Łączna liczba wyświetleń

sobota, 31 grudnia 2011

Coś na sylwestra.

Wódka lała się na kufle. Nie było krasnoluda który na koniec pijatyki będzie mógł stać o własnych siłach. Pili wszystko, piwo, wino, miód czy wódkę. A ci którzy potrzebowali czegoś mocniejszego zamawiali czysty krasnoludzki spirytus który kopał mocniej niż gwałcona dziewica. Śmiali się, wrzeszczeli i tańczyli, oczywiście tylko ci którzy byli na siłach. Krasnoludy mają najtwardsze łby na świecie, więc zabawa trwała całą noc. To było Digtran, czyli ostatnia noc roku. Nikt nie myślał o bitkach i wojnach. To była noc picia, noc spotkania z przyjaciółmi i noc zapomnienia. Pili by oczyścić sumienie, z dziesiątek zabitych stworzeń, setek zerżniętych dziwek i milionów złych uczynków. Lecz nowy rok będzie lepszy. Będą honorowi, odważni i cnotliwi niczym paladyni. Zapewniali o tym samych siebie klnąc się na życie. Tak jak rok temu...



Życzę wam udanego roku 2012, oby był dużo lepszy niż poprzedni. Zdrowia, szczęścia oraz miłości bliskich !






Azdur mnie tu gryzie w kostkę żebym przekazał również życzenia od niego. (ten gnojek już urżnięty)

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Powstanie ludzi

Jest masa teorii, skąd wzięli się na ziemi ludzie. Mówi się o tym, że wyszli z wody, spadli z nieba lub powstali ze światła. Słyszałem nawet głupoty o tym jak zostają sprowadzeni na ziemię przez jakiegoś boga którego jest trzech (bardzo dziwna i niejasna wiara). Raz nawet siedząc w pewnej karczmie spotkałem się z teorią jako są dziećmi małp. Prawda jest jednak inna. Ludzie wyszli z bagien. Wszelkie piękne teorie o świetle, oceanach i innych tego typu to pomysły ludzkich uczonych, którzy nie mogą pogodzić się z prawdą. Zwiedziłem cały świat, stolice krasnoludów, elfów i gnomów szukając informacji do Księgi Ludów. Spędziłem lata na studiowaniu dawnych ksiąg, rękopisów i przekazów we wszelkich przekładach. Ludzie to najmłodsza rasa naszego świata, a pochodzą z mokradeł. Żyli tam długo w spokoju nikomu nie wadząc. Budowali coraz większe wioski, zajmowali nowe tereny, nie bacząc na przeszkody. To rasa od zawsze okrutna, nie dbali o to czy zajmując nowe ziemie zniszczą leża zwierząt czy innych stworzeń. Od początków istnienia walczyli z goblinami, których sukcesywnie wybijali i wypychali z bagien. Trwało to masę lat, ale w końcu mokradła były za małe. Zajęli cały teren obecnego Zizmaru, ale nie mogli się tu długo gnieździć. Gzili się na potęgę, kobiety były całe życie w ciąży więc potrzebowali więcej miejsca, a do tego nie mogli już się wyżywić na bagnach. Ruszyli no wschód, przejmując nowe tereny. Ludzie szybko się uczyli. Nauczyli się uprawy ziemi, rodziła ona dla nich nad wyraz dobrze. Powoli zajmowali coraz nowe krainy, nieraz wyżynając ludy które stają im na drodze. Tak rok po roku z najmłodszej i najsłabszej rasy, ludzie stali się najliczniejsi. Mimo ,że mniej zręczni od elfów słabsi od krasnoludów i sprytem znacznie odbiegający od gnomów, nadrobili czym innym. Ludzie to rasa która przystosuje się do wszystkiego. Radzą sobie w moczarach Zizmaru, dalekiej północy która od wsze czasów jest skuta lodem i pokryta śniegiem. Zamieszkują nawet gorące lasy Uzadin, gdzie ich ludy nie noszą nic innego oprócz przepasek na biodrach a do walki używają sztyletów i dmuchawek z trucizna. Ludzie to najliczniejsza rasa naszego świata. Potrafią być okrutni i zapalczywi, lecz wydali na świat wspaniałych wojowników, największych myślicieli oraz wielkich królów. W przeciwieństwie do innych ras, nie ma między nimi solidarności, z latami dzielili się na osobne królestwa, nieraz wojując przeciwko sobie tak jak zresztą dziś.

Teraz wiecie wszystko o powstaniu ras, spędziłem na zbieraniu tych informacji całe me życie, by wiedza ta nie zginęła w odmętach historii.


Fragment "Księgi Ludów" Autorstwa Sir Agramona z Szeshel, wielkiego wieszcza północy.

sobota, 24 grudnia 2011

Krasnoludzkie życzenia

Byście zdrowi byli niczym Ork najwiekszy

By miłość trafiała w wasze serca jak topór krasnoluda w czaszkę wroga

By rodzina była wam bliska niczym własne gacie

Weselcie się w gronie najbliższych, silcie się przednim mięsem i wychylcie kufel piwa, by szczęśliwe chwile trwały jak najdłużej!



Wesołych, zdrowych i spokojnych świąt życzę wam ja oraz Azdur.

piątek, 23 grudnia 2011

Chwilowa przerwa

Ostatnio ciężko było mi znaleźć chwilę żeby coś napisać. Ale mam przerwę świąteczną więc lada chwila powinno pojawić się nowe opowiadanie.

sobota, 17 grudnia 2011

Pieśń Akhazela

Niech prowadzi mnie topór i tarcza
Niech padnie truchło mego wroga po walce.
Prowadzi do boju mnie głos mojego władcy
Wprost ku śmierci, kalectwu lub chwale

Nie zlęknę się mrozu, bólu czy krwi własnej
Walczę za przyszłość, za dzieci ze skał wyklute.
Walczę za wolność, o spokój mego ludu
By bez kajdan żyli gór synowie

Czy po walce z radością broń mą uniosę
Może upadnę z przebitą piersią
Lecz ginę jako krasnolud, nie zniewolony przez wroga
A męstwo me w pieśniach po wieki zostanie


