Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 26 kwietnia 2012

Ku pamięci

Jak mało trzeba by zranić człowieka, jedno machnięcie toporem lub mieczem. Ale po co zaraz szukać nawet tego, zwykła pałka czy kawał zaostrzonego kija wystarczy by zakończyć ludzkie życie. Odcięta głowa, zmiażdżony kark, rozerwana tętnica. Ruch ręki, nieraz niedbały, to dosyć by zakończyć ludzkie istnienie, co właśnie jest celem bitew. Zarżnąć zanim on zarżnie ciebie, na szczęście nie zawsze się udaję, przynajmniej od razu. W takich właśnie wypadkach wkraczają medycy. To oni toczą prawdziwą walkę z kostuchą, czując jej oddech na karku, wiedzą jak zagląda z nadzieją w trzewia operowanego, to ten właśnie medyk jest ostatnim obrońcą konającego. W smrodzie krwi i kału, czując ogarniający pomieszczenie strach, walczy. Zszywa tętnice, hamuje krwotok, wyciąga z rozoranego ciała bełty, żelazne pierścienie i drzazgi. Może nie stoi na polu i nie masakruje dziesiątek przeciwników, lecz to właśnie on jest prawdziwym a tak często przemilczanym bohaterem bitew.


Ku pamięci

Milo Vanderbeck

Marti Sodergren

Shani

Ioli Drugiej

Cichym bohaterom Bitwy pod Brenna.    

sobota, 14 kwietnia 2012

IV rozdział (część 1)

Poranek był ciepły, pierwsze oznaki nadchodzącej wiosny były coraz bardziej zauważalne, spod znikającego powoli śniegu wystawały połacie trawy a z głębi lasu dochodził hałas wesoło buszujących w krzakach wiewiórek. Przyjaciele jechali powoli, specjalnie wyruszyli ze sporym zapasem czasu by jechać spokojnie o dotarcie do stolicy. Jednak zamiast wesoło gawędzić śmiać się i dowcipkować byli niezwykle cicho, jakby zamyśleni. Azdur czuł w gardle dziwny ucisk, dopiero teraz tak naprawdę zdał sobie sprawę z tego jak bliska stała się dla niego wioska i jej mieszkańcy. Było to naprawdę pierwsze miejsce które mógł nazwać domem. Wychowywany przez elfów, nie miał tam poczucia przynależności. Oczywiście jego wychowawcy nigdy nie dawali mu odczuć jego inności, lecz spacerując tam jako dziecko nie mógł uniknąć bycia nazwanym krasnoludzkim śmieciem i tym podobnym. Potem trafił do koszar, tam liczył na dobre przyjęcie, miał mieszkać ze swoimi, synami gór. Jednak czekała go przykra niespodzianka, nie pozwolono mu zapomnieć o jego wychowaniu. Walczył z obelgami za pomocą pięści, lecz ile szczęk nie połamał, zawsze znalazł się ktoś szepczący o nim za plecami. Szybko pojął bezcelowość takiej walki, więc zmienił strategie. Postanowił pokazać swą wartość po krasnoludzku, na arenie, szybko zajął miejsce w czołówce swego rocznika zwanego żuczkami. Każdy rocznik dostawał pseudonim, nauczyciele nazwali ich żuczkami, bo podobno pierwszego dnia świecili się od bogactw jak pancerzyki owadów. Nie było różnicy czym walczono: Topory, młoty, piki czy pięści. Azdur miażdżył wszystkich, nawet opuszczających już koszary rekrutów z wyższych roczników. Raz nawet powalił samego Idira, który zajmował się szkoleniem ich w walce toporem. Oczywiście rozwścieczony instruktor w następnym starciu stłukł ucznia tak, że ten ledwo wstał następnego dnia, został nazywany przez znajomych pogromcą Idira. Jak widać Azdur dzięki umiejętnościom i hartowi ducha dał radę pokonać swe przezwisko i wywalczyć szacunek, nikt nie szeptał już za jego plecami, a jeżeli tak to tylko z podziwem.
W koszarach spotkało go coś jeszcze, poznał Khezana, którego teraz traktuje jak brata. Przyjaciel też nie znał rodziców, Mageli i Kuzdara. Zginęli oni podczas podróży przez lasy Kulmaru, zaatakowani przez szajkę bandytów. Bandyci drogo zapłacili za tę zuchwałość, małżeństwo zabrało ze sobą w zaświaty ośmioro złoczyńców. Mimo tego jak majętni byli, zawsze w ciągu dnia znajdowali czas na trening, nie złamał ich dobrobyt. Kuzdar zanim padł przyjął dwanaście pchnięć piką, własną piersią osłaniał swą ukochana. Gdy umierali, padli sobie w ramiona i patrzyli w oczy. Nie ogarniał ich lęk i smutek, patrzyli w oczy pełne miłości, wiedząc, że sama śmierć jest zbyt słaba by ich rozłączyć.
Wszystkie żuczki spały w jednej wielkiej hali, jednoosobową izbę uważano za zbędny luksus dla uczniów, armia ma być jednością, a co zbliża bardziej niż wielka zimna i śmierdząca potem oraz cebulą sala? Azdur i Khezan leżeli obok tocząc wiele rozmów. Młodzi bardzo szybko się zaprzyjaźnili, po krótkim czasie byli niemal nierozłaczni. Podczas treningu walk i nauki a nawet gdy wymykali się z koszar na zabawy, zdarzało się im nawet przerżnąć tę samą kobietę, nieraz nawet w tym samym czasie... Przyjaciele uzupełniali się, Azdur przodował na polu, Khezan jednak wśród ksiąg. Rekruci uczyli się głównie historii, władca uważał, że żołnierz musi wiedzieć o co i za kogo walczy, a wiedza o tym co już było pomoże w tym najlepiej. Wychowaywany przez elfów Azdi (zwany tak czasem przez przyjaciela) nie miał szans czytania jako dzieciak. Elfy co prawda uczyły go języka i ich kultury lecz dopuszczanie go do ksiąg uważały za przesadę. Khezan po śmierci rodziców wychowywał się na wiejskiej posiadłości jego dziadków. Młodzieniec nie miał tam wiele do roboty, nie pociągała go praca w polu a towarzystwa w swoim wieku nie było tam wcale. Pewnego dnia gdy niesforny krasnoludek biegał po domu trafił na dziadka siedzącego w czytelni, książki były wielką pasją tego krasnoluda. Nie myśląc wiele Khezan chwycił pierwszy tom który wpadł mu w rękę. Był to „Systemy bitewne” autorstwa Marcela Kotmera, wybitnego stratega. W księdze opisywane były różne strategie, typy wojsk oraz częste wykonywana przez dowódców fortele. Podrostka zauroczyły wspaniałe ilustracje. Byli tam wojownicy w wyposażeniu, wielkie ikony bitew oraz plany ataków przedstawione w wspaniały sposób. Dziadek był zachwycony zainteresowaniem krasnoluda, szybko więc zaczął uczyć go czytać. Stary krasnolud był zszokowany tempem nauki wnuka, ten już po tygodniu potrafił czytać co prostsze księgi a po miesiącu łapał już każdą księgę. Jego ulubioną historią były dzieje Sindaghry oraz przyszłe losy twórców miecza, dzieła dwu kultur. Oprócz tego zaczytywał się w historiach wojennych, na pamięć znał przebiegi wielkich bitew takich jak np. Cofnięcie VI oddziału skalniaków przez rzekę Ilda. Nie czytał tempo, potrafił wytykać błędy dowódców oraz przedstawiać swoje plany, na które szkolni instruktorzy patrzyli z szacunkiem. Przewidywano mu przyszłość jako dowódca armii, Khezan jednak zdecydował wyruszyć po szkoleniu wraz z przyjacielem.

-----------------------------------

Część pierwsza, jeszcze przed masą poprawek, dodaję bo szykuje się długi czas poza domem. 
Pozdrawiam :)

piątek, 30 marca 2012

ZABAWA

Po długim okresie bez pisania wracam do tworzenia. Chcę zacząć od zabawy, jako, że tak naprawdę wciąż uczę się pisać.

Chętnie użyję waszych pomysłów. Chodzi o opowiadanie humorystyczne, tu potrzebuję was. Bohaterem będzie postać którą wy wymyślicie. Podajecie rasę oraz zawód. Podam przykłady.

