał go zbytnio, bo głęboko zakorzeniona była u krasnoludów niechęć do mieczy. Mijał czas, a do wioski zaczynały dochodzić niepokojące plotki. O oddziałach toporników podróżujących przez kraj wzdłuż i szerz, o oddziałach najemników ciągnących ku Dargham a nawet grupach czarodziejów które opuszczają swe uczelnie by spotkać się z władcą w stolicy. Wojna, to właśnie było najczęstszym podejrzeniem słuchaczy tych nowości, wojna wisi w powietrzu. Azdur z Kezanem nie rozmawiali o tym, wiedzieli jak wygląda ich sytuacja w tym wszystkim, praktycznie czekali tylko na gońca z rozkazem wcielenia ich do armii. Azdur był zwycięzcą turnieju rocznika co oznacza, że po poborze będzie należał do oddziału „skał” czyli wojowników stojących w pierwszej linii podczas bitew, ale cóż, do tego właśnie był szkolony i jego obowiązkiem jest bronić kraj, nie wzdragał się i był gotów podjąć wyzwanie. Każdy skalniak, tak nazywano ich zdrobniale, sam wybierał sobie partnera w boju, czyli tego który stoi tuż za nim i gdy Azdur przyjmie na siebie ciosy, partner zza jego pleców będzie zadawał mordercze ciosy napastnikom. Logiczne, że wyborem młodego skalniaka będzie jego najwierniejszy przyjaciel Kezan, który prośbę brata, bo tak się nawzajem nazywali, przyjął z największym honorem. Coraz bardziej nerwowo wyglądała sytuacja w kraju, nie było dnia by zbrojne oddziały przechodziły nawet przez ich wioskę. Dwaj młodzicy po prostu czekali na rozkazy. Doczekali się.
Pewnego poranka rozległo się głośne pukanie w drzwi, silne uderzanie okutą w żelazo rękawicą. Azdur nie spał, siedział z Kezanem przy stole i pili grzane piwo przed wyprawą na polowanie.
-Wejść-powiedział donośnym głosem gospodarz. Drzwi otworzyły się i do izby wszedł postawny krasnolud, nosił ozdobną płytową zbroję a przy pasie miał żelazną buławę z małymi ostrzami, symbol królewskiego posłańca.
-Najwyższa pora-powiedział pod nosem, po czym przyjrzał się podchodzącemu mężczyźnie.
Wysoki jak na przedstawiciela ich rasy, oczywiście nie jak Azdur który wśród nich był niemal olbrzymem. Przybysz za plecami, jak każdy krasnolud przypasany miał potężny topór z jednym ostrzem oraz masywną tarczę z królewskim herbem. Cała szczęka i policzki pokryta czarną brodą a po skórze widać było, że doskonale znał trudy podróży w każdych warunkach.
-Jestem Zakan, posłaniec panującego na Dargham króla Azdamana-zająkał się lekko-eeeee, nie macie trochę piwa, jestem od wielu nocy w siodle.
Domownicy podeszli do emisariusza i uścisnęli mu dłoń.
-Siądź z nami zacny Zakanie, ja jestem Azdur a to mój brat z innej matki, Kezan, lecz to pewnie już wiesz-wskazał mu miejsce przy stole i nalał grzańca do dzbana-siądź, porozmawiajmy.
-Dzięki piękne-rzucił siadając przybysz i pociągnął zdrowo z kufla.-na pewno młodziaki wiecie po co przybyłem, przecież nie jesteście ślepi, widzicie co dzieje się w kraju.
-Zgadza się-tym razem mówił Kezan-i domyślamy się że nie mamy wiele czasu na stawienie się w stolicy?
-Ta jest-odrzekł-ale spokojnie chłopaki, macie całe trzy tygodnie, specjalne względy ze względu na zwycięzce turnieju rocznika-uśmiechnął się a broda ociekała mu piwem.
-Ehhh, wiedziałem, że zyskam na naszej znajomości Azdurze-uśmiechnął się do przyjaciela.
-aaaa, Azdurze-podjął Zakan-jeżeli masz już wybranego przez siebie wojownika który stanie za twymi plecami w polu potrzebuje jego imię by przygotować listę wszystkich wybranych do testów.
-Testów?-zapytał zaskoczony Kezan-Jakich testów?
-Każdy wojownik mający stać za skalniakiem musi udowodnić, że się do tego nadaje i jest godny by współpracować na polu z pierwszą linią.
-Spokojnie przyjacielu-zaczął spokojnie Azdur-Jesteś świetnym wojownikiem i jestem pewien, że sobie poradzisz.
-Tyle to i ja wiem-odrzekł-po prostu gdy zobaczą moje umiejętności gotowi uczynić mnie skałą a wtedy czeka nas walka ramię w ramię-uśmiechnął się.
-Odważne słowa młodziaku-uśmiechnął się posłaniec.
Pociągnęli z kufli które po chwili uzupełnili ciepłym piwem.
-Skoro to wszystko co miałeś nam przekazać Zakanie, teraz prosimy o jakieś informacje, czy szykuje się wojna?-Zapytał gospodarz i wbił wzrok w brodacza.
-Nie mam żadnych informacji, mogę wam powiedzieć tyle co wiem ze słyszenia od innych.
-Dobre i to-uśmiechnęli się i zaczynali słuchać
Otóż sporo informacji miał ich rozmówca, może nie dokładnych szczegółów ale na pewne najważniejszych informacji. Otóż z kim można wojować?
-Te kurwy przebrzydłe-Jak określił emisariusz orków-poczynają sobie za odważnie.
Podobno Orki zaczęły przekraczać granice swego cholernego chlewu zwanego krajem i najeżdżają wszystkich sąsiadów, krasnoludów, ludzi, gnomy i krasnoludów. Młodzi bardzo się zdziwili, jakim idiotą trzeba być żeby zwracać przeciwko sobie wszystkie rasy świata? Przecież zostaną wyrżnięci w swoje śmierdzące dupy tak, że nie zostanie kamień na kamieniu z ich śmiesznego państwa? Orkowie byli tolerowani bo mimo tego jak ochydni byli nikomu nie było śpieszno gnać przez puste, cuchnące stepy by wybić ich do nogi. Ale teraz? Wszystkie ludy najadą ich i po prostu wyrżną do nogi, ale czy ktoś spodziewał się po orkach logicznego myślenia?
-Więc to nie będzie wojna a zwykła rzeź-przerwał Kezan-przecież jeżeli wszyscy ruszą na orków zostaną oni zgnieceni.
-Tak prawdopodobnie będzie-odpowiedział Zakan-tak będzie-powiedział zamyślonym głosem i dopił piwo.
Azdur zamyślił się, najazdy orków, przez taki właśnie najazd stracił rodzinę... Z radością im się odpłaci, stanie do walki z nimi w pierwszej linii, będzie patzrył na ich roztrzaskane czaszki i poszarpane ostrzami toporów martwe ciała. Ale czy będzie tak łatwo? Czy rzeczywiście ta kampania czterech ras tak łatwo zgniecie orków? Nikt nigdy nie zagłębił się w ich państwo, nie naniesiono go nawet na mapy, ale nie powinno oprzeć się takiej sile. Orki to plemię koczownicze, raczej nie budują fortów i zbrojowni w których będą mogli się bronić, to będzie bieg armii które zostawią za sobą spaloną ziemię i trupy. Na pewno tak właśnie będzie, zapewnił samego siebie Azdur i popił piwa. Zakan opowiedział jeszcze co dzieje się w stolicy, głównie kto kogo rucha a kim już się znudził, trochę to trwało bo krasnoludzcy jegomoście lubią sobie pochędożyć.
-To tyle młodzianie, przekazałem wam wszystko, wiecie do kiedy macie stawić się w stolicy oraz znam imię twojego kandydata na brata w boju, pora mi w drogę-wstał
-Jeżeli sobie noclegu mój dom stoi przed tobą otworem Zakanie-powiedział młodzianin
-Chętnie spędziłbym więcej czasu z tak zacnymi chłopakami lecz nie stać mnie na taki luksus, muszę ściągnąć jeszcze kilku wojowników, lecz gdy spotkamy się w Dargham to ja ugoszczę was piwem a i odwiedzimy sobie razem dom milutkich dziewczynek-puścił do nich oko. Uścisneli się jak przyjaciele i emisariusz opuścił ich. Dwójka kranoludów usiadła i zaczęła rozmyślać o tym co ich czeka, a z pewnością będzie to największa przygoda w ich życiu...