Akhazael, syn Azmaela




Pieśń która często była śpiewana żołnierzom tuż przed potyczką

piątek, 16 grudnia 2011

Spotkanie Azdura z Emen - by Clavdia & Sledziu

-Zasrane lasy-rzucił Azdur, ale chyba tylko do siebie-zachciało mi się kurwa skrótów, na dupie trzeba było siedzieć i czekać na karawanę.
Mówiąc to odganiał się od natrętnych much, Azdur nie miał nic przeciwko lasom, spędził w nich sporą część dzieciństwa, ale to co się stało, przerosło go.
Azdur od dawna podróżuje na północ, teraz na drodze stanął mu ten cholerny las, radzono mu zaczekać na karawanę do której będzie można się przyłączyć, ale on musiał być mądrzejszy. Nie maił ani chęci na opóźnienia ani okrężną drogę, więc postawił na samotną przechadzkę, co okazało się błędem. Nie brał ze sobą prowiantu, miał łuk więc był pewien, że upoluje coś po drodze, zabrał trochę sucharów i bukłak wody. To był błąd. Po całym dniu przedzierania się przez chaszcze, pośliznął się na sarnim gównie i upadł tak niefortunnie, że łuk przerzucony przez plecy przyjął cały impet na siebie i pękł.
-Gówno gówno gówno-wykrzyczał załamany.
Oczywiście nie miał zamiaru zawracać, na kolacje pochłonął cały zapas sucharów i jakoś zasnął mimo głodu. Rano ruszył w dalszą podróż, rozglądał się chociaż za jakimiś owocami leśnymi bo patykiem to on polować nie potrafi. Plątał się tak głodny bo bardziej niż utrzymaniem kierunku zainteresowany był zabiciem głodu. Gdy słońce zaczęło zachodzić siadł na tyłku zrezygnowany. Był głodny, zmęczony i jeszcze się zgubił...
Siedział tak załamany, gdy nagle coś poczuł
-Mięso-krzyknął sam do siebie. Po chwili wstał i zaczął rozglądać się, skąd może dochodzić ten zapach.
biegał po lesie jak hart za ofiarą, czuł zapach mięsa, czyżby...pasztet? Sam sobie nie ufał, skąd pasztet w lesie, może już ma majaki?
-co do kur...-wyszeptał i zaczął się nerwowo rozglądać. Słyszał śpiew, piękny śpiew kobiety, skąd to w lesie...Zatrzymał się by namierzyć skąd dochodzą dźwięki.
Gdy określił kierunek po prostu pognał przed siebie pędem, nie bacząc na ostre kolce krzaków.
Wybiegł na maleńką polankę na której stała niepozorna chatka, z jej wnętrza dochodził śpiew, ale co tam śpiew, zapach mięsa! Ostrożnie podszedł do chatki i zapukał do drzwi.
 -W..witaj Pani
Powiedział lekko zaskoczony, otworzyła mu kobieta, wysoka o rudych włosach. Azdurowi jakoś nie spodobała się mu ta ubabrana od mąki sukienka, i lekkie szaleństwo w oczach. Ale otrząsnął się dosyć szybko.
-Jestem Azdur Pani
Skłonił się delikatnie na znak szacunku, w końcu był gościem, głodnym gościem, a taki musi okazać szacunek.
-Zgubiłem się w lesie kilka dni temu, a moje zapasy trafił szla... nie były wystarczające, nie uraczyłabyś piękna Pani wędrowca kawałkiem strawy?
Wbił w twarz rozmówczyni oczy, a w duszy walczyła nadzieja.
 Strawy? Chcesz jeść? - powtórzyła by się upewnić, czy aby się nie przesłyszała.
Chwilę długą stała tak i gapiła się na krasnala. Nie mogła uwierzyć we własne dzikie szczęście.
"Na bogów! Ten wygłodnialec zeżre wszystko, co tylko mu podam. Ha!" - na tę myśl uśmiechnęła się szeroko oraz ( tym razem) całkiem szczerze
-Pani, żadna ze mnie Pani, mów mi Emen.- Nie przejmuj się kompletnie bałaganem w kuchni. Właśnie próbowałam upiec ciasto. Heh... Nie zawsze wszystko musi iść jak po maśle, nieprawdaż? Oho! Emen właśnie popadała w słowotok. Jak zawsze, gdy była nieco zdenerwowana lub też podekscytowana. Co sobie życzysz na początek? Właśnie zrobiłam zapasy na dobrych kilka tygodni jak nie miesięcy. Zatem nie krępuj się. Życz, co tylko sobie wymarzysz. Zaśmiała się nerwowo i zaczęła swoje kroki powoli kierować ku kuchni. 
 Po krótkiej chwili wróciła Emen niosąc dwie miski pełne gorącej zupy. Ani chybił najprawdziwsza czernina. Słodka, z wiśniami oraz kluskami. Pierwszorzędna.
Proszę. Mam nadzieję, że lubisz takie specjały i nie odrzuca cię główny składnik? Zapytała szczerze zaniepokojona. Wiem, że niektórzy czują awers do tej potrawy. Ja jednak nie lubię gdy marnuje się choćby skrawek z takiej kaczki, który można by jakoś spożytkować. Uśmiechnęła się i czekała na jakąkolwiek reakcję krasnoluda. A i też Azdur nie zauważył, że celowo przekręciła jego imię. Czyżby był tak głodny, że nie zważał absolutnie na nic?
Doskonale.
Azdur Jadł z przyjemności, jedzenie było naprawdę pyszne
- Wspaniała czernina droga Emen-uśmiechnął się a z brody kapała mu zupa.
Emen uśmiechnęła się i znów pobiegła do kuchni. Azdur był zdziwiony ilością przysmaków, karmiła go najwspanialszym mięsem jakie kiedykolwiek jadł wyborny pasztet, pieczone mięsa, normalnie nie wierzył w bezinteresowne uczynki, ale głód zabił wszelkie podejrzenia. Zastanawiał się co to za mięso. Delikatne, ale wyraziste w smaku. Cudowne, no ale nie wypada pytać będąc gościem. Po obfitym posiłku składającym się z wielu dań był opchany do oporu. Myślał tylko o łóżku. 
-Droga Emen, mam prośbę, czy nie mógłbym spędzić u ciebie nocy? Na dworze leje
 a u ciebie i kominek i wspaniałe towarzystwo-uśmiechnął się.
-Nie - odpowiedziała ale odpowiedziała uśmiechem - Nie martw się, ledwo godzinkę drogi stąd jest miła karczma, trafisz tam bez problemu
-Wredny babsztyl - wyszeptał do siebie, bo nie wypada obrażać gospodyni która tak nakarmiła pysznym mięsem.
Pożegnali się a Azdur ruszył w drogę, rozmyślając o Emen i o cudownym mięsiwie jakiego skosztował