Krasnolud fryzjer
Ork dietetyk
Elf pracownik kanalizacji

Nie ma żadnych ograniczeń, liczę na wasze pomysły.
Pozdrawiam.

niedziela, 25 marca 2012

100 lat!

By na twarzy zawsze gościł uśmiech a na widok złości wrogowie truchleli
Byś zawsze miała za sobą grupę przyjaciół gotowych wspomóc cię w każdej bitwie
Niech deszcz delikatnie spada na twe pola a słońce ogrzewa twarz
Nie lękaj się mrocznych ścieżek, jaskiń i moczar, wierni druhowie są zawsze przy tobie

Idź przez życie z ostrym jak topór dowcipem, mocną jak tarcza wiarą w siebie i uśmiechem szerokim jak u wstawionego krasnoluda!

100 lat Navis!

piątek, 16 marca 2012

II Rozdział (Poprawiony)

Mijały dni i miesiące a Azdur w wiosce czuł się bardzo dobrze, czas płynął leniwie, na pracy, piciu i treningach. Wraz z Kezanem prowadzili raczej spokojne życie, ich głównym źródłem dochodów były polowania. Dzięki sprawnemu oku i pewnej dłoni, dwójka młodych krasnoludów świetnie sprawdzała się w roli myśliwych. Godziny spędzali na polowaniach ale nigdy nie wracali z pustymi rękoma. Zwierzynę oprawiali samodzielnie, po czym przyrządzali dla siebie a nadwyżki sprzedawali na lokalnym targu. Nie mieli wielkich wymagań od życia, byle mieć trochę monet na piwo i drobne przyjemności. Oczywiście Azdur miał sporą sakiewkę złota za zwycięstwo w turnieju rocznika, lecz przekazał cała sumę Khazunie na wychowanie młodej Eldeny. Niezwykle rzadko odwiedzał mamkę oraz małą, chyba trochę bał się zbytniego przywiązania do dziewczynki. Po polowaniach ćwiczyli, walczyli na topory, młoty, a nawet trenowali walkę na pięści. Azdur dodatkowo wciąż fechtował mieczem, lecz do tego akurat Kezan przekonać się nie chciał mówiąc, że jak ma machać takim szpikulcem to tylko piekąc mięso na rożnie, przyjaciel nie namawiał go zbytnio, bo głęboko była zakorzeniona u krasnoludów niechęć do mieczy. Mijał czas, a do wioski zaczynały dochodzić niepokojące plotki. O oddziałach toporników podróżujących przez kraj wzdłuż i szerz, oddziałach najemników ciągnących ku Dargham a nawet grupach czarodziejów które opuszczają swe uczelnie by spotkać się z władcą w stolicy. Wojna, to właśnie było najczęstszym podejrzeniem słuchaczy tych nowości, wojna wisi w powietrzu. Azdur z Kezanem nie rozmawiali o tym, wiedzieli jak wygląda ich sytuacja w tym wszystkim, praktycznie czekali tylko na gońca z rozkazem wcielenia ich do armii. Azdur był zwycięzcą turnieju rocznika co oznacza, że po poborze będzie należał do oddziału „skał”, wojowników stojących w pierwszej linii podczas bitew, ale cóż, do tego właśnie był szkolony i jego obowiązkiem jest bronić kraju, nie wzdragał się i był gotów podjąć wyzwanie. Każdy skalniak, tak nazywano ich zdrobniale, sam wybierał sobie partnera w boju, czyli tego który stoi tuż za nim i gdy on przyjmie na siebie ciosy, partner zza jego pleców będzie zadawał śmierć napastnikom. Logiczne, że wyborem młodego skalniaka będzie jego najwierniejszy przyjaciel Kezan, który prośbę brata, bo tak się nawzajem nazywali, przyjął z największym honorem. Coraz bardziej nerwowo wyglądała sytuacja w kraju, nie było dnia by zbrojne oddziały przechodziły nawet przez ich wioskę. Dwaj młodzicy po prostu czekali na rozkazy. Doczekali się.
Pewnego poranka rozległo się głośne pukanie w drzwi, silne uderzanie okutą w żelazo rękawicą. Azdur nie spał, siedział z Kezanem przy stole i pili grzane piwo przed wyprawą na polowanie.
- Wejść - powiedział donośnym głosem gospodarz.
Drzwi otworzyły się i do izby wszedł postawny krasnolud, nosił ozdobną kolczgę a przy pasie miał żelazną buławę z małymi ostrzami, symbol królewskiego posłańca.
- Najwyższa pora - powiedział pod nosem, po czym przyjrzał się podchodzącemu mężczyźnie.
Wysoki jak na przedstawiciela ich rasy, oczywiście nie jak Azdur który wśród nich był niemal olbrzymem. Przybysz za plecami, jak każdy krasnolud przypasany miał potężny topór z jednym ostrzem oraz masywną tarczę z królewskim herbem. Cała szczęka i policzki pokryta czarną brodą a po skórze widać było, że doskonale znał trudy podróży w każdych warunkach.
-Jestem Zakan - posłaniec panującego na Dargham króla Azdamana-zająkał się lekko-eeeee, nie macie trochę piwa? Jestem od wielu nocy w siodle.
Domownicy podeszli do emisariusza i uścisnęli mu dłoń.