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Sindaghra – Opis z Księgi Ludów

Sindaghra to jeden kilku mieczy wykonany w porozumieniu krasnoludów i elfów. Oczywiście jeszcze kilkukrotnie podejmowano takie współprace, ale to jedyna broń która się zachowała. Co można powiedzieć o tym mieczu? Otóż zacznijmy od ostrza. Całe zostało wykonane z Adronu! Adron to najtwardszy kruszec świata, ima się mu każde nawet najlepiej zahartowane żelazo a nawet smocza łuska i kość. Kruszec ten zawsze służył jako materiał na sztylety i inne małe przedmioty. Nie ze względu na cenę bo krasnoludzcy władcy jeżeli chodzi o broń nie martwili się o koszta. Niemal niemożliwe po prostu jest zdobycie kawałka Adronu który byłby dłuższy niż łokieć gnoma. Sindaghre wykonano z największego jaki kiedykolwiek zdobyto kawałka adronu, został on wydobyty w samej stolicy krasnoludów gdy dopiero wychodziły na powierzchnię i czekał na godny go projekt. Wytopić go można tylko w smoczym ogniu. Wyobraźcie sobie moi mili ile zajęło przetransportowanie oddechu jaszczura aż do pracowni Bakzana i pięknej Meathiel. Czeladnik odpowiedzialny za utrzymanie ognia położyłby głowę na pień gdyby żar wygasł podczas prac kowali, bardzo stresujące zajęcie. Czeladnik został dobrze wynagrodzony. Dostał tyle złota ile ważył, lecz moim zdaniem stres związany z odpowiedzialnością zabrał mu nie tylko tuszy przez te pół roku pracy ale i sporą część nagrody. Po wytopieniu rdzenia ostrza przyszła pora na ostrzenie. Była to żmudna praca, wykorzystano do tego specjalne diamentowe urządzenia zaprojektowane przez zatrudnione gnomy. Mimo takiego ułatwienia samo ostrzenie i wykańczanie ostrza zajęło trzy miesiące, lecz udało się, przecinało nawet żelazne pręty jakby to było zboże pod nowiutką kosą. Meathiel nie była przekonana co do rozmiarów ostrza, śmiała się, że to mimo wszystko topór, ale czego się spodziewała? Bakzan tworzył miecz pierwszy i ostatni raz a dla krasnoludów każde ostrze ma być wielkie i masywne więc takie stworzył. Tu zakończyła się praca Bakzana nad bronią, przyszła pora na elfkę. Starannie robione wgłębienia które oprócz wyglądu miały uczynić broń lepiej wyważoną, dodała również diamentowe gromy i najcenniejszą ozdobę całego miecza. Smocze oko samego Uzskamana, smoczego króla pokonanego przez wielkiego Dazdamera zwanego potem pogromcą potworów. Ciężko powiedzieć co jest warte więcej, oko czy reszta miecza... Nad rękojeścią dodano elfi szmaragd zwany kamieniem lasu, od samej elfiej królowej Madmel. Przejdźmy do rękojeści. Jej rdzeń wykonany oczywiście z Adronu który pokryto smoczą skórą, jak widzicie moi drodzy sporo smoków musiało poświęcić się do stworzenia tego miecza. Meathiel musiała sobie radzić bez pomocy gnomów gdyż żmudne rzeźbienie małych wzorków w Adronie wymagało precyzji a urządzenie z którego korzystał Bakzana było zdecydowanie za duże. Po zakończeniu tych prac połączono wysiłki obu ras w całość. Brakowało jeszcze pewnego dodatku. Smocze zęby. Zalane złotem Usadowione przy rękojeści by chronić dłonie osoby dzierżącej broń. Sindaghra to najdoskonalsza broń jaką kiedykolwiek wytworzono, mimo tysięcy lat które minęły od czasu jej stworzenia.



Fragment "Księgi Ludów" Autorstwa Sir Agramona z Szeshel, wielkiego wieszcza północy.

Sindaghra



Sindaghra - Miecz wykuty we współpracy Elfów z Krasnoludami. Przeznaczony do ostatniej bitwy ludów.

niedziela, 4 grudnia 2011

Logo

Dostałem dziś logo od kumpeli, jestem zachwycony. Dziękuję Klaudia :)

http://bajkioww.blogspot.com/
Blog z twórczością Klaudii :)

Bakzan i Meathiel -wstęp-

Teraz cofniemy się w czasie i dowiemy więcej o przygodach tej dwójki.


Spędzili ze sobą pół roku, dzień w dzień pracowali nad najwspanialszą bronią świata. Kto pomyślałby, że przedstawiciele tych ras nie pozabijają się po pierwszym tygodniu. Ta dwójka artystów nie tylko się tolerowała, oni z czasem się zaprzyjaźnili. Potrafili spędzić całe noce na rozmowach, nieraz wysłuchać swoich problemów i śmiać się przy pucharku czy beczułce mocnej wódki. Zdarzało się też znikać na wiele godzin, mówiono o tym różnie, ale do niczego nie dochodziło, tych dwoje zbyt się szanowało. Można pomyśleć, że do tej znajomości jednak przysporzyła się jednak samotność, bo przecież gębę do kogoś czasem otworzyć trzeba. Nic bardziej mylnego.
Po przetrnsportowaniu miecza do stolicy spędzili w Dargham tydzień, codzienne uczty, libacje i inne rozrywki. Tak obie grupy kowali spędziły czas po zakończeniu pracy nad Sindaghrą. Elfy bardzo dobrze wspominają krasnoludzkie przyjęcia wspaniały alkohol i pyszne potraw, ale przecież pora była im wracać do tak dawno niewidzianych lasów. Bakzana i Meathiel zaskoczyli wszystkich gdy ogłosili, że mają zamiar razem podróżować. Krasnoludzcy kowale zostali w stolicy a elfi pod ogromną eskortą krasnoludzkich toporników zostali doprowadzeni do rodzinnych lasów. Ta dwójka jednak miała swoje plany. Nie mieli zamiaru wracać do codziennych zajęć. Uważali się za wypalonych, bo przecież jaką mogą mieć satysfakcję z efektów swojej pracy skoro stworzono już najpiękniejszą broń świata? Król uszanował ich decyzję a i postarał się by nie czuli się urażeni brakiem wdzięczności. Dostali najlepsze konie, bronie i tyle złota ile sobie zażyczyli. Bronie wykuli sami, bo tylko do takich mogli mieć zaufanie. Bakzan spędził trzy noce nad swoim dziełem. Dziwny to był topór, jak na stworzony przez krasnoluda. Z mas zdobień a dodał nawet kilka szafirów, ulubionych kamieni Meathiel. Jak widać nie był on tępym zapatrzonym w siebie krasnoludem i przyjął sporo nauk od młodszej artystki. Ona natomiast zrobiła dwa wspaniałe, smukłe i lekkie niczym piórko sztylety, o których naostrzenie poprosiła starszego kowala. Łuk miała swój, z drzewa z rodzinnych lasów który był dla niej zbyt ważny by go wymienić. Odeszli bez wielkich pożegnań, przemówień i uczt. Dziewiątego dnia po przybyciu do Dargham z mieczem po prostu wstali rano, osiodłali konie, wypełnili juki i wyruszyli przed siebie, ku przygodzie...

Powstanie gnomów

Mijały lata a władzę nad światem dzierżyły krasnoludy i elfy. Starały raczej unikać się niż próbować jakoś współpracować ale nie powinno to dziwić ze względu na to jak odmienne są te rasy. Te dwie rasy były zainteresowane górami, lasami, rzekami oraz oceanem. Nie zapuszczały się na dalekie piaszczyste pustkowia, no bo czego tam szukać? Jak się okazuje było czego. Na pustyniach mieszkał najdziwniejszy lud świata, gnomy.
To ciekawe stworzenia, sięgające krasnoludom do pasa, najczęściej brodate o okrągłych nosach i słusznej posturze. Jak widać niskie stworzenia lubią dobrze pojeść. Jednak miło wzrostu nie ustępowały innym rasom siłą, gnom wojownik może i wzbudza śmiech, ale nie jest już tak do śmiechu gdy wbija sztylet przeciwnikowi tam gdzie sięgnie, a uwierzcie, sięga w wyjątkowo nieprzyjemne miejsce... Ale nie siła jest ich głównym atutem. Te małe diabły to prawdziwi geniusze wynalazcy. Ileż to przedmiotów zawdzięczają im inne ludy. To oni skonstruowali zegar na placu Gorden, zegar tak kunsztownie wykonany, że wschód i zachód słońca pokazuje co do sekundy. Jednak tworzą też małe pożyteczne rzeczy. Niegasnąca pochodnia zamknięta w szklanej kuli, cała masa różnego rodzaju płynów usuwających bród czy wibrujący kij który pomaga wojownikom rozluźnić mięśnie bo bitwach. Chodzą słuchy, że dla tego wynalazku zupełnie inne zastosowanie znalazła masa kobiet, ale o tym pisać nie będę.
Gnomy to lud bardzo ciekawy, masa ludzkich uczonych poświęca życie na naukę o nich. Najpewniejsze jest to, że bliżej im do krasnoludów, nieraz podróżują w jednej kompani bo rozumieją się doskonale, a starcie się z oddziałem wymieszanych krasnoludów z gnomami to naprawdę zły pomysł. Bo jak walczyć gdy uderzasz mieczem w okutego w zbroję krasnoluda a pod tobą pojawia się gnom który wbija ci sztylet w rzyć?