Gdyby wiedział co działo się w chatce Emen trochę wcześniej...
-------------------------------------------------------------------------------------------------------- 

- Nie wierzysz mi?? Własnej siostrze?
- Niee!!! 
- Przecież nawet dzieci wiedzą, że skóra jest szalenie rozciągliwa. O, popatrz.
- NIEEE!!! NA BOGÓW! BŁAGAAAM!!!! 
 Odkąd Emen wróciła, Kelai nie zaznał spokoju. Znaczy, może i zaznał, ale tylko przez pierwsze dziesięć minut, gdy bardka wypytywała się brata, co się działo przez jej nieobecność. Swoją drogą, w końcu miała okzaję go poznać osobiście. Jednak wyszła na światło dzienne jedna rzecz, która szalenie rozzłościła dziewczynę.
 Bo może niekażdy wie, ale Em była szalenie skrzywdzona przez jej ojca. A było to szmat czasu temu, gdy jej matka odeszła. Wtedy ojciec postanowił, że zacznie traktować córeczkę tak, jak towarzyszkę życia. Pod każdym względem. I tego Ruda nie potrafiła mu wybaczyć za żadne skarby. I pewnego pięknego dnia zemściła się na ojcu. Jak? Aż strach mówić. A zresztą warto przypatrzeć się Kelai'owi. Właśnie dzielił los ojca. Na kuchennym stole z poprzywiązywanymi rękoma oraz nogami, miał szansę po raz pierwszy i ostatni w życiu, obserwować możliwości elastyczne swojej własnej skóry, gdy jego siostrzyczka zdzierała ją z jego własnego ciała. Na żywca, bez znieczulenia.
 - D-DLACZEGO??!! PRZESTAAŃ!! - Gardłowy i rozpaczliwy krzyk elfa niósł się po całym domu.
- Może TY mi to powiesz? Skoro wiedziałeś, co mój ojciec wyprawiał ze mną... dlaczego mi nie pomogłeś? - Na chwilę zaprzestała, dając Kelai'owi sekundę wytchnienia.
- Ja... Ja... Nie mogłem ci pomóc!
- A co stało na przeszkodzie?
- ...
- Tak właśnie sądziłam.
 I tak od słowa do czynu, Kelai skonał w niesamowitych męczarniach.
 Po kilku naprawdę  długich godzinach wzeszło słońce i nastał wyjątkowo piękny ranek. Emen była właśnie w trakcie gotowania obiadu. Zdążyła w międzyczasie posprzątać całą kuchnię, resztę mięsa schować w spiżarni, jakby kogoś oczekując. Oczywiście znalazła rzeczy, które mogły należeć do jej brata. Jak chociażby ubrania, buty i tym podobne przedmioty. Wszystkie rzeczy brata spakowała i wrzuciła do pobliskiego jeziorka, gdzie niemal natychmiast poszły na dno.
 Z głowy, która była chyba największym problemem, zrobiła pasztet. Za chwileczkę będzie mogła wyjąć go z pieca... Ogólnie w całym domu roznosił się bardzo przyjemny i przyjazny zapach. Generalnie nawet cienia wątpliwości nie ma, że półelfka już kiedyś wykonywała podobne czynności. Robota szła sprawnie i w chwili obecnej, wszystko wyglądało niemal sielankowo.
Zupa, mięso... Wszystko było gotowe na obiad, a zapasy wystarą na co najmniej trzy miesiące. W końcu półelfka mogła wypocząć. Usiadła na ganku z lutnią w ręku i zaczęła grać jakąś smętną melodyjkę.
Miłosierny!

Chwała tobie, cześć na wysokościach
nieba, gdzie królowałeś, chwała w głębokościach,
gdzie niezwyciężony, trwasz w dumnym milczeniu!
Uczyń, niechaj ich dusze spoczną z tobą w cieniu
drzewa wiedzy, gdy swoje konary rozwinie,
jak sklepienie świątyni, który nie przeminie!