-Siądź z nami zacny Zakanie, ja jestem Azdur a to mój brat z innej matki, Kezan, lecz to pewnie już wiesz - wskazał mu miejsce przy stole i nalał grzańca do dzbana - siądź, porozmawiajmy.
- Dzięki piękne - rzucił siadając przybysz i pociągnął zdrowo z kufla. - na pewno młodziaki wiecie po co przybyłem, przecież nie jesteście ślepi, widzicie co dzieje się w kraju.
- Zgadza się -tym razem mówił Kezan- domyślamy się że nie mamy wiele czasu na stawienie się w stolicy?
- Ta jest, ale spokojnie chłopaki, macie całe trzy tygodnie, specjalne względy ze względu na zwycięzce turnieju rocznika - uśmiechnął się a broda ociekała mu piwem.
-Ehhh, wiedziałem, że zyskam na naszej znajomości Azdurze - uśmiechnął się do przyjaciela.
-aaaa, Azdurze - podjął Zakan - jeżeli masz już wybranego przez siebie wojownika który stanie za twymi plecami w polu potrzebuje jego imię by przygotować listę wszystkich wybranych do testów.
-Testów?-zapytał zaskoczony Kezan- Jakich testów?
-Każdy wojownik mający stać za skalniakiem musi udowodnić, że się do tego nadaje i jest godny by współpracować na polu z pierwszą linią.
-Spokojnie przyjacielu-zaczął spokojnie Azdur - Jesteś świetnym wojownikiem i jestem pewien, że sobie poradzisz.
- Tyle to i ja wiem,po prostu gdy zobaczą moje umiejętności gotowi uczynić mnie skałą a wtedy czeka nas walka ramię w ramię - uśmiechnął się.
-Odważne słowa młodziaku - uśmiechnął się posłaniec.
Pociągnęli z kufli które po chwili uzupełnili ciepłym piwem.
- Skoro to wszystko co miałeś nam przekazać Zakanie, teraz prosimy o jakieś informacje, czy szykuje się wojna? - Zapytał gospodarz i wbił wzrok w brodacza.
- Nie mam żadnych informacji, mogę wam powiedzieć tyle co wiem ze słyszenia od innych.
- Dobre i to - uśmiechnęli się i zaczynali słuchać
Otóż sporo plotek miał ich rozmówca, może nie dokładnych szczegółów ale na pewne najważniejszych informacji. Otóż z kim można wojować?
- Te kurwy przebrzydłe - Jak określił emisariusz orków -poczynają sobie za odważnie.
Podobno Orki zaczęły przekraczać granice swego cholernego chlewu zwanego krajem i najeżdżają wszystkich sąsiadów, krasnoludów, ludzi, gnomy i krasnoludów. Przyjaciele zdziwili się, jakim idiotą trzeba być żeby zwracać przeciwko sobie wszystkie rasy świata? Przecież zostaną wyrżnięci w swoje śmierdzące dupy tak, że nie zostanie kamień na kamieniu z ich śmiesznego państwa. Orkowie byli tolerowani bo mimo tego jak ohydni byli nikomu nie było śpieszno gnać przez puste, cuchnące stepy by ich wybići. Ale teraz? Wszystkie ludy najadą ich i po prostu wyrżną , ale czy ktoś spodziewał się po orkach logicznego myślenia?
-Więc to nie będzie wojna a zwykła rzeź - przerwał Kezan - przecież jeżeli wszyscy ruszą na orków zostaną oni zgnieceni.
-Tak prawdopodobnie będzie-odpowiedział Zakan - tak być powinno-powiedział zamyślonym głosem i dopił piwo.
Azdur zamyślił się. Najazdy orków, przez taki właśnie najazd stracił rodzinę... Z radością im się odpłaci, stanie do walki z nimi w pierwszej linii, będzie patzrył na ich roztrzaskane czaszki i poszarpane ostrzami toporów martwe ciała. Ale czy będzie tak łatwo? Czy rzeczywiście ta kampania czterech ras tak łatwo zgniecie orków? Nikt nigdy nie zagłębił się w ich państwo, nie naniesiono go nawet na mapy, ale nie powinno oprzeć się takiej sile. Orki to plemię koczownicze, raczej nie budują fortów i zbrojowni w których będą mogli się bronić, to będzie bieg armii które zostawią za sobą spaloną ziemię i trupy. Na pewno tak właśnie będzie, zapewnił samego siebie
i popił piwa. Zakan opowiedział jeszcze co dzieje się w stolicy, głównie kto kogo rucha a kim już się znudził, trochę to trwało bo krasnoludzcy jegomoście lubią sobie pochędożyć.
-To tyle młodzianie, przekazałem wam wszystko, wiecie do kiedy macie stawić się w stolicy oraz znam imię twojego kandydata na brata w boju, pora mi w drogę-wstał
-Jeżeli potrzebujesz noclegu mój dom stoi przed tobą otworem Zakanie - powiedział gospodarz
-Chętnie spędziłbym więcej czasu z tak zacnymi chłopakami lecz nie stać mnie na taki luksus, muszę ściągnąć jeszcze kilku wojowników, lecz gdy spotkamy się w Dargham to ja ugoszczę was piwem a i odwiedzimy sobie razem dom milutkich dziewczynek-puścił do nich oko. Uścisneli się jak przyjaciele i emisariusz opuścił ich. Dwójka kranoludów usiadła i zaczęła rozmyślać o tym co ich czeka, a z pewnością będzie to największa przygoda w ich życiu...