Fragment "Księgi Ludów" Autorstwa Sir Agramona z Szeshel, wielkiego wieszcza północy.

środa, 30 listopada 2011

Sindaghra

Dawno, tuż po opuszczeniu przez pierwsze ludy miejsc swych narodzin, nie było między nimi tylu waśni co teraz. Oczywiście głównie dlatego, że nie zdążyli się jeszcze o nic pokłócić. Po poznaniu bliżej elfów i krasnoludów doskonale zdajemy sobie sprawę jak różne są te rasy. Jedna twarda, zmieniająca świat na swą modłę, prosta i pracowita. Druga natomiast dbająca by świat wyglądał tak jak został stworzony, przedkładająca urodę przedmiotów nad wszystko. Ale na samym początku nie było przecież powodów do walk. Teraz widok mordujących się na rożne sposoby elfów i krasnoludów to normalność.
Wspominałem już o tym jak genialnymi kowalami są krasnoludy, o ich pasji i talencie przy wykuwaniu broni. Ale elfy też nie miały czego się wstydzić, piękne noże sztylety i miecze. Mimo że brakowało im do krasnoludzkiej roboty, piękno tych broni zachwycało. Nieraz na klingach mieczy za pomocą obrazków przedstawiane były całe historię. Zaczęto się w końcu zastanawiać, co wyjdzie ze współpracy tych dwóch plemion przy jednej broni... Tak oto rozpoczyna się historia Sindaghra, legendarnego miecze ludów. Królowie zawarli porozumienie, wybiorą największych artystów ze swoich ludów i wyślą ich do współpracy. Ustalono jednak ,że miecz przypadnie krasnoludom, czemu? Otóż była to broń którą się brzydzili. Krasnoludy chciały stworzyć topór, ale elfy odmówiły. Ustalono więc, kowale zajmą się mieczem ale by osłodzić krasnoludom współprace oni otrzymają broń.
Każda z grup miała 5 osób, głównego kowala oraz czterech wybranych przez niego kowali. Król krasnoludów wybrał Bakzana. Nie było na świecie nikogo kto dorównałby mu w produkcji broni i zbroi. Ostrza toporów których nie połamią smocze łuski, pancerze odporne nawet na strzały z długich łuków. Idealnie wyważone toporki do rzucania, był artystą w swoim fachu. Nikogo nie dziwił ten wybór na dowodzącego. Jednak u elfów wyglądało to zupełnie inaczej. Nawet nie mowa tu o wieku elfiego kowala, bo przecież talent nie wybiera. Zdziwienie wywoływała...Płeć tego kowala. Pierwszym kowalem elfów była elfka. Nazywała się Meathiel, a jeżeli widziało się ją pierwszy raz ostatnie co przychodzi na myśl o niej to, to że jest kowalem. Wysoka, piękna, smukła. Dłonie delikatne które kojarzą się raczej z dłońmi poetki a nie przerzucającej całymi dniami stal kowalki. Dwa zespoły spotkały się rano w przygotowanym specjalnie warsztacie. Zadbano by mieli wszystko co im potrzeba. Wszystko, czyli również dobrze zaopatrzony barek. Rozpoczęli od masy grzeczności i uśmiechów. Bakzan był pewien, że skoro będzie współpracował z młodą elfką z łatwością będzie narzucał swoje zdanie. Nie ma nawet pojęcia jak się mylił...
-Więc dziewczynko-zaczął rozmowę-wydaje mi się, że najlepszym rozwiązaniem będzie gdy my zajmiemy się stworzeniem miecza, a elfy zrobią masę pięknych ozdóbek-uśmiechnął się.
Elfka wpadła w zamyślenie, po chwili zaczęła.
-Doceniam twój pomysł, lecz niestety muszę odmówić Bakzanie, a broń będzie efektem pracy obu ras, nie będziemy po prostu dorabiać hmmm „ozdóbek”-Uśmiechnęła się, a uśmiech dodał jej tylko urody.
-Ależ bez pochopnych wniosków-uśmiech nie schodził mu z twarzy-przecież tak będzie najlepiej, naszym pracom brak uroku jak przedmiotom wykonanym przez wasze smukłe dłonie.
Meathiel westchnęła
-Skończ pieprzyć pajacu-uśmiech zszedł z ust Bakzana-mamy współpracować-wycedziła to słowo-wiem, jak jesteś zdolny, tylko powiedz mi jedno, ile to mieczy stworzyłeś?
Bakzan spojrzał na nią, teraz już jego twarz nie miała nic wspólnego z uśmiechem. Patrzeli na siebie w skupieniu, bez słowa. Po dłuższej chwili Bakzan wybuchł śmiechem.
-Dobrze powiedziane Meathiel, pozwól, że będę mówił ci po imieniu gdyż jesteśmy teraz hmmm-zamyślił się-braćmi kowalami, ale tak piękną damę nazwę siostrą.
Meathiel uśmiechnęła się w odpowiedzi, odetchnęła. Wiedziała, że negocjacje z krasnoludami mogą nie być łatwe, lecz poszło łatwiej niż myślała. Wiedziała, teraz już będzie z górki, krasnoludy nie są mistrzami zdrady ani fałszu, więc wiedziała, że słowa krasnoludzkiego kowala są szczere. Uścisneli swe dłonie. Smukła dłoń elfki prawie znikła w olbrzymiej łapie krasnoluda.
Tak oto rozpoczęła się praca nad najwspanialszym mieczem świata, produkcja miecza trwała pół roku. Ustalono podział obowiązków. Krasnoludy zajmują się ostrzem a elfy rękojeścią i był to genialny pomysł. Pół roku, planowania, szkicowania, wytapiania, ostrzenia, hartowania, ozdabiania. Oczywiście doszła do tego masa alkoholu i kłótni, ale kowale potrafili się dogadać. Muszę nadmienić, że po zakończeniu prac Bakzan i Meathiel sporo razem podróżowali, bo zostali bardzo bliskimi przyjaciółmi. A broń, tak jak wszyscy się spodziewali był wzorem miecza, najpiękniejszą robotą świata. Pod zbrojnym oddziałem krasnoludów przetransportowano go do Dargham, gdzie przyjęto go i kowali z wielką pompą. Był to pierwszy i ostatni raz gdy przybywający do stolicy elfowie byli witani z czcią i radością.





Losy Bakzana i pięknej Meathiel opiszę jeszcze w kilku opowiadaniach :)

wtorek, 29 listopada 2011

Tarcza Azdura

Świetny rysunek tarczy Azdura, zdobytej przez niego za zwycięstwo w turnieju rocznika. DZIĘKI PIĘKNE ! ! !

niedziela, 27 listopada 2011

Rozdział I - część 2

-Ależ paskudztwo-Powiedziała Khazuna drapiąc się po olbrzymiej brodawce na policzku. Khazuna miała ponad Czterysta lat, była zgarbiona, zawsze śmierdząca czosnkiem i niewyobrażalnie wredna.
Lecz jednego nie można jej było domówić, talentu. Była najbardziej poważaną mamką w okolicy. Młode krasnoludy, zanim jeszcze ruszają do koszar na dziesięcioletni trening, znajdują się pod opieką doświadczonych opiekunek, zwanych właśnie mamkami. Spod ręki tej krasnoludzicy wychodziły prawdziwe chwaty, wojownicy o których pisze się pieśni i na myśl o o których kobiety aż pocierają udami.
-Daleko jej do twojej urody ropucho-powiedział lekko się uśmiechając. Krasnoludy szanowały starszych, lecz nie okazywały tego w mowie.-Znalazłem ją w lesie i chcę żebyś wzięła ją na wychowanie-mówiąc to nalał do kufli piwa.
-Azdurze, czy tobie ktoś do łba przypadkiem nie nasrał? Jestem Khazuna, mamka bohaterów a nie jakaś pierwsza lepsza dziwka której zleca się robotę.-Po tych słowach wychyliła kufel opróżniając go w mgnieniu oka. Tak, krasnoludy co jak co, ale pić potrafiły wszystkie.
-Khazuno, dobrze wiesz, jakim szacunkiem cię darzę, zdajesz sobie sprawę również z tego, że nie prosiłbym ciebie gdyby nie było to takie ważne. Pamiętasz, że kiedyś uratowałem ci życie, dałaś mi przysięgę duszy a ja chcę ją teraz wykorzystać. Zamilkła.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