Śpiewała półelfka niby od niechcenia. Dźwięki lutni nie były tak kojące jak melodia fletu ale i z tym kobita se poradzi. A wygrywała tradycyjną pieśń ku zbawieniu dusz poległych. Ot tak, dla braciszka Kelai`a.
I tak mijały błogie minuty. Odpoczęła, pozwoliła sobie nawet na krótką zadumę nad tym, co teraz pocznie. Cóż. O pieniądze martwić się nie musi. Zleceń na pieśni z teatrów i świątyń ma tyle, że w końcu zostanie najbogatszą mieszkanką Fallathanu. Ale jak już wcześniej było wspomniane, nie to zaprzątało jej głowę. Co pocznie, jeżeli ktoś odkryje jej mroczny sekret? Kelai dowiedział się o śmierci ojca dopiero przed swoją własną agonią. Lecz jeżeli ktoś nieproszony nagle dostrzeże morderstwo? Ktoś kto znał Kelai`a... Czy też i jego zabije?
- Nie... bez sensu. - szepnęła do siebie. Palce leniwie błąkały się po strunach niczym odnóża białego pająka na sieci.
- Na bogów. Co powiem swoim znajomym? Że Kelai wyjechał? Tak nagle? Bez pożegnania? Zamyśliła się. Heh. Głupia sprawa, nad którą nie pomyślała wcześniej. Ale chyba nie będzie miała wyboru. Wymyśli jakąś sprytną wymówkę dotyczącą nagłej choroby matki i tyle. I oby to wystarczyło.
Westchnęła cicho i wstała. Wróciła do kuchni, by skosztować walorów smakowych rudego elfa.
- Mmm... Wyborne. Jednak elfina jest dużo lepsza od ludziny. Delikatniejsza jakby. - stwierdziła z zadowoleniem. - No, to teraz pozostaje kwestia deseru i obowiązki kuchenne będę miała z głowy. - jak powiedziała, tak zrobiła. Zabrała się za pieczenie ciasta.
  Mąka... Cukier, jajka, trochę mleka...
Niby tak niewiele, a jaki można zrobić przy tym bałagan. To znaczy... Normalna kobieta zachowała by przy pieczeniu względny porządek, jednak talent do bałaganienia Rudej nie mógł wprost dopuścić do prostolinijnej akcji jaką jest pieczenie.
Na samym wstępie stłukły się na podłodze dwa jajka. Chcąc zetrzeć wilgotną ścierką powstałą nieczystość, Ruda poczłapała w kierunku wiaderka z wodą. Oczywiście potrąciła przy tym worek mąki, który rozsypał swą zawartość. Zaskoczona bardka odwróciła się gwałtownie suknią zahaczając o wiadro z wodą. Wiadomo co się stało. Drewniane wiaderko zachwiało się niebezpiecznie wylewając, na szczęście, tylko połowę wody. Zrezygnowana zaczęła zbierać dłońmi powstałą na podłodze breję i wyrzucać przez okno do kubła, które to oficjalnie miało służyć jako śmietnik. I w tym momencie dostrzegła zbliżającego się niskiego mężczyznę. Nie rozpoznała w nim jeszcze sylwetki krasnoluda, bo słońce świeciło akurat jej w oczy. No cóż. Wstępuje na jej teren.... znaczy się gość niechybnie zechce zapukać do drzwi.
Westchnęła ciężko i wytarła ręce w suknię. I tak była cała brudna. Ruszyła w kierunku drzwi, przy okazji wdeptując prosto w potłuczone jaja, które to były przykryte cieniutką warstwą mąki.
~PUK PUK~
Lipa. Gość przybył.
Zaklęła szpetnie i nie zważając już kompletnie na nic, poszła otworzyć drzwi.
Uchyliła drewniane skrzydło najbardziej jak się dało i... jej oczy spoczęły na krasnoludzie. KRASNOLUDZIE!
"Do kur.y nędzy. Czego, cwelu?!" - pomyślała życzliwie w duchu.
Tak, słucham? W czym mogę pomóc? - zapytała z uśmiechem.
Cóż mogła począć, że jakoś nie żywiła sympatii do tej rasy? Krasnoludy były dla niej na równi z półorkami. Brudasy lęgnące się poprzez niekontrolowane chędożenie wszystkiego co się rusza. Ich samice wyglądają dokładnie jak samce, a potomstwo można pomylić z kretem uwalonym w błocie. Jedno co widziała dobrego w krasiach, to ich talent do wykuwania broni, pancerzy i rzeźbienia mebli oraz smykałkę do wyrabiania instrumentów. A to już zaleta na tyle duża, że Emen mogła zdobyć się na miły i uprzejmy ton.
Póki co...

Opowiadanie by Clavdia & Sledziu :) 









 

niedziela, 11 grudnia 2011

Rozdział II - część 2

Przyjaciele ustalili, wyruszają za cztery dni. Podróż do stolicy, jeżeli nie będzie żadnych problemów, zajmie im niecały tydzień, lecz skoro mają iść na wojnę, nie zaszkodzi się wcześniej zorientować w sytuacji. Nie martwili się opuszczeniem domu. Krasnoludy to plemię wojowników, nie domatorów. Do szczęścia potrzeba im dobrego topora, porządnej zbroi oraz rozkazu do wymarszu. Azdur miał jednak pewną rozterkę. Dziewczynkę która znajduje się pod opieką Khazuny. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że nie jest dziecku nic winny, przeciwnie. Uratował jej życie i opłacił mamkę. Zachował się nad wyraz szlachetnie, ale mimo to, czuł, że to nie jest zwykłe dziecko, wiedział, związało ich przeznaczenie...