Przyjaciele ustalili, wyruszają za cztery dni. Podróż do stolicy, jeżeli nie będzie żadnych problemów, zajmie niecały tydzień, lecz skoro mają iść na wojnę, lepiej wcześniej rozeznać sięw sytuacji. Nie martwili się opuszczeniem domu. Krasnoludy to plemię wojowników, nie domatorów. Do szczęścia potrzeba im dobrego topora, porządnej zbroi oraz rozkazu do wymarszu. Azdur miał jednak pewną rozterkę. Dziewczynkę która znajduje się pod opieką Khazuny. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że nie jest dziecku nic winny, przeciwnie. Uratował jej życie i opłacił mamkę. Zachował się nad wyraz szlachetnie, ale mimo to, czuł, że to nie jest zwykłe dziecko, wiedział, związało ich przeznaczenie...


Dwa dni po wizycie posłańca Azdur wybrał się do Khazuny. Doskonale wiedział, że musi to zrobić, lecz sam do końca jeszcze nie wiedział co chce począć z małą. Zapukał do drzwi staruchy.
- Wlazł! - rozniósł się skrzeczący głos.
Krasnolud westchnął i pchnął drzwi. Khazuna spojrzała w kierunku gościa.
-Aaaaaa, to ty, czego tak cicho jesteś, normalnie morda ci się gnojku nie zamyka.
Uśmiechnęła się, uśmiech ten nie dodawał jej uroku.
- Musimy pogadać - powiedział poważnym tonem
- Gadajmy więc - usiadła na zydlu przy stole i wskazała gościowi miejsce. Milczeli przez chwilę. Krasnolud nie wiedział od czego zacząć.
Masz do mnie sprawę, jak się zdaje a milczysz jak kurwa z kutasem w ryju, gadaj co masz do powiedzenia.
-Khazuna nie lubiła marnowania czasu.
Azdur westchnął
-Muszę wyjechać, pojutrze.
spojrzał opiekunce w oczy, wzrok miał zatroskany.
-Ehhhhh. - wyskrzeczała - Spodziewałam się tego, ale taka kolej rzeczy, dziś grzejesz dupę przy kominku, jutro pędzisz przez pole urżnąć przeciwnikowi głowę, ale taka dola krasnoluda, chyba nie boisz się walki, strach cię obleciał? - zakpiła.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi - warknął
-Zmień ton gnido-skarciła go - bo przychodzisz do mnie z prośbą jak się zdaję.
Przeklęta stara kurwa, pomyślał, ale nie dał po sobie niczego poznać.
-Wybacz Khazuno - wycedził przez zęby - powiedz, ile złota jeszcze zostało z mieszka który ci przekazałem?
- Zostało? -zaśmiała się - od ostatnich trzech dni ja łożę na jej utrzymanie. Mleko, miód, mąka, jaja ostatnio nawet mięso, ta mała gnida żre nie gorzej niż młody krasnolud, liczyłam, że przychodzisz z pieniędzmi a nie problemami.
Azdur sięgnął do pasa, wyjął mały skórzany mieszek i położył go na stół, był to bardzo mały mieszek, pieniądze pochodziły z dzisiejszej sprzedaży mięsa. Nie było tego dużo.
-To na pokrycie zaległości, niestety wszystko co mam.
Starucha otworzyła go i wysypała zawartość na stół. Skrzywiła się.
-Niech będzie, że dług pokryty. Ale ty idziesz na wojnę - wlepiła w niego wzrok - zapewne jako skalniak. Nie wiadomo kiedy i czy w ogóle wrócisz. A mała nie przeżyje na samej wodzie.
Spodziewał się tego. Wiedział, że pieniądze z turnieju prędzej czy później skończą się. Khazuna może była stara i wredna, lecz uczciwa. Dziewczynka była silna i zdrowa, niczego jej nie brakowało, lecz takie wychowanie kosztuje. Myślał o sprzedaży tarczy z turnieju. To była piękna rzecz, mimo wszystko nie warta tyle ile potrzebuje. Wiedział, że ma jedną rzecz która jest tyle warta. Westchnął i powili zdjął z szyi łańcuch, po czym położył skarb na stole. To smocze oko!. Prezent który dostał od swojej przyjaciółki, Marwin, tajemniczej leśnej czarodziejki. Khazuna spojrzała na stół i wytrzeszczyła oczy.
- Azdurze - rzadko kiedy zwracała się do niego po imieniu - Kurwa, przecież to nie twoje dziecko, to zwykła znajda którą uratowałeś. Nie wiesz kim jest, skąd się wzięła w lesie, nie masz do niej nic! Ale mimo to dajesz jej prezent godny królowej!
Spojrzał na nią ciężko
-Tak postanowiłem, dostaniesz za to dobrą cenę, proszę cię, dbaj o małą Eldenę, wychowaj ją jak najlepiej potrafisz.
Wzięła oko w dłonie, zaczęła obracać je między palcami, całkiem zresztą zręcznie, na twarzy widać było jak bije się z myślami. Po chwili odłożyła skarb na stole.
- Zabieraj to - powiedziała chłodno
- Khazuno-zaniepokoił się - To zapłata, to dla małej proszę, daje ci je.
- Zamknij mordę! - przerwała mu uprzejmie -m am to w dupie, nie przyjmę tego, ZAMKNIJ PYSK!-wykrzyczała gdy chciał jej przerwać, Azdur położył uszy po sobie.
-Jesteś dobrym krasnoludem, przeznaczenie czy przyzwoitość, mnie nic do tego. Ale masz wielkie serce, dajesz najcenniejszą rzecz jaką posiadasz zwykłej znajdzie. Ale ja się na to nie zgodzę.
uniosła dłoń gdy krasnolud chciał jej przerwać.
-Nie przyjmę tego, lecz zajmę się dziewczynką. Niczego jej nie zabraknie. Robię to bo dajesz mi wiarę w to, że na świecie jest jeszcze honor i uczciwość.
- Ale przecież ona musi jeść, potrzebuje ubrań, sama mówiłaś - zaniepokoił się.
- Czy ty myślisz, że mamka największych bohaterów naszego świata narzeka na brak pieniędzy?
Uśmiechnęła się a ton miała ciepły jak nigdy dotąd.
Azdur wstał z zydla i ukląkł na jedno kolano położył dłoń na piersi i zaczął:
- Ja Azdur, ślubuje ci...
-Siadaj na dupie i daruj sobie te słodkości bo się porzygam, chcesz mi podziękować to mnie przerżnij na tym stole albo się zamknij.
Azdur milczał.
-Tak myślałam, jeżeli chcesz się z nią pożegnać, masz szansę - wskazała drzwi do małej izdebki.
Azdur wstał bez słowa i ruszył w kierunku drzwi. Czuł pot na czole, suchość w ustach a dłonie bardzo mu się trzęsły, nie wiedział dlaczego.
- Przecież to tylko dziecko - Szeptał do siebie - małe dziecko...
Wszedł do pomieszczenia i podszedł do łóżeczka. Eldena spała. Zmieniła się od czasu ich ostatniego spotkania. Nabrała kolorków i nawet sporo ciała. Teraz dopiero zaczął żałować tak rzadkich odwiedzin, bał się przywiązania do małej ale jak widać unikanie odwiedzin nic nie pomogło. Stał i przyglądał się dziewczynce. Po chwili dziecko poruszyło się niespokojnie i otworzyło oczy, zaspana spojrzała na Azdura i momentalnie na jej małych usteczkach zawitał uśmiech i wyciągnęła do niego rączki.
- Czemu nie - wyszeptał do siebie.
Wyjął ją z pościeli i przytulił. Ręce przyzwyczajone do walki i pracy potrafiły być delikatne. Eldena śmiała się na cały głos, wtulała się w krasnoluda i szarpała go lekko za brodę
Azdur nie pamiętał kiedy ostatnio przeżył tak szczęśliwą chwilę. Pragnął by czas stanął w miejscu, ale doskonale wiedział, to tylko marzenia.
-To pożegnanie Eldeno, muszę wyjechać, muszę-głos miał smutny.
Dziewczynka przestała się śmiać, najwyraźniej ton głosu ją zaniepokoił, bo przecież niemożliwe by zrozumiała co jej powiedział? Objęła go mocno, ale już bez uśmiechu.
-Mam coś dla ciebie maluchu.
Sięgnął za kaftan i wyjął mały srebrny łańcuszek. Zrobił go ze srebra w które wtopił kilka małych opali.
- To dla ciebie, byś nigdy mnie nie zapomniała gdybym miał nie wrócić.
W jego oczach pojawiły się łzy. Założył dziecku na szyję prezent a potem pocałował ją w czoło. Położył ją z powrotem na kocu, dziewczynka zaczęła płakać i rzucać się w złości a jemu z oczu kapały łzy, wielkie jak grochy.
Poczuł dłoń na ramieniu.
- Jedź do boju Azdurze a o nią się nie martw, daje ci słowo, zajmę się nią i dobrze wychowam.
Azdur spojrzał na Khazunę
- Dziękuję - powiedział przez łzy które starał się opanować
Po tych słowach złapał ją za dłoń którą pocałował. Potem po prostu się odwrócił i wyszedł, nie wytrzymałby kolejnego spojrzenia na dziecko.
Był to ostatni raz gdy Azdur widział Eldenę przed najkrwawszą z wojen...