To co powiedział Azdur to prawda, uratował życie staruszce. Wydarzyło się to gdy przybył do wioski, nie miał pojęcia kogo ratuje, nie przypuszczał nawet kim jest ta stara nietoperzyca niosąca przez las snopek chrustu na opał. Była wiosna, dosyć sucho i nawet przyjemnie. Azdur miał za sobą długą podróż. Wybierał się do swego przyjaciela Kezana, który doniósł mu o wiosce w której będzie się mógł osiedlić. Szedł mocno już zmęczony, trudy ścieżki dały mu się we znaki. Odciski, braki w żywności, a do tego trochę pobłądził w lesie.
-Ale będzie zabawa z tym starym truchłem-usłyszał głos dochodzący zza zarośli i zatrzymał się.
-Spierdalaj synu kurwy bo ty i koledzy nie wrócicie do domu, z drogi powiadam, ale już-To był głos krasnoluda, a raczej krasnoludki. Starej, a nawet wiekowej. Po cichu zaczął podchodzić do zarośli. Stanął przy nich cicho i zobaczył. Na małej polance stała starowinka, zgarbiona, trzymająca kurczowo snopek z jakimi badylami. Naprzeciwko stało czterech mężczyzn. Wysokich postawnych chłopów. Z ich pysków aż biła głupota. To była pewnie jakaś grupka bandytów. Ale jakim to trzeba być idiotą by napadać krasnoluda tuż obok ich wioski. Azdur obserwował, ale szybkim ruchem wyjął topór zza pleców. Jeżeli przyjdzie walczyć z kilkoma przeciwnikami miecz się nie przyda. Co prawda liczył, że dadzą jej spokój, ale wiedział, że krasnoludzka solidarność nie pozwoli mu odejść. Tylko czego oni chcieli. Przecież nie miała pieniędzy, a chyba lepiej by było wychędożyć dziuple w drzewie niż to coś.
-Oj babinko, złą porę wybrałaś na spacerek, widzisz, my znudzeni, okolica wymarła, nuda nam doskwiera to i ty się nadasz.-To był przywódca, był najwyższy i wyglądał na największego kretyna. Chyba jego matka puściła się z jakimś orkiem bo pysk miał szkaradny.-więc słyszeliśmy, że nabijanie na pal jest nieskuteczne względem krasnoludów-kontynuował przygłup- jest nieskuteczne, że dupy macie za twarde czy coś, to siem założyliśmy czy damy rade się w krasnalą dupę wkręcić. Młoda nie jesteś, ale się nam nadasz ropucho.Babinka westchnęła ciężko.
-Oj durniu, a mogłeś spokojnie siedzieć w jakiejś kryjówce i nadziewać w rzyć kompanów, po co ci to było.
Ruch był tak szybki, że nikt nawet nie mrugnął powieką. Babka puściła snopek, sięgnęła za czarny brudny płaszczy i rzuciła małym toporkiem. To był rzut, pomyślał Azdur. W sam środek szyi. Kretyn wybałuszył oczy. Był chyba tak głupi, że sporo czasu zajęło mu zrozumienie że nie żyje. Złapał się za gardło i padł na ziemię. Wpadł w drgawki a z szyi sikała krew. Nic nie można było zrobić. W szyję wbiło się całe ostrze. Babka cofnęła się lekko. Była bezbronna, skąd miała wiedzieć, że przyda się jej topór...
-Teraz to my ciem zajebiem!-Ryknął towarzysz martwego już przywódcy, nie wyglądał on na poetę.
Ruszyli na starowinkę. Ona stała, pogodzona z losem, dumnie wyprostowana.
-Hola hola skurwysyny! Krzyknął Azdur wychodząc z krzaków. A czemuż to tak śmiało postępujecie wobec kobiety? Przecież widać, że mogłaby być waszą praprapraprababką, oczywiście jeżeli dała by się zerżnąć jakiemuś ohydnemu stworowi.-Okrążał ich delikatnie mówiąc to by stanąć pomiędzy napastnikami a babką.
-A ty tu czego konusie! My zajebiem starą a potem se idzem, won bo i cie ubijemy!-ryknął
-Mnie?-uśmiechnął się-taka banda poparpańców, kretynów którzy aż się dziwię potrafią chodzić i oddychać jednocześnie grozi krasnoludowi? Ehhh, nie miały wasze matki wymagań co do partnerów, byle kutas był i starczy-usłyszał śmiech staruszki zza pleców.
Udało się mu, sprowokował ich. Wiedział, że to nie będą ciężcy przeciwnicy, tylko po co ryzykować? Lepiej po prostu ich rozeźlić i wykorzystać ich błędy. Pierwszy rzucił się z zamachem, to było głupie. Nim wyprowadził cios Azdur rzucił mu w pierś toporkiem który wyciągnął z za pasa, mężczyzna zawył i padł jak długi bez tchu. Miecz następnego już leciał w kierunku młodego krasnoluda. To nie było dobre uderzenie. Azdur okręcił się lekko i przyjął cios na ochraniacz barku. Nawet się nie zachwiał. Westchnął tylko, bo wiedział, że to nie przeciwnicy dla niego, zwykła banda na której stracie świat nie ucierpi. Napastnik już nie zdążył cofnąć miecza, zobaczył tylko łokieć krasnoluda przed swoim pyskiem. Azdur wykorzystał podstawowy ruch krasnoludów, przyjął cios na lewy bark, i wykorzystał siłę uderzenia w prawej ręce. To nie było zwykłe trafienie łokciem w twarz. Azdur prawie urwał mu głowę. Nos zmiażdżony na wióry, kręgi w szyi pękły. To było jak cios młota. Trzeci o dziwo się zatrzymał, rozdziawił pysk i po chwili wziął nogi za pas. Jak widać to on powinien być przywódcą. Azdur zdjął z pleców łuk, prawie nie celował. Puścił cięciwę a po chwili uciekinier padł ze strzała w plecach.
-Sama bym se dała radę gnojku-wyskrzeczała
-Chyba objąć dupą pal babuniu-uśmiechnął się.
-Dziękuję- powiedziała patrząc mu w oczy gdy głos już się jej uspokoił, nie zapomnę ci tego.


-Ehhh Azdurze, dobrze zajmę się dziewczyną, ale pod jednym warunkiem-powiedziała poważnie.
-Słucham-wlepił w nią wzrok i popił piwa.
-Porządnie mnie wychędożysz Azdurze, jak jeszcze nigdy żaden krasnolud.
Azdur zalał się piwem, zaczął kaszleć i pienić się od trunku.
Khazuna wybuchła śmiechem.
-Azdurze, jesteś prawym krasnoludem, wybacz żart młodziku. Zajmę się Eldeną, ale wychowam ją po krasnoludzku, żadnej taryfy ulgowej, zrozumiano.
-Zrozumiano-powiedział wycierając piwo z twarzy-co tylko uważasz.


Tak oto rozpoczęła się historia Eldeny, córy smoków...

sobota, 26 listopada 2011

Powstanie elfów

    Ile tysięcy lat temu, nikt tego nie wie. Gdy wyszło słońce, pojawili się oni, wysocy, piękni, bił od nich blask i mądrość, wyszli z lasów. Lecz nie było to lasy takie jak teraz, przetrzebione przez myśliwych i tak dostępne dla podróżników. Wtedy las był miejscem w które nigdy nie zawitały nawet najsłabsze promienie słońca. Lecz dla elfów nie było tam nic groźnego. Dzieci natury potrafiły wykorzystać przyrodę do własnych celów nie szkodząc swej rodzicielce ziemi. Wszystko co robili, robili myśląc o tym, że są tylko gospodarzami tych lasów. Jedli tyle ile musieli, nie zabijali dla przyjemności, nie byli zachłanni i wiecznie spragnieni bogactw, co tak różni ich od innych ras.Wydali na świat największych artystów. Elfi poeci i malarze nie mieli sobie równych. Obrazy od których biło ciepło ognia, a widząc sceny bitew obserwator był pewien, że sam zaraz przywdzieje zbroję i porwie się w wir walki. Rzeźby, tego nie da się opisać, tylko czekać aż idealnie odwzorowane postacie zaraz się odezwą lub chociaż uśmiechną, podobno niejeden młodzieniec zakochał się w rzeźbie wykonanej ręką elfa. Poematy o miłości które najtwardszego wojownika potrafiły wprawić w zadumę, a nieraz i wycisnąć z oka łzę.
     Tak oto na świat wyszły elfy, pojawiły się na łąkach i stepach, lecz ich domem zawsze pozostał las, miejsce które kochały i które każdy elf uważał za swą ojczyznę...