Dwa dni po wizycie posłańna Azdur wybrał się do Khazuny. Doskonale wiedział, że musi to zrobić, lecz sam do końca jeszcze nie wiedział co chce począć z małą. Zapukał do drzwi staruchy.
-Wlazł!-rozniusł się skrzeczący głos.
Krasnolud westchnął i pchnął drzwi. Khazuna spojrzała w kierunku gościa.
-Aaaaaa, to ty, czego tak cicho jesteś, normalnie morda ci się gnojku nie zamyka-uśmiechnęła się, uśmiech ten nie dodawał jej uroku.
-Musimy pogadać-powiedział poważnym tonem
-Gadajmy więc-usiadła na zydlu przy stole i wskazała gościowi miejsce. Milczeli przez chwilę. Krasnolud nie wiedział od czego zacząć.
-Masz do mnie sprawę, jak się zdaje a milczysz jak kurwa z kutasem w ryju, gadaj co masz do powiedzenia.-Khazuna nie lubiła marnowania czasu. Azdur westchnął
-Muszę wyjechać, pojutrze.-spojrzał opiekunce w oczy, wzrok miał zatroskany.
-Ehhhhh.-wyskrzeczała-Spodziewałam się tego, ale taka kolej rzeczy, dziś grzejesz dupe przy kominku, jutro pędzisz przez pole urżnąć przeciwnikowi głowę, ale taka dola krasnoluda, chyba nie boisz się walki, strach cię obleciał?-zakpiła.
-Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi-warknął
-Zmień ton gnido-skarciła go-bo przychodzisz do mnie z prośbą jak się zdaję;
Przeklęta stara kurwa, pomyślał, ale nie dał po sobie niczego poznać.
-Wybacz Khazuno-wycedził przez zęby-powiedz, ile złota jeszcze zostało z mieszka który ci przekazałem?
-Zostało?-zaśmiała się-od ostatnich trzech dni ja łożę na jej utrzymanie. Mleko, miód, mąka, jaja ostatnio nawet mięso, ta mała gnida żre nie gorzej niż młody krasnolud, liczyłam, że przychodzisz z pieniędzmi a nie problemami.
Azdur sięgnął do pasa, wyjął mały skórzany mieszek i położył go na stół, był to bardzo mały mieszek, pieniądze pochodziły z dzisiejszej sprzedaży mięsa. Nie było tego dużo.
-To na pokrycie zaległości, niestety wszystko co mam.
Starucha otworzyła go i wysypała zawartość na stół. Skrzywiła się.
-Niech będzie, że dług pokryty. Ale ty idziesz na wojnę-wlepiła w niego wzrok-Ale ty idziesz na wojnę, zapewne jako skalniak. Nie wiadomo kiedy i czy w ogóle wrócisz. A mała nie przeżyje na samej wodzie.
Azdur spodziewał się tego. Wiedział, że pieniądze z turnieju prędzej czy później skończą się. Khazuna może była stara i wredna, ale była uczciwa. Dziewczynka była silna i zdrowa, niczego jej nie brakowało, lecz takie wychowanie kosztuje. Myślał o sprzedaży tarczy z turnieju. To była piękna rzecz, mimo wszystko jest nie warta tyle ile potrzebuje. Wiedział, że ma jedną rzecz która jest tyle warta. Westchnął i powili zdjął z szyi łańcuch, po czym położył skarb na stole. To smocze oko!. Prezent który dostał od swojej przyjaciółki Marwin, tajemniczej leśnej czarodziejki. Khazuna spojrzała na stół i wytrzeszczyła oczy.
-Azdurze-rzadko kiedy zwracała się do niego po imieniu-Kurwa, przecież to nie twoje dziecko, to zwykła znajda którą uratowałeś. Nie wiesz kim jest, skąd się wzięła w lesie, nie masz do niej nic! Ale mimo to dajesz jej prezent godny królowej!
Spojrzał na nią ciężko
-Tak postanowiłem, dostaniesz za to dobrą cenę, proszę cię, dbaj o małą Eldenę, wychowaj ją jak najlepiej potrafisz.
Wzięła oko w dłonie, zaczęła obracać je między palcami, całkiem zresztą zręcznie, na twarzy widać było jak bije się z myślami. Po chwili odłożyła skarb na stole.
-Zabieraj to-powiedziała chłodno
-Khazuno-zaniepokoił się-To zapłata, to dla małej proszę, daje ci
-Zamknij mordę!-przerwała mu uprzejmie-mam to w dupie, nie przyjmę tego, ZAMKNIJ PYSK!-wykrzyczała gdy chciał jej przerwać, Azdur położył uszy po sobie.
-Jesteś dobrym krasnoludem, przeznaczenie czy przyzwoitość, mnie nic do tego. Ale masz wielkie serce, dajesz najcenniejszą rzecz jaką posiadasz zwykłej znajdzie. Ale ja się na to nie zgodzę.
uniosła dłoń gdy krasnolud chciał jej przerwać.
-Nie przyjmę tego, lecz zajmę się dziewczynką. Niczego jej nie zabraknie. Robię to bo dajesz mi wiarę w to, że na świecie jest jeszcze honor i uczciwość.
-Ale przecież ona musi jeść, potrzebuje ubrań, sama mówiłaś-zaniepokoił się.
-Czy ty myślisz, że mamka największych bohaterów naszego świata narzeka na brak pieniędzy?-uśmiechnęła się a ton miała ciepły jak nigdy dotąd.
Azdur wstał z zydla i ukląkł na jedno kolano położył dłoń na piersi i zaczął:
-Ja Azdur, ślubuje ci
-Siadaj na dupie i daruj sobie te słodkości bo się porzygam, chcesz mi podziękować to mnie przerżnij na tym stole albo się zamknij.
Azdur milczał.
-Tak myślałam, jeżeli chcesz się z nią pożegnać, masz szansę-wskazała drzwi do małej izdebki.
Azdur wstał bez słowa i ruszył w kierunku drzwi. Czuł pot na czole, suchość w ustach a dłonie bardzo mu się trzęsły, nie wiedział dlaczego.
-Przecież to tylko dziecko-Szeptał do siebie-małe dziecko...
Wszedł do pomieszczenia i podszedł do łóżeczka. Eldena spała. Zmieniła się od czasu ich ostatniego spotkania. Nabrała kolorków i nawet sporo ciała. Teraz dopiero zaczął żałować tak rzadkich odwiedzin, bał się przywiązania do małej ale jak widać unikanie odwiedzin nic nie pomogło. Stał i przyglądał się dziewczynce. Po chwili dziecko poruszyło się niespokojnie i otworzyło oczy, zaspana spojrzała na Azdura i momentalnie na jej małych usteczkach zawitał uśmiech i wyciągnęła do niego rączki.
-Czemu nie-wyszeptał do siebie.
Wyjął ją z pościeli i przytulił. Ręce przyzwyczajone do walki i pracy potrafiły być delikatne. Eldena śmiała się na cały głos, wtulała się w krasnoluda i szarpała go lekko za brodę
Azdur nie pamiętał kiedy ostatnio przeżył tak szczęśliwą chwilę. Marzył by czas stanął w miejscu, ale doskonale wiedział, to tylko marzenia.
-To pożegnanie Eldeno, muszę wyjechać, muszę-głos miał smutny.
Dziewczynka przestała się śmiać, najwyraźniej ton głosu ją zaniepokoił, bo przecież niemożliwe by zrozumiała co jej powiedział? Objęła go mocno, ale już bez uśmiechu.
-Mam coś dla ciebie maluchu.
Sięgnął za kaftan i wyjął mały srebrny łańcuszek. Zrobił go ze srebra w które wtopił kilka małych opali.
-To dla ciebie, byś nigdy mnie nie zapomniała gdybym miał nie wrócić.
W jego oczach pojawiły się łzy. Założył dziecku na szyję prezent a potem pocałował ją w czoło. Położył ją z powrotem na kocu, dziewczynka zaczęła płakać i rzucać się w złości a jemu z oczu kapały łzy, wielkie jak grochy.
Poczuł dłoń na ramieniu.
-Jedź do boju Azdurze a o nią się nie martw, daje ci słowo, zajmę się nią i dobrze wychowam.
Azdur spojrzał na Khazunę
-Dziękuję-powiedział przez łzy które starał się opanować
Po tych słowach złapał ją za dłoń którą pocałował. Potem po prostu się odwrócił i wyszedł, nie wytrzymałby kolejnego spojrzenia na dziecko.
Był to ostatni raz gdy Azdur widział Eldenę przed najkrwawszą z wojen...