wtorek, 28 lutego 2012

Poprawki

W najbliższym czasie, zamiast dodawać nowe opowiadanie przysiądę do poprzednich, jest w nich wiele do zrobienia. Zauważyłem pewien progres w stylu więc starszym opowiadaniom przyda się korekta.


Pozdrawiam :)

sobota, 25 lutego 2012

Przerwa

W najbliższym czasie nie pojawią się nowe opowiadania. Potrwa to około tygodnia. Kolejne opowiadanie wprowadzi nową postać, która będzie miała duży wpływ na przygody Azdura.

Pozdrawiam.

środa, 22 lutego 2012

Bakzan i Meathel - Udany Jarmark

To był dzień targowy, zatłoczone stoiska ze wszelakimi towarami, grona kupców przekrzykujących się nawzajem, oraz jak to bywa podczas takich okazji, co krok niemal można było natrafić na prostytutkę. Bakzan i Meathiel powoli przeciskali się między straganami. Krasnolud szedł przodem starając się jakoś torować drogę sobie i elfiej towarzyszce. Nie dało się nie zauważyć męskich spojrzeń kierowanych w stronę Elfki, lecz gdy rozochoceni mężczyźni zerkali na jej towarzysza jakoś odchodziła mim ochota na bliższe poznanie. Mało kto czuje się komfortowo w towarzystwie odzianego w zbroję płytową krasnoluda o wyjątkowo mało przyjaznym wyrazie twarzy. Bakzan nienawidził takich zbiegowisk. Oczy bolały od tych wszystkich kolorów mieniących się przed oczami, do tego jeszcze krzyki, zdzieranie gardeł sprzedawców, ryk dzieci i mieszające się pieśni bardów którzy równie licznie jak kupcy przybywają na jarmarki. Ale najgorszy był zapach. Zapach to złe określenie, wszystkie mieszające się wonie. Smród ryb wymieszany z  przypaloną kaszą i cebulą. Bakzan był typem odludka, ale postanowił sobie nie narzekać, nie chciał sprawiać przykrości towarzyszce. Ona natomiast podczas takich imprez była zadowolona jak rzadko kiedy. Nie mogła się napatrzeć na wszystkie towary. Skakała od kramu do kramu. A to blaszany kogucik na patyku, który po dmuchnięciu na niego wydaje odgłos prawdziwego ptaka, zaraz potem wypatrzyła drewnianego konika tak sprytnie wyrzeźbionego, że każdą nogę można było ułożyć wedle upodobania. Nie kupowała tych rzeczy, radość czerpała z samego ich oglądania. Kiedy żyje się w siodle, nie można mieć zbyt wiele bagażu, a już na pewno takich zabawek.
-Oh Bakzanie -Rzekła do krasnoluda widząc jego kwaśną minę – Obiecałeś mi chociaż postarać się dobrze baiwć, pamiętasz?
-Ależ bawię się wspaniale moja droga – odpowiedział tonem jakby oznajmiał jej właśnie śmierć własnej matki.
-Przyjacielu -Mówiła bardzo głośno starając się przebić przez panujący zgiełk – Zobaczysz, że jak dojdziemy do kramów płatnerzy to poprawi ci się humor- Zaśmiała się perliście. Krasnolud westchnął tylko ciężko w odpowiedzi.
Szli przez tłum milcząc, co chwilę obijali się o kogoś, lecz kowal parł do przodu jak skała. W końcu dotarli do kupców handlujących tym co interesowało przyjaciół. Stoiska pełne wszelkiego rodzaju broni i pancerzy. Bakzan jakby właśnie oszalał. Zaczął biegać między kupcami jak dzieciak który właśnie wszedł do cukierni. Jednak euforia coraz szybciej mijała. Krasnolud brał do reki tarcze i uderzał w nie, chwytał miecze i topory sprawdzając jak są wyważone, raz nawet przygryzł żelazny naramiennik ku wielkiemu zdziwieniu handlarza.
-Cholerna partanina, już chyba tym blaszanym kogucikiem który oglądałaś można lepiej powalczyć niż tym szmelcem – Powiedział krasnolud z kwaśną miną starając się ułożyć krótki toporek w dłoni. Był naprawdę źle wyważony.
-Bakzanie, jesteś największym kowalem wśród twojego ludu, jeżeli nie wśród wszystkich. Chyba nie spodziewałeś się znaleźć tutaj czegoś choć zbliżonego twoim pracom? - Zapytała z lekkim uśmiechem Meathiel. Wiedziała, że tak właśnie się skończy wyprawa z druhem na zakupy. Uśmiechnęła się do siebie i lekko pokręciła głową.
-Może i masz rację, ale spójrz  na to gówno – uderzył pięścią w tarcze – Przecież to zaraz samo się rozleci.
-Hola hola- Rozległ się piskliwy głos handlarza -To tarcza mojej własnej roboty, nie mam zamiaru słuchać jak taki byle kto obraża moje dzieła!
Handlarz był bardzo wysoki i krępy. Ręce jak pale, mięśnie ze skały, typowy dla kowali zanik szyi oraz mocna opalenizna. Wygolony na łyso, na samym środku głowy hodował długi kucyk który luźno spływa na ramię. Bardzo zabawnie brzmiał cienki i piskliwy głos wydobywający się z tak wielkiego człowieka.
-Wybacz dobry człowieku – Rozpoczęła Meathiel starając się załagodzić sytuację – Mój towarzysz jest bardzo krytyczny jeżeli chodzi o prace kowali.
-Posłuchaj pajacyku- Rozpoczął Bakzan, elfka już wiedziała, to nie skończy się dobrze – Byle kto, to może spotkał twoją matulę w lesie dziewięć miesięcy przed twymi narodzinami, jak się domyślam te kosmyk to pamiątka po owych narodzinach, też chyba brzydziłbym się ciebie złapać za ten paskudny łeb. -Kupiec podwinął rękawy słysząc te słowa. - Mówię co widzę, uwierz pajacu, że idąc w bój prędzej wezmę ze sobą solidny patyk niż to co ty nazywasz toporem.
Bakzan stanął wyprostowany i splótł ręce na piersi. To, że stanął prosto nie dodało mu zbytnio wzrostu, ale dumna mina i chłód w oczach dawały do myślenia potencjalnemu przeciwnikowi.
-Krytykować każdy umie, byle kmieć przyjdzie i zacznie pieprzyć jak to mu się nie podoba, ale nic a nic się sam nie zna na produkcji!
Handlarz aż się zasapał, całe zdanie powiedział na jednym wydechu i poczerwieniał jak burak.
Krasnolud zaśmiał się głośno, tak, że okoliczni kupcy i klienci aż spojrzeli w kierunku rozmuwców z zainteresowaniem.
-Człowieczku, tarcze które wykonywałem jako czeladnik, zaczynając pracę były mocniejsze niż to co ty nazywasz pancerzem.
Wokół zaczęła zbierać się coraz większa grupka gapiów.
Handlarz poczerwieniał jeszcze bardziej
-Gadać to każdy może! - Wykrzyczał -Zasrany zadufany w sobie krasnolud, wiedz mój niewyrośnięty przyjacielu, twojej tarczy użyłbym najwyżej jako nocnika.
Dookoła rozniósł się lekki pomruk. Wyśmiewanie się z wzrostu krasnoludów nie bywało bezpieczne. Tak też było teraz. Bakzan błyskawicznie wyciągnął topór zza pleców i uderzył nim w leżącą na kramie tarczę. Ta nie pękła, ona po prostu rozleciała się na części pierwsze. Żelazne elementy odpadły od łączeń, metalowe guzy zdobiące jej boki poodpadały zasypując wszystkich zebranych. Krasnoludzki kowal ryknął.
-Do tego -wskazał na resztki- Ja bym nawet nie nasrał.
-Wandalu – Ryknął- Zapłacisz za to -Handlarz trząsł się z nerwów.- Każda tarcza rozpadnie się od takiego uderzenia.
W tłumie słyszano szemranie tych którzy zakupili od kupca sprzęt. Kilku bawet podeszło do kramu chcąc odzyskać pieniądze. Krasnolud zdjął z pleców tarczę i położył przed czerwonym rozmówcą.
-Próbuj-Powiedział wesoło-Wszyscy próbujcie- Krzyknął w kierunku gapiów. -Stawiam dobry obiad temu któremu uda się ta sztuka.
Nie musiał długo czekać, dookoła rozległ się dźwięk wysuwanych z pochew mieczy, po chwili rzucili się na leżący pancerz. Uderzali mieczami, tarcza nie drgnęła, poszły w ruch topory a nawet i młoty bojowe. Ale nie byli w stanie nawet jej zarysować. Gdy nie było już chętnych Bakzan uśmiechnął się i zabrał nienaruszoną tarczę.
-Gratuluje udanych zakupów- Rzucił w kierunku naprawdę sporego już tłumu.
Klienci rzucili się na Piszczącego kowala, żądając zwrotu pieniędzy, grożąc i popychając biednego, teraz bladego jak ściana handlarza.
-Jesteś okropny Bakzanie- Rzuciła chłodno Elfka- Przecież twoja tarcza jest zrobiona z adronu, nie ma na całym świecie broni która może jej zaszkodzić.
Krasnolud uśmiechnął się do elfki
-A wiesz, jakoś nie podobała mi się fryzura tego człowieka – powiedział roześmiany – Chodźmy się napić kochana. Ten wypad był jednak dobrym pomysłem – Powiedział szczerząc zęby.
Meathel westchnęła ciężko i poszła za przyjacielem, długo jeszcze słyszeli krzyki wokół biednego handlarza.