Fragment "Księgi Ludów" Autorstwa Sir Agramona z Szeshel, wielkiego wieszcza północy.

czwartek, 24 listopada 2011

Rozdział I - część 1

Eldena, nadaję jej imię Eldena, powiedział Azdur patrząc na zmarznięte dziecko które trzymał. Była to dziewczynka, przemarznięta do szpiku kości, aż dziw, że jeszcze żywa. Azdur zdjął płaszcz i szczelnie ją owinął.
-Oszalałeś kretynie?-powiedział Kezan - Znajdujemy w lesie dziecko a ty je od tak zabierasz, to ludzkie dziecko, po jaką cholerę ci ono kretynie?-ton był lekko rozdrażniony, Azdur wyciągnął przyjaciela na spacer do lasu, było zimno, wszędzie leżał śnieg a oni zamiast siedzieć przy kuflu piwa łażą po lesie jak bezdomne kurwy.
-Kezanie,czy ty nie widzisz nic dziwnego w tej sytuacji?-zapytał Azdur bez cienia zdenerwowania-przyjżyj się przyjacielu.
-A co tu dziwnego, jakaś Panienka dała pierwszemu lepszemu,zima mroźna i ciężka a dzieciaka trzeba wykarmić więc łatwiej go zostawić w lesie.-wzruszył ramionami, przyzwyczaił się już do dziwactw kompana.
-Kretynie-powiedział z lekkim uśmiechem-rozejrzyj się, dziewczynka była przykryta śniegiem
a nie widzę też żadnych śladów kochanej mamusi, a ostatnio padało dobre trzy dni temu. Kezan zamyślił się.
-Coś musiało ci się pomylić, przecież żadne dziecko, ba, nawet dorosły człowiek nie wytrzyma tyle na mrozie.-zamyślił się, rozejrzał, ale nie wiedział jak wytłumaczyć brak śladów, faktycznie, ostatni śnieg padał trzy noce temu, wiatru nie było więc nie mógł rozwiać odcisków butów na białej pierzynie.
-Sam widzisz-Azdur mocno przycisnął dziewczynkę do piersi-Wracamy, ona potrzebuje ciepła
-Zwariowałeś Azdurze? A co potem, będziesz zmieniał pieluchy, śpiewał kołysanki? Wywal tego smroda, możesz wcześniej ewentualnie poderżnąć jej gardło w ramach miłosierdzia. Matka kurwa to i pewnie kurwę urodziła.
-Zamknij pysk bo jeszcze ciebie tu zostawię, do tego z obitą mordą.-Zdenerwował się mocniej niż rozmówca przypuszczał, ale dlaczego? Do Kezana dotarło to dopiero po chwili, przecież Azdur był sierotą, znaleziony w lesie po kilkudniowej tułaczce, słaby i chory, a uratowały go elfy. Ta dziewczynka musiała obudzić stare wspomnienia, ale czy ten idiota zamiast wojownikiem zostanie niańką?
-I co jak wrócimy? Przecież nie masz czasu ani umiejętności do opieki nad dzieckiem-ton był już znacznie spokojniejszy, wiedział, że z Azdurem nie ma co się kłócić bo sprawa jest przesądzona,
w sumie to teraz nawet go rozumiał, sam był też ciekaw jakim cudem dziecko jeszcze żyje.
-Przecież nie będę się sam nim opiekował, wynajmę mamkę-mówiąc to ruszył w stronę wioski.
-Piłeś coś?-zakpił-nie znajdziesz opiekunki dla ludzkiego dziecka kretynie, doskonale o tym
wiesz-rzekł zrezygnowanym tonem i ruszył za towarzyszem.
-Już ty się o to nie martw, znajdę kogo trzeba.
Ruszyli w milczeniu, głowy mieli zaprzątnięte dziewczynką. Jak do jasnej cholery mogła przeżyć noc, bo nie było możliwości aby faktycznie leżała w śniegu trzy dni, ani człowiek ani nawet krasnolud nie dałby rady. Szli krótko, nie zdążyli jeszcze wejść daleko do lasu zanim znaleźli dziewczynkę. Widzieli już dym z kominów domów i wioskowych hut. To był zwykły dzień, krasnoludy albo siedziały w kopalniach, zajmowały się produkcją przedmiotów lub od samego rana urzynały się w karczmie. Przez wioskę szli szybkim krokiem, Azdur nie chciał zbytnio chwalić się znaleziskiem. Całe szczęście, że dziewczynka nie płakała. Ale było w niej coś dziwnego, ona nie spała. Gapiła się na niego wielkimi zielonymi oczkami, bez strachu czy bólu, po prostu wbijała wzrok w swego wybawcę. Przyśpieszyli kroku. Do płaczu nie skłoniło jej nawet wydzieranie mordy Ozkama który zachwalał towar ze swojego straganu
-Amulety, odczynniki, miłosne wywary!-darł się niemiłosiernie.Wszyscy wiedzieli, że Ozkam to dziwak i oszust. Mimo to, kiedyś nim złapała go dziwna starsza demencja był wielkim wojownikiem. Do dziś mówi się o jego udziale w bitwie nad rzeką Sytria, gdzie swym toporem położył samego Udulna, orkowego generała, zwanego postrachem ciemności. Po tej bitwie Ozkam zbzikował, lecz krasnoludy kupowały od niego te głupoty, by miał na życie. Krasnoludy to lud honorowy a przecież nie godzi się by bohater wojenny cierpiał głód. Po kilku krokach stanęli przed drzwiami domu Azdura, które jak zwykle się zacięły. Kezan zachichotał.
-Cholerny szmelc-Powiedział Azdur kopiąc w potężny dębowe drwi. Podziałało. Weszli do środka. Chata Azdura była typowym mieszkaniem krasnoluda. Ceniły one prostotę oraz użytkowość. Duże łoże wyłożone słomą, stół na którym stały potężne kufle na piwo, kilka skrzyń na ubrania i bronie
a w kącie chaty palenisko. Krasnoludy żyły prosto a tak naprawdę w domostwach spędzały mało czasu. Niż gnić w łóżku wolały urżnąć się w gronie znajomych bądź bawić się młotem i kowadłem. Na ścianie wisiała wielka tarcza na której wykuto jego imię. To była nagroda za zwycięstwo w turnieju dojrzałości. Gdy młode krasnoludy opuszczają koszary, organizuje się turniej który ma wyłonić najlepszego wojaka z danego rocznika. Nagrodą była ta tarcza oraz spory mieszek złota. Azdur mimo wielu propozycji nie wstąpił ani do armii ani do jednej z wielu najemniczych grup. Nie był na to gotowy, potrzebował czasu, chciał przez jakiś czas spędzić czas na rozmyślaniu i wyciszyć się. Nie trzeba chyba mówić, że przez swoje pochodzenie często był powodem drwin. Ile to pysków musiał obić by nauczyć nauczyć, że nie lubi gdy w towarzystwie jest nazywany znajdą.
Kezan zabrał się do rozpalania ognia, Azdur zdjął z dziecka płaszcz i i ciuszki. Śmierdziały strasznie, ale szło mu to wcale zręcznie. Obmył dziecko wodą z żelaznej miski i owinął szczelnie kocem. W palenisku już wesoło strzelało. Położyli dziewczynkę na stoliku który przysunęli do ognia. Azdur chwycił dzban z mlekiem.
-Hmmm, jak tu nakarmić takiego gnojka-zamyślił się.
-Na mojego cycka nawet nie licz-uśmiechnął się Kezan.
Azdur rozejrzał się po chacie. Chwycił za czystą ścierkę. Usiadł przy dziewczynce nad którą rozwinął szmatkę. Delikatnie polewał materiał mlekiem a dziewczynka spijała krople lecące ku jej otwartym ustom.
-Ha, pomyślunku potrzeba, ty byś kretynie się głowił i głowił a byś na to nie wpadł. Żaden już się nie odezwał. To byli twardzi wojacy, niejedno widzieli będąc w koszarach i podróżując wspólnie, lecz ten widok sprawił, że uśmiech sam wlazł im na och ogorzałe twarze. Azdur zadowolony z siebie a jego kompan teraz był na siebie zły, jak mógłby zostawić dziecko na mrozie, przecież nie wina dziecka, że matka kurwa.
-Jesteś dobrym krasnoludem Azdurze, masz wielkie serce-powiedział cicho.
-Nie pieprz mi tu przyjacielu, gdybyś był sam pewnie tak i tak zabrałbyś małą, nie jesteś taki skurwiel za jakiego próbujesz uchodzić. Znów się uśmiechnęli i patrzyli na dziewczynkę. Piła tak jeszcze chwilę i odwróciła główkę na znak, że jest najedzona. Azdur z uśmiechem odłożył ścierkę
i zaczął delikatnie ścierać mleko z twarzy dziecka. Wtedy stało się coś czego się nie spodziewał. Mała wygramoliła dłonie z kocyka i złapała Azdura za sękaty paluch. Złapała go nad wyraz mocno, wlepiła w jego twarz wielkie o czy i przytuliła paluch do twarzy, po chwili na jej twarzy zawitał uśmiech, wesoło odsłoniła dziąsła i tak trwała
-Ona wie Azdurze-szepnął Kezan-wie, że ją uratowałeś.
Azdur milczał, patrzał zamyślony w twarz dziecka. Czy faktycznie była mu wdzięczna? A może to odruch wdzięczności dla osoby która dała się nażreć. Dziewczynka rozluźniła paluszki, odwróciła głowę i momentalnie zasnęła, ale uśmiech pozostał na jej twarzy.
-Oddamy ją na wychowanie Khazunie-powiedział cicho, tak będzie najlepiej.
-Oszalałeś-mówili szeptem-myślisz, że najstarsza mamka w wiosce przyjmie ludzkie dziecko?
-Już ty się o to nie martw, w końcu nigdy nie wiadomo kiedy ona będzie potrzebowała mojej pomocy.
Azdur nalał piwa do kufli, usiedli przy stole i pogrążyli się w rozmyślaniach.