wtorek, 6 grudnia 2011

Rozdział II - część 1

Mijały dni i miesiące a Azdur w wiosce czuł się bardzo dobrze, czas płynął tu leniwie na pracy, piciu i treningach. Wraz z Kezanem prowadzili raczej spokojne życie, ich głównym źródłem dochodów były polowania, dzięki sprawnemu oku i pewnej dłoni, dwoje młodych krasnoludów świetnie sprawdzała się w roli myśliwych. Godziny spędzali na polowaniach ale nigdy nie wracali z pustymi rękoma. Zwierzynę oprawiali samodzielnie, po czym przyrządzali dla siebie a nadwyżki sprzedawali na lokalnym targu. Nie mieli wielkich wymagań od życia, byle mieć trochę monet na piwo i drobne przyjemności. Oczywiście Azdur miał sporą sakiewkę złota za zwycięstwo w turnieju rocznika, lecz przekazał cała sumę Khazunie na wychowanie młodej Eldeny. Azdur niezwykle rzadko odwiedzał mamkę oraz mała, chyba trochę bał się zbytniego przywiązania do dziewczynki. Po polowaniach ćwiczyli, walczyli na topory, młoty, a nawet trenowali walkę na piersi. Azdur dodatkowo wciąż fechtował mieczem, lecz do tego akurat Kezan przekonać się nie chciał mówiąc że jak ma machać takim szpikulcem to tylko piekąc mięso na ruszcie, przyjaciel nie namawiał go zbytnio, bo głęboko zakorzeniona była u krasnoludów niechęć do mieczy. Mijał czas, a do wioski zaczynały dochodzić niepokojące plotki. O oddziałach toporników podróżujących przez kraj wzdłuż i szerz, o oddziałach najemników ciągnących ku Dargham a nawet grupach czarodziejów które opuszczają swe uczelnie by spotkać się z władcą w stolicy. Wojna, to właśnie było najczęstszym podejrzeniem słuchaczy tych nowości, wojna wisi w powietrzu. Azdur z Kezanem nie rozmawiali o tym, wiedzieli jak wygląda ich sytuacja w tym wszystkim, praktycznie czekali tylko na gońca z rozkazem wcielenia ich do armii. Azdur był zwycięzcą turnieju rocznika co oznacza, że po poborze będzie należał do oddziału „skał” czyli wojowników stojących w pierwszej linii podczas bitew, ale cóż, do tego właśnie był szkolony i jego obowiązkiem jest bronić kraj, nie wzdragał się i był gotów podjąć wyzwanie. Każdy skalniak, tak nazywano ich zdrobniale, sam wybierał sobie partnera w boju, czyli tego który stoi tuż za nim i gdy Azdur przyjmie na siebie ciosy, partner zza jego pleców będzie zadawał mordercze ciosy napastnikom. Logiczne, że wyborem młodego skalniaka będzie jego najwierniejszy przyjaciel Kezan, który prośbę brata, bo tak się nawzajem nazywali, przyjął z największym honorem. Coraz bardziej nerwowo wyglądała sytuacja w kraju, nie było dnia by zbrojne oddziały przechodziły nawet przez ich wioskę. Dwaj młodzicy po prostu czekali na rozkazy. Doczekali się.
Pewnego poranka rozległo się głośne pukanie w drzwi, silne uderzanie okutą w żelazo rękawicą. Azdur nie spał, siedział z Kezanem przy stole i pili grzane piwo przed wyprawą na polowanie.
-Wejść-powiedział donośnym głosem gospodarz. Drzwi otworzyły się i do izby wszedł postawny krasnolud, nosił ozdobną płytową zbroję a przy pasie miał żelazną buławę z małymi ostrzami, symbol królewskiego posłańca.
-Najwyższa pora-powiedział pod nosem, po czym przyjrzał się podchodzącemu mężczyźnie.
Wysoki jak na przedstawiciela ich rasy, oczywiście nie jak Azdur który wśród nich był niemal olbrzymem. Przybysz za plecami, jak każdy krasnolud przypasany miał potężny topór z jednym ostrzem oraz masywną tarczę z królewskim herbem. Cała szczęka i policzki pokryta czarną brodą a po skórze widać było, że doskonale znał trudy podróży w każdych warunkach.
-Jestem Zakan, posłaniec panującego na Dargham króla Azdamana-zająkał się lekko-eeeee, nie macie trochę piwa, jestem od wielu nocy w siodle.
Domownicy podeszli do emisariusza i uścisnęli mu dłoń.
-Siądź z nami zacny Zakanie, ja jestem Azdur a to mój brat z innej matki, Kezan, lecz to pewnie już wiesz-wskazał mu miejsce przy stole i nalał grzańca do dzbana-siądź, porozmawiajmy.
-Dzięki piękne-rzucił siadając przybysz i pociągnął zdrowo z kufla.-na pewno młodziaki wiecie po co przybyłem, przecież nie jesteście ślepi, widzicie co dzieje się w kraju.
-Zgadza się-tym razem mówił Kezan-i domyślamy się że nie mamy wiele czasu na stawienie się w stolicy?
-Ta jest-odrzekł-ale spokojnie chłopaki, macie całe trzy tygodnie, specjalne względy ze względu na zwycięzce turnieju rocznika-uśmiechnął się a broda ociekała mu piwem.
-Ehhh, wiedziałem, że zyskam na naszej znajomości Azdurze-uśmiechnął się do przyjaciela.
-aaaa, Azdurze-podjął Zakan-jeżeli masz już wybranego przez siebie wojownika który stanie za twymi plecami w polu potrzebuje jego imię by przygotować listę wszystkich wybranych do testów.
-Testów?-zapytał zaskoczony Kezan-Jakich testów?
-Każdy wojownik mający stać za skalniakiem musi udowodnić, że się do tego nadaje i jest godny by współpracować na polu z pierwszą linią.
-Spokojnie przyjacielu-zaczął spokojnie Azdur-Jesteś świetnym wojownikiem i jestem pewien, że sobie poradzisz.
-Tyle to i ja wiem-odrzekł-po prostu gdy zobaczą moje umiejętności gotowi uczynić mnie skałą a wtedy czeka nas walka ramię w ramię-uśmiechnął się.
-Odważne słowa młodziaku-uśmiechnął się posłaniec.
Pociągnęli z kufli które po chwili uzupełnili ciepłym piwem.
-Skoro to wszystko co miałeś nam przekazać Zakanie, teraz prosimy o jakieś informacje, czy szykuje się wojna?-Zapytał gospodarz i wbił wzrok w brodacza.
-Nie mam żadnych informacji, mogę wam powiedzieć tyle co wiem ze słyszenia od innych.
-Dobre i to-uśmiechnęli się i zaczynali słuchać
Otóż sporo informacji miał ich rozmówca, może nie dokładnych szczegółów ale na pewne najważniejszych informacji. Otóż z kim można wojować?
-Te kurwy przebrzydłe-Jak określił emisariusz orków-poczynają sobie za odważnie.
Podobno Orki zaczęły przekraczać granice swego cholernego chlewu zwanego krajem i najeżdżają wszystkich sąsiadów, krasnoludów, ludzi, gnomy i krasnoludów. Młodzi bardzo się zdziwili, jakim idiotą trzeba być żeby zwracać przeciwko sobie wszystkie rasy świata? Przecież zostaną wyrżnięci w swoje śmierdzące dupy tak, że nie zostanie kamień na kamieniu z ich śmiesznego państwa? Orkowie byli tolerowani bo mimo tego jak ochydni byli nikomu nie było śpieszno gnać przez puste, cuchnące stepy by wybić ich do nogi. Ale teraz? Wszystkie ludy najadą ich i po prostu wyrżną do nogi, ale czy ktoś spodziewał się po orkach logicznego myślenia?
-Więc to nie będzie wojna a zwykła rzeź-przerwał Kezan-przecież jeżeli wszyscy ruszą na orków zostaną oni zgnieceni.
-Tak prawdopodobnie będzie-odpowiedział Zakan-tak będzie-powiedział zamyślonym głosem i dopił piwo.
Azdur zamyślił się, najazdy orków, przez taki właśnie najazd stracił rodzinę... Z radością im się odpłaci, stanie do walki z nimi w pierwszej linii, będzie patzrył na ich roztrzaskane czaszki i poszarpane ostrzami toporów martwe ciała. Ale czy będzie tak łatwo? Czy rzeczywiście ta kampania czterech ras tak łatwo zgniecie orków? Nikt nigdy nie zagłębił się w ich państwo, nie naniesiono go nawet na mapy, ale nie powinno oprzeć się takiej sile. Orki to plemię koczownicze, raczej nie budują fortów i zbrojowni w których będą mogli się bronić, to będzie bieg armii które zostawią za sobą spaloną ziemię i trupy. Na pewno tak właśnie będzie, zapewnił samego siebie Azdur i popił piwa. Zakan opowiedział jeszcze co dzieje się w stolicy, głównie kto kogo rucha a kim już się znudził, trochę to trwało bo krasnoludzcy jegomoście lubią sobie pochędożyć.
-To tyle młodzianie, przekazałem wam wszystko, wiecie do kiedy macie stawić się w stolicy oraz znam imię twojego kandydata na brata w boju, pora mi w drogę-wstał
-Jeżeli sobie noclegu mój dom stoi przed tobą otworem Zakanie-powiedział młodzianin
-Chętnie spędziłbym więcej czasu z tak zacnymi chłopakami lecz nie stać mnie na taki luksus, muszę ściągnąć jeszcze kilku wojowników, lecz gdy spotkamy się w Dargham to ja ugoszczę was piwem a i odwiedzimy sobie razem dom milutkich dziewczynek-puścił do nich oko. Uścisneli się jak przyjaciele i emisariusz opuścił ich. Dwójka kranoludów usiadła i zaczęła rozmyślać o tym co ich czeka, a z pewnością będzie to największa przygoda w ich życiu...