niedziela, 19 lutego 2012

III Rozdział

Ostatnie dni w wiosce minęły szybko. Młodziacy przygotowywali się do podróży. Pakowali juki, przygotowywali zapasy oraz starali się sprzedać na targu to, czego nie mogli zabrać ze sobą. Doskonale wiadomo, że podczas takiej wyprawy przyda się każdy grosz. Azdur uzyskał bardzo dobrą cenę za swój ukochany zestaw wędkarski. Osiem specjalistycznych wędek wraz z zestawem haczyków. Wszystko w pięknym drewnianym kuferku własnej roboty. Ciężko było rozstać się z czymś takim. Zostawił sobie małą teleskopową wędkę wyprodukowaną przez zmyślne gnomy. Nigdy nie wiadomo czy nie zajdzie potrzeba zdobyć dodatkowe pożywienie. Kazan sprzedał swój długo kompletowany zestaw obrazków. Przedstawiały one nie do końca ubrane kobiety. Można rzec, że były one nawet zupełnie nagie. Gdy handlował z potencjalnym kupcem przyłączyli się inni którzy zaczęli przebijać nawzajem swoje oferty. Tym sposobem sprzedano grafiki za bardzo dobrą cenę. Młodzi przyjaciele byli w szoku ile zarobili na kilkudziesięciu obrazkach. Wieczór przed wyruszeniem do Dargham spędzili w karczmie. Siedzieli przy wielkiej ławie popijając darmowe piwo. Nie musieli nic płacić gdyż co chwilę ktoś opłacał ich trunek. Starsi nie pozwoliliby aby wyruszający jutro na wojnę młodzi żołnierze musieli wydawać tak potrzebne im pieniądze w własnej wiosce. Spokojne spotkanie przy kuflu piwa zaczęło zamieniać się w regularną zabawę. Zaczęto od pojedynczych toastów. Za Azdura, za Kazana, za króla. Potem ktoś wyciągnął lutnie, inny piszczałkę. Na salę z piwnic wyjechały beczki miodu i wódki. Wokół karczmy usłyszeć można było muzykę, śmiechy oraz uderzanie kufli przerywane toastami i gromkim śmiechem.
Zabawa trwała długo. Młodzi wojownicy kilkakrotnie chcieli wrócić do domu wiedząc, że czeka ich długa podróż, lecz gdy tylko wstawali od stołu ktoś łapał ich za ramię i dolewał do kufli. W końcu, długo po północy udało im się wydostać. Głównie dzięki temu, że większość krasnoludów była już mocno spita. Gdy wychodzili goście karczmy zaśpiewali pieśń Akhazela oraz znów wznieśli toasty za młodych wojaków. Noc była mroźna. Szczypało w nosy i uszy. Ale zagrzani alkoholem przyjaciele zdawali się tego nie czuć. Wracali do chaty Azdura, planowali jeszcze porozmawiać. Weszli do izby, zrzucili płaszcze, zdjęli buty po czym usiedli przy stole wygodnie rozpierając się na krzesłach. Tak bez słowa zasnęli.
O świcie obudziło ich pianie koguta. Unieśli głowy znad stołu nie do końca wiedząc co się dzieje. Azdur przeciągnął się mocno, Kazan natomiast wytarł ślinę ze stołu i ust po czym wlepił wzrok w przyjaciela.
-Nadszedł czas – zaczął – Wyruszamy na wojnie Azdurze. Nareszcie.
-Zgadza się przyjacielu – Uśmiechnął się do nie do końca jeszcze wybudzonego Kazana – Dziś wyruszamy w bój. Chcę żebyś wiedział, jestem dumny z walki u twego boku oraz uspokaja mnie myśl o tobie stojącym za mymi plecami podczas bitew.
Kazan uśmiechnął się ponuro.
-Jeżeli przejdę test -zasępił się
-Kazanie! -krzyknął niemal- Jesteś wspaniałym wojownikiem, nie widzę powodu byś miał nie przejść jakiegokolwiek testu. Robisz toporem jak stary wojak, nie jesteś w niczym gorszy ani ode mnie ani innych wojowników. Przejdziesz test a we dwóch ,bez żadnej pomocy sami damy radę rozpieprzyć cały oddział orków-uśmiechnął się.
-Co ma być to będzie – odpowiedział, ale już weselszym głosem. - Ruszajmy, nie mamy na co czekać.
Azdur kiwnął głową i wstał od stołu. Zaczęli się krzątać po chacie. Oczywiście najpierw trzeba coś przegryźć, przecież nie można ruszyć z pustym żołądkiem. Czuli jeszcze lekki szmerek w głowie. Krasnoludy jeżeli mają kaca to nie po takiej ilości alkoholu jak wypili wczoraj, było tego zdecydowanie za mało. Zrobili skromną jajecznicę z piętnastu jaj do której na spółkę zjedli bochen chleba. Całość popili odrobiną znalezionej za łóżkiem wódki. Po śniadaniu zaczęli przywdziewać zbroję. Nic mieli ochoty cały dzień jechać w zbrojach płytowych. Ubrali kolczugi, założyli na plecy tarcze oraz topory. Azdur do boku przypasał miecz.. Zbroje mocno przywiązali do bagaży. Po chwili byli gotowi. Stali jeszcze chwilę w milczeniu patrząc w kominek, przypominając sobie wszystkie szczęśliwe chwile które przeżyli w tej wiosce. Trwało to długo, przez głowy przemykały im masy myśli. W większości takie same. Czy jeszcze kiedykolwiek tu wrócą? Czy na wojnie czeka ich chwała? A może tylko śmierć...
-Ruszajmy - Rzekł Azdur nie patrząc na towarzysza – Pora w drogę.
Kazan bez słowa chwycił swój skórzany worek z przywiązaną do niego zbroją. Wyszli przed dom. Tam czekała na nich niespodzianka. Około dziesięciu kroków przed chatką stała cała rada wioski. Wszyscy w lśniących zbrojach płytowych, wypolerowanych toporach na plecach oraz tarczach w dłoniach. Na czele stał Diwir, wójt wioski. Gdy starsi zauważyli wychodzących z domu młodych wojaków stanęli przed nimi na baczność, słyszeć było zgrzytanie metalu oraz głuchy tupot metalowych butów o ubitą ziemię. Dziesięciu zbrojnych jak na komendę uderzyło pięściami w tarcze. Nastała cisza. Kawałek od nich, przy drodze stała spora grupka mieszkańców wioski. Dużo dalej niż rada.
Azdurze i Kazanie -Rozpoczął głośno Diwir- Ruszacie na wojnę, taka kolej losu. Starzy grzeją się przy kominku a młodzi walczą. Myśmy swoje wywalczyli, przyszła pora na was -Zamilkł na chwilę, po czym podjął -Nie pozwolimy jednak byście poszli skazani na siebie. Mamy dla was dar od nas wszystkich.
Dumnym krokiem z uniesioną głową podszedł do nich. Odczepił zza pasa dwie naprawdę sporę sakiewki i wręczył im je. Złota było naprawdę sporo. Młodym serca ścisnęły się ze wzruszenia.
-To dar od całej wioski. Los chciał, że tylko wy dwaj zostaliście zwerbowani, nie zbiedniejemy a wam przyda się trochę grosza.
Azdur uniósł głowę.
-Dziękujemy -Mówił głośno, tak by słyszeli go wszyscy, nawet mieszkańcy którzy zebrali się dalej, tuż przy drodze. -Dziękujemy wam wszystkim. Obiecujemy ,nie splamimy naszego honoru. Idziemy do boju z myślą, że walczymy za tak wspaniałe i dumne krasnoludy, nie pozwolimy by orki na krok przekroczyły nasze granicę. Jeżeli przyjdzie nam zginąć, to z myślą o tej wiosce, was w zamian za za których bezpieczeństwo śmierć to niska cena.
Azdur i Kazan klękli na jedno kolano, pochylili głowy. Wiedzieli, że Diwir i cała osada to wiekowe krasnoludy. Oni swoje wywalczyli, przelali już krew, terazpora młodych. Wójt położył im dłonie na barkach.
-Walczcie z honorem i wróćcie w chwale.
Rada znów uderzyła pięściami w tarcze, po chwili kolejny raz, potem następny. Uderzali w rytm bijących serc.
Przyjaciele wstali, podeszli do koni którym przerzucili przez grzbiety bagaże a następnie dosiedli wierzchowców. Diwir dołączył do rady i sam począł uderzać w tarczę. Dźwięk stalowych rękawic uderzających o metal niósł się daleko. Ruszyli bez słowa, bo nie było już co mówić. Przejeżdżając koło rady pochylili głowy, stare krasnoludy odpowiedziały tym samym. Nie zaprzestając uderzeń. Po chwili byli obok zebranych mieszkańców wioski. Tutaj też pochylili głowy. Azdur zobaczył Kazune. Lekko zwolnił konia i złapał za mieszek złotem, chciał podjechać, lecz nie. Mamka zaplotła ręce na piersiach i pokręciła stanowczo głową. Jechali dalej, pod nogi koni posypały się kwiaty, piękne czerwone róże. Kazanowi aż łzy napłynęły do oczu, Azdur ciężko przełykał ślinę. Nie zatrzymali się, nie odwrócili. Czekała ich przygoda...
Odjechali przy dźwięku uderzeń pozostawiając za sobą wioske. Czuli wdzięcznosc do nich wszystkich- do krasnoludów za których warto zginą...






Pierwsze opowiadanie z którego jestem naprawde zadowolony, dlatego proszę o opinie.