Dziękuje wszystkim.

Dzięki wszystkim osobom czytające moje prace, jestem naprawdę zaskoczony opiniami, bo spodziewałem się głównie krytyki a okazało się, że nawet sporej ilości osób opowiadania spodobały się. Mam nadzieję, że będzie mi szło coraz lepiej i dorobię się nawet stałych czytelników. Dzięki :)



Śledziu.

wtorek, 22 listopada 2011

Powstanie krasnoludów

Lata temu, brak nawet liczb by określić jaki czas minął od tych wydarzeń, ziemie nie miała wtedy żadnych mieszkańców poza zwierzętami. Wzeszło słońce, kolejny raz wygrywając walkę z mrokiem. Lecz to nie był kolejny zwykły dzień, otóż zatrzęsła się ziemia a góry pękły. Młoty w dłoniach pracowitych krasnoludów przez setki lat pracowały bez wytchnienia, bez snu, odpoczynku czy nawet jedzenia. Popychała ich jedynie żelazna wola. Setki lat podczas których dłuta drążyły skały a młoty kruszyły kamienie. Udało się, dostali się na powierzchnie. Synowie skał uciekli od swej matki, byli wolni. Tak oto na świat przyszedł jeden z najstarszych ludów świata. Zaczęli nadawać nazwy rzeczom i stworzeniom. Zaczęli też przerabiać ten świat na swoją modłę. Budowali mosty, tamy, huty. Olbrzymie piece w których dzień i noc tworzyli narzędzia i bronie, a mimo że wyprodukowane tak dawno wciąż mogą być używane, takie to zręczne plemię.

Fragment "Księgi Ludów" Autorstwa Sir Agramona z Szeshel, wielkiego wieszcza północy.

Wychowanek elfów

Azdur urodził się w małej wiosce Uzgmid, miejsce to leżało tuż obok lasów Esmir zamieszkiwanych przez elfy. Mimo wzajemnej niechęci, te dwie rasy nauczyły się już jakoś razem żyć. Azdur jednak nie pamięta tych wszystkich wydarzeń, nie wie kim byli jego rodzice, jego cała rodzina, czasem jedynie śnią mu się fragmenty tamtych wydarzeń. To był dosyć ciepły jesienny dzień, wiał delikatny wiatr. Młody Azdur ledwo nauczył się chodzić. Jego rodzina właśnie wracała z kopalni, umorusani węglem, zmęczeni ale szczęśliwi, uśmiechnięci. Azdur z uśmiechem pobiegł ku rodzicom wymykając się spod dłoni starej opiekunki.
Ale coś się stało. Poczuli ohydny smród, smród brudu, krwi i nienawiści...
-Orkowie!-wyrwał się okrzyk z ust Azdamira, wodza wioski również wracającego do domu.-Do Broni bracia, do broni siostry!-głos był mocny i pozbawiony strachu. Spojrzeli na wzgórze leżące na północ od wioski a strach przeszył ich do szpiku kości.Orkowie. Jakim cudem do jasnej cholery dostali się w głąb kraju. To nie była mała grupka, to był oddział, około setki orków, jak przeszli przez granicę?. Wszyscy wysocy na dwa metry, uzbrojeni w pałki, oskardy, a kilku nawet dzierżyło miecze, więc to nie byli zwykli siepacze. Krasnoludy słyszały ich śmiech, ryki, przekleństwa ich prostego języka. Wioskę opuściły złudzenia, nie wygrają... Wioska liczyła niecałe czterdzieści osób. Może gdyby byli dobrze uzbrojeni odparli by atak, ale w wiosce nie było zbyt dużo broni. Krasnoludy bały się, ale nie śmierci w walce to nie powód do strachu. Bali się o dzieci oraz inne wioski które mogą znaleźć się na trasie przemarszu . Pobiegli do domów, kto miał przywdział zbroję. Nie bojową zbroję płytową, bo były zbyt drogie. Jeden miał zwykły skórzany kaftan inny kolczugę, ktoś inny hełm. Każdy jednak miał topór, jak mawiali, krasnolud bez topora to dupa nie krasnolud.
Azdur mimo że był dzieckiem czuł, że dzieje się coś złego. Nie płakał jak inne małe krasnoludy, on jeden nie płakał...
-Azdurze-usłyszał głos matki-Biegnij kochany, biegnij w las ile mas sił w nogach-głos był pełen bólu, drżał. Zawsze ostry karcący głos matki tym razem był delikatny i wystraszony.-Azdurku- Uśmiechnęła się przez łzy-Kocham cię, kocham cię i nigdy nie przestanę. Jeżeli już nigdy się nie spotkamy to wiedz, czuwam nad tobą, czuwam w dzień i w nocy, nie jesteś sam, pamiętaj.-Nachyliła i pocałowała go i czoło.-A teraz mnie słuchaj, uciekaj od wzgórza, zapomnij o tym jak zakazywano ci zbliżać się do lasu, zapomnij o wszystkich zakazach, uciekaj między drzewa, uciekaj od wzgórza-pchnęła go twardo trzęsącą się dłonią-Uciekaj!-krzyknęła a łzy zalewały jej oczy-Biegnij kochany!.
Azdur uciekł, biegł niezdarnie, był jeszcze dzieckiem, ledwie nauczył się chodzić, ale wiedział, czuł, że matka robi to dla niego. Zbliżał się do lasu, potykał się, raz nawet upadł, zdarł kolano o kamień, lecz wstał i biegł dalej. Zdążył... Stanął na granicy polany i lasu.
Usłyszał krzyki przerażenia. Dochodziły z jego rodzinnej wioski. Nie odwrócił się jednak. Nie miał odwagi. Ale usłyszał, był pewien, że ze zgiełku bitwy usłyszał-Kocham cie-wiedział, że to jego matka...Poszedł przed siebie, w ciemny napawający go strachem las ...
To co stało się w lesie to jedna wielka zagadka. Wiadomo tylko, że dopiero po kilku dniach  dotarł do wioski elfów. Głodny, ze skórą pociętą od gałęzi, wystraszony. Był dzieckiem a mimo to poradził sobie. Jadł różne dziwne dziwne owoce po których dostał sraczki, pił wodę z napotkanych strumieni. Przeżył jednak, wola walki była w nim silniejsza niż przeciwności losu. Dlaczego Elfy nie zabiły malca? Co się działo przez ponad dwa lata w wiosce gdzie przebywał Azdur? Nie wiadomo, on sam ledwie pamięta. Po dwóch latach wysłano Azdura z małym oddziałem zwiadowców gdyż usłyszano o krasnoludzkiej karawanie, podróżującej niedaleko. Przekazano im nieco starszego nieco Azdura, a nie da się opisać zdumienia krasnoludów gdy zobaczyli oddział elfów eskortujący krasnoludzkie dziecko. Tak oto Azdur został nazwany wychowankiem elfów.