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Sindaghra – Opis z Księgi Ludów

Sindaghra to jeden kilku mieczy wykonany w porozumieniu krasnoludów i elfów. Oczywiście jeszcze kilkukrotnie podejmowano takie współprace, ale to jedyna broń która się zachowała. Co można powiedzieć o tym mieczu? Otóż zacznijmy od ostrza. Całe zostało wykonane z Adronu! Adron to najtwardszy kruszec świata, ima się mu każde nawet najlepiej zahartowane żelazo a nawet smocza łuska i kość. Kruszec ten zawsze służył jako materiał na sztylety i inne małe przedmioty. Nie ze względu na cenę bo krasnoludzcy władcy jeżeli chodzi o broń nie martwili się o koszta. Niemal niemożliwe po prostu jest zdobycie kawałka Adronu który byłby dłuższy niż łokieć gnoma. Sindaghre wykonano z największego jaki kiedykolwiek zdobyto kawałka adronu, został on wydobyty w samej stolicy krasnoludów gdy dopiero wychodziły na powierzchnię i czekał na godny go projekt. Wytopić go można tylko w smoczym ogniu. Wyobraźcie sobie moi mili ile zajęło przetransportowanie oddechu jaszczura aż do pracowni Bakzana i pięknej Meathiel. Czeladnik odpowiedzialny za utrzymanie ognia położyłby głowę na pień gdyby żar wygasł podczas prac kowali, bardzo stresujące zajęcie. Czeladnik został dobrze wynagrodzony. Dostał tyle złota ile ważył, lecz moim zdaniem stres związany z odpowiedzialnością zabrał mu nie tylko tuszy przez te pół roku pracy ale i sporą część nagrody. Po wytopieniu rdzenia ostrza przyszła pora na ostrzenie. Była to żmudna praca, wykorzystano do tego specjalne diamentowe urządzenia zaprojektowane przez zatrudnione gnomy. Mimo takiego ułatwienia samo ostrzenie i wykańczanie ostrza zajęło trzy miesiące, lecz udało się, przecinało nawet żelazne pręty jakby to było zboże pod nowiutką kosą. Meathiel nie była przekonana co do rozmiarów ostrza, śmiała się, że to mimo wszystko topór, ale czego się spodziewała? Bakzan tworzył miecz pierwszy i ostatni raz a dla krasnoludów każde ostrze ma być wielkie i masywne więc takie stworzył. Tu zakończyła się praca Bakzana nad bronią, przyszła pora na elfkę. Starannie robione wgłębienia które oprócz wyglądu miały uczynić broń lepiej wyważoną, dodała również diamentowe gromy i najcenniejszą ozdobę całego miecza. Smocze oko samego Uzskamana, smoczego króla pokonanego przez wielkiego Dazdamera zwanego potem pogromcą potworów. Ciężko powiedzieć co jest warte więcej, oko czy reszta miecza... Nad rękojeścią dodano elfi szmaragd zwany kamieniem lasu, od samej elfiej królowej Madmel. Przejdźmy do rękojeści. Jej rdzeń wykonany oczywiście z Adronu który pokryto smoczą skórą, jak widzicie moi drodzy sporo smoków musiało poświęcić się do stworzenia tego miecza. Meathiel musiała sobie radzić bez pomocy gnomów gdyż żmudne rzeźbienie małych wzorków w Adronie wymagało precyzji a urządzenie z którego korzystał Bakzana było zdecydowanie za duże. Po zakończeniu tych prac połączono wysiłki obu ras w całość. Brakowało jeszcze pewnego dodatku. Smocze zęby. Zalane złotem Usadowione przy rękojeści by chronić dłonie osoby dzierżącej broń. Sindaghra to najdoskonalsza broń jaką kiedykolwiek wytworzono, mimo tysięcy lat które minęły od czasu jej stworzenia.