poniedziałek, 13 lutego 2012

Starzy znajomi

Krok do tyłu, zasłona i kontra, mocne machnięcie toporem pozbawiło napastnika całego ramienia, padł w kałuże krwi i wył jak zarzynane zwierze. Azdur nie miał prawa tego słyszeć, musiał być skupiony. Wiedział, że zginie, lecz przed śmiercią chciał posłać skrwysynów do piachu, tylu ilu da radę. Pot zalewał mu oczy, po tarczy i zbroi spływała krew, na szczęście jeszcze nie jego. Używał wielkiej stalowej tarczy którą używał na wojnie, podstawowe wyposażenie skalniaków, doborowej jednostki piechoty w której służył. W prawej dłoni trzymał topór, również żołnierskie wyposażenie. Cofał się między drzewami, dzięki bogu walka toczy się w lesie, na otwartej przestrzeni już leżałby z ostrzem w piersi lub oderżniętą głową. Po każdym kroku w tył ustawiał się koło drzewa, tak by napastnicy nie mogli sięgnąć go z jego lewej strony. Walczył jak nauczono go w oddziale. Krok w tył, przyjęcie ciosu i mordercza kontra. Azdur nie chybiał. Ciosy były diabelsko skuteczne. Jednym uderzeniem potrafił przebić bandytę prawie na pół.
-Więc to tak skończe - pomyślał – przetrwałem całą wojnę, zawędrowałem aż do orkowej stolicy gdzie starłem się z samym khazganem którego zgładziłem a przyjdzie mi zginąć tutaj, od tych kurew...
Azdur nie musiał się wdawać w bitkę, niestety nasz krasnolud nie potrafi patrzeć na otaczającą go przemoc, zwłaszcza kierowaną w kierunku słabszych. Doskonale wiedział co czai się w lesie Fuhanu, bandy włóczęgów atakowały nawet pielgrzymki świętobliwych mniszek z klasztoru Munlory, chodzi plotka, że zbójcy sporo pracowali nad ich świętobliwością...
Azdur nie musiał walczyć, przechodził po prostu małą polną dróżką wesoło pogwizdująć. Widział około dziesięciu obwiesi czających się w zaroślach tuż obok, jednak ci nie zaatakowali.Krasnolud był odziany w zbroje płytową, uzbrojony po zęby, dlaczego mieliby ryzykować? Lepiej zaczekać na wędrowców którzy nie sprawią tyle kłopotu. Przeszedł obok ich kryjówki, już wydawało się, że to koniec przygody. Jednak nie. Azdur przechodząc około dwudziestu kroków odwrócił się.
-Eeeee, co jest skurwysyny? - Ryknął – Zesraliście się w tych krzakach ze strachu popaprańcy? Co kurwa, dupcyć się panienek zachciało a moja dupa to już wam nie pachnie? Tak jak myślałem, banda tchórzy, pewnie sami się tam po tyłkach nawzajem klepiecie w tych krzakach co?
Wiedział, że zapłaci za te słowa. Ale nie potrafił jak każdy przejść obok niesprawiedliwości. Wiedział co stanie się jeżeli dróżką będzie szła karawana lub po prostu spacerować będzie grupka kobiet. Azdur nie potrafi przechodzić przez życie jak szczur, godząc się na zło żrące świat. Ruszyli na niego biegiem, z szałem w oczach. Widać mocno ich rozjuszył. To akurat dobra okoliczność, walczący który dał się wyprowadzić z równowagi łatwo popełni błąd. Takim był sam atak na Azdura, weterana wojny północnej, odznaczonego skalniaka który sam zgładził Khazgana wielkiego. Niestety przeciwników było więcej niż naliczył, bo koło piętnastu. Przełknął ślinę. Wyrwał zza pasa dwa małe toporki i cisnął je w nacierających. Dwoje napastników chwyciło się za gardła i padło bez życia. Uśmiechnął się delikatnie widząc wahanie pozostałych. Zwolnili delikatnie, co dało czas krasnoludowi. Zeskoczył z dróżki i stanął między drzewami po czym zasłonił się tarczą. W samą porę. Przyjął cios pierwszego bandyty, szybkim ruchem ciął przed siebie. Bryznęła krew. Głowa atakującego po prostu pękła. Zalała krwią okoliczne drzewa i samego krasnoluda. Ciało padło na ziemię oblewając krwią ziemię. Niestety napastników było zbyt wielu. Każdy kolejny krok zabierał siły. Tracił szybkość i koncentrację, wiedział, że to jego koniec. Zaczął machać toporem jak oszalały, dyszał i rzęził, lecz nie podda się. Śmierć w obronie słabszych to dobra śmierć pomyślał, po czym oberwał w łeb młotem... Padł na plecy. Świat wirował, przed oczami skakały kolorowe plamki, z nosa buchnęła krew.
-To koniec – Wyszeptał...
Coś skoczyło, tuż nad nim, czuł delikatne futro ocierające mu się o obolałą twarz.
-Co do kurwy? -powiedział sam do siebie ostatkiem sił unosząc głowę głowę. Nie wierzył w to co widział.
-KOKUSZIN -Ryknął na całe gardło. Po chwili przeleciała nad nim kula ognia, która celnie trafiła uciekającego bandytę. Kokuszin Jednym ruchem łapy rozerwał pierś jednego na strzępy, błyskawicznie jednak rzucił się na kolejnego powalając go na ziemie i rozrywając mu gardło. Wokół rozpętało się piekło. Powietrze szyły ogniste pociski i pioruny celnie trafiające bandytów. Nie przeżył ani jeden...
-M...Marwin – wyszeptał- dziekuję...
Nie widział jej, ale wiedział, że to ona. Kto inny podróżowałby z Kokuszinem. Nie mylił się. Po chwili klęknęła tuż obok niego unosząc mu głowę. Była taka piękna, taka cudowna. Oparła jego głowę na swych kolanach i patrzyła na niego. Wyglądała jak anioł, miała delikatne usta, gęste wspaniałe włosy i delikatną urode, czuł przy niej spokój... Po chwili otworzyła delikatne usta i powiedziała.
-Czy ciebie kompletnie popierdoliło?
Te słowa otrzeźwiły Krasnoluda.
-Sam jeden zasrańcu na piętnaścioro chłopa? Cholerny błędny rycerz się znalazł. Czy ty gamoniu myślisz, że ja zawsze będę w pobliżu?
Spojrzał na nią.
-Dziękuje Marwin, dziękuję również tobie Panie Kokuszinie.
Kot delikatnie pochylił łeb, oczywiście niezbyt mocno, tak by pokazać, że to nie było nic specjalnego.

Tak oto Czarownica Marwin znów uratowała Azdura, kolejny raz uświadamiająć go, że są na ziemi przyjaciele na których zawsze można liczyć.

wtorek, 24 stycznia 2012

Nie dla ACTA! ! ! (+opowiadanie)

 Chwycili za młoty i topory. Ci dla których nie starczyło broni łapali kije lub po prostu łamali nogi od krzeseł. Miara się przebrała, dosyć ucisku i terroru. Nikt już nie chciał głodować i zarzynać się na polu by władza wydawała kolejne przyjęcia i trwoniła ich ciężką pracę. Ruszyli przez uliczki. Szli razem, ramię w ramię. Elfy z krasnoludami, wraz z nimi ludzie i gnomy. Nie było miejsca na podziały, walczyli o wspólną sprawę, wolność. Milicja stała jak wryta. Stanęli w szeregu aby zablokować buntownikom drogę. Nie udało się. Pałki uderzały o tarcze strażników, pękały tarcze i hełmy. Trwało to chwilę, milicja pierzchła, nie chcieli ginąć za przełożonych, nie byli lojalni, bo pieniądzem nie kupisz ludzkich serc. Tłum ruszył pędem, wbiegli do ratusza, tam zastali trzęsących się ze strachu radców oraz murgrabiego. Bladego jak ściana z paznokciami wbitymi w uda. Rozpalono ogień, lecz śmierć nie przyszła szybko, czuli ból tych którzy dotąd cierpieli za nich. Zamiast głodu i zimna, ich ciała rwano kleszczami i przypalano żelazem...

"Bunt w Kardagan"



http://www.facebook.com/nieACTA

http://www.facebook.com/komentarzusunietyprzezacta

http://www.facebook.com/pages/Ty-g%C5%82osujesz-na-ACTA-ja-nie-g%C5%82osuj%C4%99-na-Ciebie/235583819855918