Marwin

Zanim przejdziemy do opowieści o Azdurze, trzeba przytoczyć pewną historię. Otóż to opowieść o poznaniu przez naszego krasnoluda przyjaciółki, jak się później okaże, jednej z niewielu osób na które mógł zawsze liczyć. Działo się to gdy Azdur był ledwo podrostkiem, miał mniej niż trzydzieści lat, więc ciężko go było nazwać wojownikiem, choć odwagi i ambicji mu nie brakło.
To była wiosna, przyroda budziła się ze snu. Słychać było świergot ptaków, szemranie strumyków które już definitywnie pozbyły się lodu po ostrej długiej zimie. Azdur jak już wspominałem był wychowywany przez elfy. Krótko, bo po rzezi w jego wiosce on jako nieborak jakimś cudem umknął, a do czasu odnalezienia innych krasnoludów podróżował z elfami, ale ta historia kiedy indziej.
Azdur miał krótki kontakt z elfami, lecz nawet ten krótki okres wpłynął na niego. Otóż nasz młody przyjaciel kochał lasy. Gdy jego rówieśnicy biegali po ciemnych komnatach , szukali skarbów po zapomnianych lochach, on wolał spacerować po lasach. Nie szukał tam nic szczególnego. A to czasem skubnął jeżynę z krzaka, a to cisnął kamieniem aby sprawdzić swą siłę, a czasem postrzelać z łuku. Zamiłowanie do tej broni też nabył od elfów gdyż krasnoludy przekładały kusze nad łuki. Azdur szedł wesoło pogwizdując, nigdzie się nie spieszył, cieszył go kontakt z przyrodą a słońce tylko zachęcało do przechadzki. Szedł przed siebie, dalej niż kiedykolwiek. Mimo zamyślenia usłyszał niepokojące dźwięki w krzakach po lewej stronie małej ścieżki. Przyjrzał się, lecz zobaczył tylko ogon, ogon naprawdę sporych rozmiarów.
-Leśna puma-szepnął cicho do siebie, odruchowo sięgając po łuk. Zamarł celując przed siebie. To co zobaczył aż zmroziło mu krew w żyłach. Oczy tego zwierzęcia. To nie były zwykłe oczy, to był ogień, ogień i ….lód? Nie umiał tego opisać, W oczach tego zwierzęcia była moc, moc której nie znał. Napiął cięciwę i błyskawicznie wypuścił strzałę. Mimo wzburzenia strzał był pewny i celny. Otóż nie... Chybił, chybił o kilka metrów, ale był pewien, że to nie wina braku zręczności strzelca.
-To niemożliwe...szepnął i zaklął szpetnie.
-Nie ustrzelisz Kokuszina elfie...-Azdur aż wrzasnął z przerażenie słysząc te słowa, lecz po chwili otrząsnął się.
-Nie jestem elfem zwierzaku, jestem krasnoludem!-rzucił i wyciągnął strzałę, ale nie zdążył jej naciągnąć.
-Schowaj to kurduplu nim mnie rozeźlisz-to był kobiecy głos, delikatny, ale stanowczy. Ogłupiały opuścił broń.
-Tak lepiej, a może przedstawisz się gnojku skoro mnie nachodzisz w moim własnym domu!
-Eeeee-zaczął niepewnie ale opuścił broń-Jesteśmy w lesie Pani, to raczej pomyłka gdy mówisz, o swoim domu-mówił tonem uprzejmym, ten głos... On był w jego głowie, nie potrzebował uszu by ją usłyszeć, to się po prostu pojawiało w jego umyśle.
-Jestem Azdur, dodał pospiesznie, wybacz, ale czy mi się ukażesz Pani?- wiedział, że nie rozmawia ze zwykłą kobietą.
-Ukaże-tym razem usłyszał słowa. Nagle zawiał wiatr, najpierw delikatnie, stopniowo moc rosła, mówię moc bo czuć było magię, przepełniała wszystko wokół. Po chwili wiało tak, że krasnolud padł na ciężki okuty żelazem tyłek.
-O ile pamiętam to przed damą pada się na kolana a nie dupę mości krasnoludzie- słychać już było śmiech. Po chwili pojawiła się kobieta. Kobieta piękna o kasztanowych, długich włosach delikatnie opadających na ramiona, nosiła ciemną tunikę która tylko podkreślała jej urodę. Po chwili usłyszał syknięcie a z krzaków wyskoczyła ta bestia, ale czy... Oczy już miał normalne, ale po spojrzeniu wiedział, to nie był zwykły kot. W jego oczach było coś... Ludzkiego.
-Więc drogi Azdurze, jeżeli dobrze zapamiętałam, jeżeli nie to trudno, w sumie mam gdzieś twoją godność. Jestem Marwin z Wazmaru, czarownica czwartego kręgu, a ten las zwę swoim domem gdyż mieszkam to od ponad stu lat-Czarownica, pomyślał. Więc jestem zgubiony.
-Bzdury gadasz gnojku, nasłuchałeś się bajek starych pryków, nic ci nie zrobię-zastanowiła się-chyba- dodała.
C...Chyba?-Przełknął głośno ślinę, była potężna skoro czytała w myślach. Wiedział kim jest Marwin, słyszał o niej. To kapryśna czarownica. Podobno rozeźlona potrafiła zabić samym spojrzeniem.
-Otóż mości Azdurze, wtargnięcie do mego domu wybaczam, słabo oznaczyłam granicę-krasnolud odetchnął.-Jednakże!-dodała ostro.-Strzeliłeś do mego przyjaciela, do króla tych lasów, a za to musisz zapłacić.
-Wybacz Pani, wystraszyłem się, na dupę demona Agadana!
-Jesteś w towarzystwie damy konusie, zachowuj się!-zamilkł zrezygnowany.-Strzeliłeś do Kokuszina wielkiego, Pana tych lasów, postrachu wszelkich ras, to o jego wybaczenie masz zabiegać-delikatnie się uśmiechnęła.
-J...Jak to, mam przepraszać kota?-Kokuszin głośno zasyczał-T...tak, oczywiście Pani.
-Czekamy więc-Powiedziała z lekkim uśmiechem.
-Ja Azdur, wychowanek elfów, przepraszam cię mężny Kokuszinie, Panie tych lasów, postrachu wszelkich ludów, za zniewagę jaką ci zadałem, za nastawanie na twe życie i dobro twych ziem-Wszystko wypowiedział tonem dumnym, bez cienia strachu. Klęknął na kolano i pochylił głowę.
-No no no, jestem zaskoczona, krasnolud który nie ma tak hardego karku i pustego łba jak inni przedstawiciele tego ludu. Kokuszin ci wybacza-kot lekko uchylił łeb okazując, swą aprobatę.
-Wstań młody krasnoludzie, jesteś już przyjacielem tych ziem, nie masz się czego obawiać-teraz już na jej ustach był szczery uśmiech.
Dzięki Pani-powiedział wstając-i tobie szanowny Kokuszinie-dodał pośpiesznie.
-Azdurze, ja wiem kim jesteś-zaśmiała się perliście ukazując lśniące zęby-wiedziałem to już od wielu lat, wybacz ten drobny żart, ale chcę byś dobrze zapamiętał nasze pierwsze, ale nie ostatnie spotkanie...
-Nie ostatnie?-zapytał z lekkim przerażeniem.
-Azdurze-powiedziała mocno-Ja nie jestem ci wrogiem, obserwuje cię od dawna, bardzo dawna, a ty nie masz się czego obawiać. Ja Marwin z Wazmaru, czarownica czwartego kręgu, ślubuje ci przyjaźń, jesteś prawym i godnym przedstawicielem swej rasy. Jesteś wyjątkiem, diamentem który urzekł mnie od pierwszych chwil gdy cię zobaczyłam, nie lękaj się i wiedz, że Marwin to twoja przyjaciółka.
-Dzięki ci Pani, i wiedz, że ja Azdur ślubuje ci przyjaźń i szacunek.
-Dobra, dobra, zaczynają mnie nudzić te uprzejmości, łap-Rzuciła mu coś świecącego. Złapał zręcznie i spojrzał, aż zamarł. Trzymał w rękach smocze oko na rzemyku... Prawdziwe smocze oko, poznał to, a raczej poczuł. Smocze oko to skarb, rarytas. Na rynku było warte tyle diamentów ile ważył sam Azdur, ale on wiedział, że go nie sprzeda. Ono było zaklęte, była w nim tajemnicza moc...
-D..Dzieki Pani-powiedział roztrzęsionym głosem, ale gdy uniósł głowę, nie było tam nikogo, ani czarownicy ani Kokuszina...
-Pamiętaj o mnie krasnoludzie o złotym sercu-znów głos w jego głowie-Pamiętaj o przyjaciółce która nigdy cię nie opuści.
-DZIĘKI PANI !-Krzyknął na całe gardło, ale już nic nie usłyszał. Założył rzemyk na szyję, czuł magię. Odetchnął głęboko i wiedział, że to nie było ostatnie spotkanie z tajemniczą czarownicą...

Nie mylił się...



Opowiadanie to dedykuje przyjaciółce, przyjaciółce która pomogła mi w ciężkiej chwili i nigdy tego nie zapomnę.