Fragment "Księgi Ludów" Autorstwa Sir Agramona z Szeshel, wielkiego wieszcza północy.

Sindaghra



Sindaghra - Miecz wykuty we współpracy Elfów z Krasnoludami. Przeznaczony do ostatniej bitwy ludów.

niedziela, 4 grudnia 2011

Logo

Dostałem dziś logo od kumpeli, jestem zachwycony. Dziękuję Klaudia :)

http://bajkioww.blogspot.com/
Blog z twórczością Klaudii :)

Bakzan i Meathiel -wstęp-

Teraz cofniemy się w czasie i dowiemy więcej o przygodach tej dwójki.


Spędzili ze sobą pół roku, dzień w dzień pracowali nad najwspanialszą bronią świata. Kto pomyślałby, że przedstawiciele tych ras nie pozabijają się po pierwszym tygodniu. Ta dwójka artystów nie tylko się tolerowała, oni z czasem się zaprzyjaźnili. Potrafili spędzić całe noce na rozmowach, nieraz wysłuchać swoich problemów i śmiać się przy pucharku czy beczułce mocnej wódki. Zdarzało się też znikać na wiele godzin, mówiono o tym różnie, ale do niczego nie dochodziło, tych dwoje zbyt się szanowało. Można pomyśleć, że do tej znajomości jednak przysporzyła się jednak samotność, bo przecież gębę do kogoś czasem otworzyć trzeba. Nic bardziej mylnego.
Po przetrnsportowaniu miecza do stolicy spędzili w Dargham tydzień, codzienne uczty, libacje i inne rozrywki. Tak obie grupy kowali spędziły czas po zakończeniu pracy nad Sindaghrą. Elfy bardzo dobrze wspominają krasnoludzkie przyjęcia wspaniały alkohol i pyszne potraw, ale przecież pora była im wracać do tak dawno niewidzianych lasów. Bakzana i Meathiel zaskoczyli wszystkich gdy ogłosili, że mają zamiar razem podróżować. Krasnoludzcy kowale zostali w stolicy a elfi pod ogromną eskortą krasnoludzkich toporników zostali doprowadzeni do rodzinnych lasów. Ta dwójka jednak miała swoje plany. Nie mieli zamiaru wracać do codziennych zajęć. Uważali się za wypalonych, bo przecież jaką mogą mieć satysfakcję z efektów swojej pracy skoro stworzono już najpiękniejszą broń świata? Król uszanował ich decyzję a i postarał się by nie czuli się urażeni brakiem wdzięczności. Dostali najlepsze konie, bronie i tyle złota ile sobie zażyczyli. Bronie wykuli sami, bo tylko do takich mogli mieć zaufanie. Bakzan spędził trzy noce nad swoim dziełem. Dziwny to był topór, jak na stworzony przez krasnoluda. Z mas zdobień a dodał nawet kilka szafirów, ulubionych kamieni Meathiel. Jak widać nie był on tępym zapatrzonym w siebie krasnoludem i przyjął sporo nauk od młodszej artystki. Ona natomiast zrobiła dwa wspaniałe, smukłe i lekkie niczym piórko sztylety, o których naostrzenie poprosiła starszego kowala. Łuk miała swój, z drzewa z rodzinnych lasów który był dla niej zbyt ważny by go wymienić. Odeszli bez wielkich pożegnań, przemówień i uczt. Dziewiątego dnia po przybyciu do Dargham z mieczem po prostu wstali rano, osiodłali konie, wypełnili juki i wyruszyli przed siebie, ku przygodzie...

Powstanie gnomów

Mijały lata a władzę nad światem dzierżyły krasnoludy i elfy. Starały raczej unikać się niż próbować jakoś współpracować ale nie powinno to dziwić ze względu na to jak odmienne są te rasy. Te dwie rasy były zainteresowane górami, lasami, rzekami oraz oceanem. Nie zapuszczały się na dalekie piaszczyste pustkowia, no bo czego tam szukać? Jak się okazuje było czego. Na pustyniach mieszkał najdziwniejszy lud świata, gnomy.
To ciekawe stworzenia, sięgające krasnoludom do pasa, najczęściej brodate o okrągłych nosach i słusznej posturze. Jak widać niskie stworzenia lubią dobrze pojeść. Jednak miło wzrostu nie ustępowały innym rasom siłą, gnom wojownik może i wzbudza śmiech, ale nie jest już tak do śmiechu gdy wbija sztylet przeciwnikowi tam gdzie sięgnie, a uwierzcie, sięga w wyjątkowo nieprzyjemne miejsce... Ale nie siła jest ich głównym atutem. Te małe diabły to prawdziwi geniusze wynalazcy. Ileż to przedmiotów zawdzięczają im inne ludy. To oni skonstruowali zegar na placu Gorden, zegar tak kunsztownie wykonany, że wschód i zachód słońca pokazuje co do sekundy. Jednak tworzą też małe pożyteczne rzeczy. Niegasnąca pochodnia zamknięta w szklanej kuli, cała masa różnego rodzaju płynów usuwających bród czy wibrujący kij który pomaga wojownikom rozluźnić mięśnie bo bitwach. Chodzą słuchy, że dla tego wynalazku zupełnie inne zastosowanie znalazła masa kobiet, ale o tym pisać nie będę.
Gnomy to lud bardzo ciekawy, masa ludzkich uczonych poświęca życie na naukę o nich. Najpewniejsze jest to, że bliżej im do krasnoludów, nieraz podróżują w jednej kompani bo rozumieją się doskonale, a starcie się z oddziałem wymieszanych krasnoludów z gnomami to naprawdę zły pomysł. Bo jak walczyć gdy uderzasz mieczem w okutego w zbroję krasnoluda a pod tobą pojawia się gnom który wbija ci sztylet w rzyć?

Fragment "Księgi Ludów" Autorstwa Sir Agramona z Szeshel, wielkiego wieszcza północy.