sobota, 7 stycznia 2012

Berden - Cykl o łowcy głów

Berden sprawdził czy topór dobrze leży na plecach, lekko poruszył drzewcem. Wszystko było w porządku. Przykląkł na jedno kolano w leśnych zaroślach, czekał. Lekko zgarbiony, nawet nie drgnął, nasłuchiwał, słyszał szelest liści, ptasie śpiewy. Poznawał zapach kwiatów, leśnego poszycia, czuł bliskość natury. Berden to potężny mężczyzna o ciemnych kręconych włosachi budowie ciała niedźwiedzia. Przez twarz przebiegała mu długa blizna, od czoła, przez policzek niemal do szczęki. To pamiątka po walce z Udzanem wielkim. Berden niemal nie stracił oka, jego przeciwnik jednak skończył z rozpłataną czaszką, blizna była tego warta. W nagrodę dostał olbrzymie skarby, ponieważ Udzan był uznawany za niemal niemożliwego do pokonania Bandytę. Tak, Berden był łowcą nagród, wyróżniało go to, że miał pewien kodeks. Nie zabijał każdego za kogo dawano mu nagrodę. Nie mordował banitów wygnanych za wychędożenie jakiemuś miejscowemu szlachcicowi żony, bo ciężko dziwić się kobiecie która ma chęć na przygodę. Bogate życie i lenistwo nie działa dobrze na męskie życie łóżkowe, a kobieta lubi być nieraz dobrze zerżnięta. Berden coś usłyszał. To były kroki, przysłuchał się dokładnie. Trzy osoby, dwie okute w ciężkie buty, na pewno ubrane w ciężkie zbroje. Trzecia postać krok miała lekki, żwawy, pełen energii. To musiał być ten który jest jego celem, szaman Kuzjel. Mówiono o nim, że nie ma serca, mordował kobiety i dzieci, torturował brzemienne, topił noworodki w workach lub obwieszał nimi drzewa wokół wiosek. A to tylko przez niepłacone na czas haracze. Berden chętnie przyjął zlecenie, wiedział, że będzie ciężko, ale obiecał sobie starcie tego skurwysyna z ziemi. Byli jeszcze daleko, szli powoli, bez słowa. Informatorzy miejscowych dobrze działali, dali znać łowcy gdzie będzie mógł się zasadzić na szamana, teraz udaje się do Morkic, gdzie ma zamiar zedrzeć miejscowych chłopów ze złota. Niedoczekanie, pomyślał Berden wyciągając zza cholewy buta bardzo ciężki sztylet do rzucania. Ciężko przebić płytową zbroję, zwłaszcza sztyletem, lecz ktoś o posturze niedźwiedzia powinien sobie dać rade. Pojawili się w polu widzenia. Dwaj strażnicy szli po bokach, eskortując Kuzjela. Uzbrojeni w miecze i tarcze, cali chronieni przez zbroje płytowe. Musi im być bardzo niewygodnie, uśmiechnął się w duchu Berden. Nimi się nie martwił, problemem był ten pośrodku. Szamani najczęściej byli osobami honorowymi i pomocnymi, magia natury daje się okiełznać tym którzy szanują życie, jak widać ktoś o wielkiej mocy umie okiełznać żywioły mimo tego. Miał na sobie skórzany kaftan, spodnie i buty. Ubierał się lekko. Szamani w walce używają głównie szybkości, błyskawiczne ataki wspierane siłami natury. Piekielnie groźni
i nieprzewidywalni przeciwnicy. Na plecach płaszcz z wyszytymi złotą nicią runami. Naramienniki zakończone sokolimi i kruczymi piórami. Łowca czekał, byli tuż tuż, jeszcze kilka kroków...
Płynnym ruchem wyprostował się jak sprężyna, wyskoczył z krzaków jednocześnie ciskając sztyletem w stojącego najbliżej mężczyznę. Był odziany w ciężką płytową zbroję, lecz nic mu to nie pomogło. Rzut był tak potężny i celny, że przebił się niemal przez całą szyję wojownika. Ten tylko złapał się za bryzgające krwią gardło i padł na ziemie charcząc. Nie było czasu, trzeba wykorzystać zaskoczenie. Kuzjel odskoczył, był szybki. Berden rzucił się ku drugiemu strażnikowi błyskawicznie wyciągając zza pleców swój potężny, dwuręczny topór i zadał cios w pierś przeciwnika. Ten jednak zdołał się zasłonić tarczą, cios był tak silny, że odziany w zbroję wojownik aż cofnął się, przy czym machnął mieczem na odlew. To był błąd. Berden ryknął jak zwierz, kopnął odsłoniętego przeciwnika w pierś, ten zamachał bezradnie rękoma i padł na plecy. To był koniec. Łowca wyskoczył w powietrze i z rozmachem padł na leżącego, przebił się przez zbroję, klatkę, kręgosłup, broń przeszła go na wylot, jak siekiera przez drewno przeznaczone na opał. Szybko wyciągnął ostrze i odskoczył od szamana gotowy na obronę. Ten jednak tylko stał uśmiechając się.
-Zaraz przyjdzie twoja kolej skurwysynu
Zacisnął dłonie na drzewcu.
-Człowieczku, daj mi sztukę złota za każdą taką groźbę.
Uśmiechnął się delikatnie wyciągając zza pasa dwa małe toporki. Były bardzo lekkie i na pewno ostre jak brzytwy, bez problemu przetną jego skórzaną kamizelkę.
-Powiedz mi, nim cię zabiję człowieczku jak się nazywasz
Szaman wciąż się uśmiechał, lekko zaczął ciąć powietrze przygotowując się do ataku. Był szybki...
-Jestem Berden, syn Bargana, ten który pozbawi cię głowy, psa bez honoru, dla którego odpowiednim przeciwnikiem jest chłop, kobieta lub dziecko.
Szaman pokiwał głową.
-Pyskaty jesteś, ciekawe jaki będziesz wyszczekany będziesz z ostrzem w piersi.
Po tych słowach skierował dłonie w kierunku łowcy
-Gudrim!
Z dłoni poleciał piorun, lecz nie na tyle szybki by trafić. Berden obrócił się wokół własnej osi odskakując w lewo uderzając na odlew toporem. Nie trafił. Grom trafił w drzewo i niemal je wysadził. Szaman nie czekał już, rzucił się na mężczyznę. Łowca nie spodziewał się takiej szybkości. Starał się przyjmować ciosy na drzewiec topora, to broń od krasnoludów, niestraszne są jej żadne ostrza. Cofał się, parował szybkie jak mignięcie oka ciosy, nie mógł nic zrobić. Ciosy mimo szybkości były potężne. Odbierały siły i męczyły. Musiał coś zrobić. Ryknął i po zablokowaniu cięcia okręcił się i uderzył łokciem, teraz się udało, poczuł jak pod ręką pęka nos Szamana. Kuzjel odskoczył wściekły. Mógł się bez problemu wyleczyć, lecz to zabierze mu siły których będzie potrzebował. Piorun wysłany w łowce też trochę go osłabił.
-Pożałujesz kurwo...
Szaman uniósł ręce i cisnął topory w Berdena, ten musiał paść na plecy, jedna z broni zahaczyła go o ramie, z którego polała się krew. Zawył ale wiedział, nie może się dekoncentrować. Odepchnął się dłońmi, zrobił fikołka do tyłu i przyjął pozycję obronną. Stało się to czego właśnie bał się najbardziej. Szaman użyje najpotężniejszej broni...
-Zzzzzzimga
Z zalanych krwią ust wydobył się skrzek. Kuzjel uniósł dłonie. Z palców sterczały wielkie szpony, ostre jak sztylety. Berden cisnął w przeciwnika toporem, nie będzie mu potrzebny, ciężka broń działałaby przeciwko niemu, tu potrzeba zwinności. Szaman uniknął topora, ale to miało za zadanie dać łowcy czas. Wyjął zza pasa ciężkie, zakończone żelaznymi guzami kastety. Ruszyli na siebie. Szaman ciął powietrze szponami. Powietrze świszczało, Berden odbijał ciosy opancerzonymi dłońmi, był przygotowany na taką walkę, wiedział jednak, traci krew, zaczynał mieć problem
z łapaniem oddechu, musi zaryzykować i skończyć to tak szybko jak może. Miał plan, bardzo ryzykowny. Berden odskoczył i odsłonił lewy bok. Przeciwnik to wykorzystał i wbił pazury w odsłonięte żebra. Cios powinien być śmiertelny. Jednak nie tym razem. Coś zgrzytnęło, palce Kuzjela ześliznęły się po czymś twardym. Łowca uśmiechnął się.
-Adronu nie przebijesz pazurkami śmieciu.
Spojrzał na zdziwioną minę szamana. Berden przed walką wsunął pod kaftan dwie płytki Adronu. To był plan właśnie na taką sytuację. Teraz działał szybko i odruchowo. Mocny cios prawą ręką, uderzenie które potrafi urwać głowę. Szaman padł na plecy, nie miał nawet chwili na odpoczynek, ogłuszony nie był w stanie nawet wyszeptać zaklęcia. Mężczyzna padł na półelfa, usiadł mu na piersi. Zaczął zadawać ciosy w odsłoniętą głowę szamana. To był koniec. Berden widział całe zło które wyrządził Kuzjel. Topione dzieci, ciężarne kobiety którym rozrywał żołądki i napełniał tłuczonymi naczyniami. Zadawał ciosy w twarz, która powoli znikała. Wbijał się głębiej, roztrzaskał nos i szczękę, czaszka pękła jak arbuz, na kastecie były chrząstki, krew, drzazgi pękniętych kości. Wbił się do mózgu, ciepły i miękki. Wybił się aż do ziemi na której leżał Szaman, zalanej krwią. Berden przebił się przez jego czaszkę. Przestał gdy poczuł pod dłońmi ubity piach.
Wstał powoli patrząc na zmasakrowane ciało. Nie czuł żalu ani żadnych wyrzutów. Pozbył się śmiecia i był z siebie dumy. Zdjął z dłoni kastety które wytarł o płaszcz Kuzjela. Wziął topór, przetarł dłonią ostrze z piachu i przełożył go przez plecy. Nie miał zamiaru pochować Szamana. Nie zasługiwał na to.



Topór Berdena. By. Martyna Śledź