Dziękuję, że jesteś :)

poniedziałek, 21 listopada 2011

Ostatnia bitwa

Zabrzmią rogi co zatrzęsą górami w posadach.
Ruszy do bitwy lud ziemi i ognia.
Ruszą  elfy z łukami przez lasy.
Opuszczą ludzie swe ziemskie królestwa.

Rasy dumne i pewne przetrwania.
Lecz kostucha za nic będzie miała podziały
Dla niej nieważne czyś elf czy też człowiek
W tańcu z kostuchą im ród nie pomoże

Życie odchodzi lecz chwała zostaje
Tchórze przetrwają, lecz na co im życie
Odejść, na polu, to śmierć bohaterska
mimo że martwi, przetrwają w pieśniach


Akhazael, syn Azmaela "Ostatnia Bitwa"

niedziela, 20 listopada 2011

Krasnoludy - Download

Wprowadzenie o krasnoludach do pobrania.

Krasnoludy

O Krasnoludach

Zanim przejdziemy do historii Azdura, winien jestem czytelnikom rzec kilka słów o tej rasie. Otóż powszechnie wiadomo, że krasnoludy to niscy, krępi i brodaci ponad wszelką miarę jegomoście. Ale to tylko ogóły, powiedzmy o nich coś więcej. Skąd się wzięli? Znikąd, oni po prostu byli, któregoś dnia, u zarania dziejów po prostu wyszli spod ziemi. Oczywiście nie z brudu i kurzu jak ludzie. Wyszli z gór, kopalni które sami przez tysiąclecia powiększali. Na świecie jest masa teorii powstania wszystkich ras: krasnoludów, elfów, ludzi i gnomów. Niektóre bliższe, niektóre dalsze prawdzie. Spotkano się z teorią powstania świata przez pierdnięcie potężnego czterogłowego szczura, ale kapłan głoszący te mądrości teraz podobno dogorywa w szpitalu na jakąś dziwną chorobę. My zajmijmy się faktami.
Krasnoludy to obok elfów najstarsza rasa świata ------. Tak jak elfy po prostu opuściły lasy, krasnoludy wyszły z gór. To co w górach zostawiły jest nie do opisania. Komnaty gdzie mieści się tysiąc barczystych przedstawicieli tej rasy, a ściany pokryte złotem, diamentami oraz kunsztownymi rycinami. Góry były drążone latami, co przyczyniło się do setek, jeżeli nie tysięcy korytarzy, pokoi, sal, a nawet basenów... Zmyślna to była rasa, daj krasnoludowi byle jaki kawałek metalu i ognisko a zrobi ci miecz lepszy niż niejeden ludzki kowal. Bronie tworzone przez krasnoludy były najostrzejsze, najlepiej wyważone i wręcz niezniszczalne. Brakowało im tylko ozdób, to byli wojownicy, nie artyści więc tylko pod względem piękna broni ustępowali elfom. Na świecie istnieje podobno kilka mieczy stworzonych we współpracy elfich i krasnoludzkich kowali. Te dwie rasy zawsze starały się unikać a co dopiero mówić o współpracy. Jeden z tych mieczy to ----U----, znajduje się on w Dargham, stolicy krasnoludów, miejscu z którego wyszły na powierzchnię. Miecz ten jest zarezerwowany do ----X---, ostatniej bitwy, w której zmierzyć się mają wszystkie siły świata. Bitwa o której śpiewają poeci, przepowiedzianej przez umierającą elfią królową Elmandę. Królowa przed śmiercią wpadła w trans, mówiła o śmierci elfów i krasnoludów, o walce z mrokiem, zjednoczeniu wszystkich ras i o ---X----, bitwie w której przeważą się losy świata. Krasnoludy dowiedziawszy się o proroctwie zdecydowali, ---U--- jest przeznaczony do tej właśnie bitwy, a dotknie go tylko prawowity władca który ruszy z nim do bitwy. Czy będzie się u miał nim posłużyć? Te wątpliwości postaram się rozwiać zaraz.
Teraz powiedzmy coś o nich samych. Mówi się, że krasnoludy są nieśmiertelne, włóżmy to między bajki. Są długowieczne, ale nie nieśmiertelne. Teoria ta została przyjęta najprawdopodobniej z jednego powodu. Nikt nigdy nie widział krasnoluda umierającego ze starości. Lecz uwierzcie mi moim mili, krasnoludy były śmiertelne, ale hańbą była śmierć ze starości lub choroby w łóżku. Wyjątkiem było długie konanie z powodu rany otrzymanej w walce. Dla krasnoluda wymarzoną śmiercią była ta w walce, z zakrwawionym toporem dłoni, trupem przeciwnika pod ciężkimi butami i jego krwią którą był wysmarowany. Krasnoludy to najbardziej bitne plemię całego świata, pojedynkowali się o wszystko, od kobiet (nie było o co, moim skromnym zdaniem) po krzywe spojrzenie. Raz słyszałem o pojedynku którego powodem było unikanie litery r przez rozmówcę. Po ucięciu głowy pieniaczowi okazało się, że wyzwanym był Kazłełt, który miał z tym problemy od dziecka. Krasnoludzkie kobiety, to dopiero zagadka. Nie lubią kontaktu z innymi rasami, czasem można je spotkać tu i tam. Czy były piękne? Zależy, jeżeli ktoś lubi niskie, okrągłe barczyste kobiety z lekkim zarostem mogły być dla niego i niebrzydkie, chodzą słuchy o ludziach gustujących w zabawach łóżkowych z krasnoludzkimi kobietami. Lecz gdy przychodzi do bitew ubierają hełmy, łapią topory i daję głowę czytelniku, gdy ścierasz się z oddziałem krasnoludów nie rozróżnisz czy walczysz przeciwko krasnoludowi czy jego żonie.
Zainteresowania krasnoludów? Otóż nic specjalnego. Lubili dobrze wypić, zjeść i jak to określili poruchać bo to wesoła i prosta rasa. Tutaj byli podobni do ludzi, różnicą były ilości, dla krasnoluda nie było problemem zjeść pół krowy, kilku kurcząt czy opróżnić beczułkę dobrego miodu. Ale specjałem było ich piwo. Ahhhh piwo z Bidertland, ze świeżego chmielu, górskiej wody i tajemnymi dodatkami. Tak tajemnymi, że zbyt ciekawscy chodzą teraz po świecie z wyłupionymi oczami i uciętymi językami, oczywiście jeżeli zdecydowano się darować im życie, ale darowanie to niezbyt pasujące słowo.
Jak już wspominaliśmy to najwspanialsi kowale świata, toteż ich oddziały były wyekwipowane jak żadne inne. Co preferowali? Topory i zbroje płytowe. Gada się tu i tam o skaczących w wir walki krasnoludach, o ich zwinności, szybkości . Były ruchliwe niczym omszały głaz. Bronią krasnoludów nie mogła być szybkość i zwinność ich siłą była siła i wytrzymałość. Jak wyglądał oddział w walce? Wojownicy odziani w zbroje płytowe, ciężkie, zasłaniające niemal całe ciało. Pierwsza linia była uzbrojona dodatkowo w ogromne tarcze, byli to najbardziej doświadczeni z wojowników zwani skałami.. Oddział ten był mało mobilny co sprawiało problemy przeciwko walce z łucznikami. Ale piechota? Nie było im równych. Jak wyglądało starcie. Otóż pierwsza linia przyjmowała ciosy, krasnoludy od dziecka uczyły się nie zadawania ciosów, a ich blokowania. Przyjmowali uderzania na tarcze, hełmy, barki a najbardziej doświadczeni potrafili uderzeniem opancerzonej pięści wybić broń z ręki przeciwnika nim ta jeszcze doleci ki niemu . Ich siłą były kontry. Zadany im cios był przyjmowany bez uszczerbku, ale przeciwnik nie miał już szansy na cofnięcie, po chwili widział topór w piersi lub po prostu rozwalano mu czaszkę bojowym młotem krasnoluda z drugiej linii, tylko czekającego na okazję. Lata ćwiczeń pozwoliły krasnoludzkim oddziałom na idealną synchronizację.  Krasnoludy wiedziały, że to jest walka stworzona właśnie dla nich, polegająca na obronie, nieraz wykorzystaniu siły ciosu przeciwnika przeciwko niemu samemu. Nie dla nich była walka mieczem, którym się brzydzili. Dla nich były silne ciosy toporem i młotem. Krasnolud który umiał posługiwać się mieczem to ich król, który musiał być gotów sięgnąć po ---U---
Jak widzicie, krasnoludy to rasa ciekawa, a wiedzieć wiadomo i niej chyba tyle co nic, ja sam dałem wam teraz też odrobinę wiedzy. O krasnoludach dowiecie się więcej czytając dalsze losy Azdura, poznacie też wielu innych przedstawicieli tej rasy.