Przyjaciele ustalili, wyruszają za cztery dni. Podróż do stolicy, jeżeli nie będzie żadnych problemów, zajmie im niecały tydzień, lecz skoro mają iść na wojnę, nie zaszkodzi się wcześniej zorientować w sytuacji. Nie martwili się opuszczeniem domu. Krasnoludy to plemię wojowników, nie domatorów. Do szczęścia potrzeba im dobrego topora, porządnej zbroi oraz rozkazu do wymarszu. Azdur miał jednak pewną rozterkę. Dziewczynkę która znajduje się pod opieką Khazuny. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że nie jest dziecku nic winny, przeciwnie. Uratował jej życie i opłacił mamkę. Zachował się nad wyraz szlachetnie, ale mimo to, czuł, że to nie jest zwykłe dziecko, wiedział, związało ich przeznaczenie...
Dwa dni po wizycie posłańna Azdur wybrał się do Khazuny. Doskonale wiedział, że musi to zrobić, lecz sam do końca jeszcze nie wiedział co chce począć z małą. Zapukał do drzwi staruchy.
-Wlazł!-rozniusł się skrzeczący głos.
Krasnolud westchnął i pchnął drzwi. Khazuna spojrzała w kierunku gościa.
-Aaaaaa, to ty, czego tak cicho jesteś, normalnie morda ci się gnojku nie zamyka-uśmiechnęła się, uśmiech ten nie dodawał jej uroku.
-Musimy pogadać-powiedział poważnym tonem
-Gadajmy więc-usiadła na zydlu przy stole i wskazała gościowi miejsce. Milczeli przez chwilę. Krasnolud nie wiedział od czego zacząć.
-Masz do mnie sprawę, jak się zdaje a milczysz jak kurwa z kutasem w ryju, gadaj co masz do powiedzenia.-Khazuna nie lubiła marnowania czasu. Azdur westchnął
-Muszę wyjechać, pojutrze.-spojrzał opiekunce w oczy, wzrok miał zatroskany.
-Ehhhhh.-wyskrzeczała-Spodziewałam się tego, ale taka kolej rzeczy, dziś grzejesz dupe przy kominku, jutro pędzisz przez pole urżnąć przeciwnikowi głowę, ale taka dola krasnoluda, chyba nie boisz się walki, strach cię obleciał?-zakpiła.
-Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi-warknął
-Zmień ton gnido-skarciła go-bo przychodzisz do mnie z prośbą jak się zdaję;
Przeklęta stara kurwa, pomyślał, ale nie dał po sobie niczego poznać.
-Wybacz Khazuno-wycedził przez zęby-powiedz, ile złota jeszcze zostało z mieszka który ci przekazałem?
-Zostało?-zaśmiała się-od ostatnich trzech dni ja łożę na jej utrzymanie. Mleko, miód, mąka, jaja ostatnio nawet mięso, ta mała gnida żre nie gorzej niż młody krasnolud, liczyłam, że przychodzisz z pieniędzmi a nie problemami.
Azdur sięgnął do pasa, wyjął mały skórzany mieszek i położył go na stół, był to bardzo mały mieszek, pieniądze pochodziły z dzisiejszej sprzedaży mięsa. Nie było tego dużo.
-To na pokrycie zaległości, niestety wszystko co mam.
Starucha otworzyła go i wysypała zawartość na stół. Skrzywiła się.
-Niech będzie, że dług pokryty. Ale ty idziesz na wojnę-wlepiła w niego wzrok-Ale ty idziesz na wojnę, zapewne jako skalniak. Nie wiadomo kiedy i czy w ogóle wrócisz. A mała nie przeżyje na samej wodzie.
Azdur spodziewał się tego. Wiedział, że pieniądze z turnieju prędzej czy później skończą się. Khazuna może była stara i wredna, ale była uczciwa. Dziewczynka była silna i zdrowa, niczego jej nie brakowało, lecz takie wychowanie kosztuje. Myślał o sprzedaży tarczy z turnieju. To była piękna rzecz, mimo wszystko jest nie warta tyle ile potrzebuje. Wiedział, że ma jedną rzecz która jest tyle warta. Westchnął i powili zdjął z szyi łańcuch, po czym położył skarb na stole. To smocze oko!. Prezent który dostał od swojej przyjaciółki Marwin, tajemniczej leśnej czarodziejki. Khazuna spojrzała na stół i wytrzeszczyła oczy.
-Azdurze-rzadko kiedy zwracała się do niego po imieniu-Kurwa, przecież to nie twoje dziecko, to zwykła znajda którą uratowałeś. Nie wiesz kim jest, skąd się wzięła w lesie, nie masz do niej nic! Ale mimo to dajesz jej prezent godny królowej!
Spojrzał na nią ciężko
-Tak postanowiłem, dostaniesz za to dobrą cenę, proszę cię, dbaj o małą Eldenę, wychowaj ją jak najlepiej potrafisz.
Wzięła oko w dłonie, zaczęła obracać je między palcami, całkiem zresztą zręcznie, na twarzy widać było jak bije się z myślami. Po chwili odłożyła skarb na stole.
-Zabieraj to-powiedziała chłodno
-Khazuno-zaniepokoił się-To zapłata, to dla małej proszę, daje ci
-Zamknij mordę!-przerwała mu uprzejmie-mam to w dupie, nie przyjmę tego, ZAMKNIJ PYSK!-wykrzyczała gdy chciał jej przerwać, Azdur położył uszy po sobie.
-Jesteś dobrym krasnoludem, przeznaczenie czy przyzwoitość, mnie nic do tego. Ale masz wielkie serce, dajesz najcenniejszą rzecz jaką posiadasz zwykłej znajdzie. Ale ja się na to nie zgodzę.
uniosła dłoń gdy krasnolud chciał jej przerwać.
-Nie przyjmę tego, lecz zajmę się dziewczynką. Niczego jej nie zabraknie. Robię to bo dajesz mi wiarę w to, że na świecie jest jeszcze honor i uczciwość.
-Ale przecież ona musi jeść, potrzebuje ubrań, sama mówiłaś-zaniepokoił się.
-Czy ty myślisz, że mamka największych bohaterów naszego świata narzeka na brak pieniędzy?-uśmiechnęła się a ton miała ciepły jak nigdy dotąd.
Azdur wstał z zydla i ukląkł na jedno kolano położył dłoń na piersi i zaczął:
-Ja Azdur, ślubuje ci
-Siadaj na dupie i daruj sobie te słodkości bo się porzygam, chcesz mi podziękować to mnie przerżnij na tym stole albo się zamknij.
Azdur milczał.
-Tak myślałam, jeżeli chcesz się z nią pożegnać, masz szansę-wskazała drzwi do małej izdebki.
Azdur wstał bez słowa i ruszył w kierunku drzwi. Czuł pot na czole, suchość w ustach a dłonie bardzo mu się trzęsły, nie wiedział dlaczego.
-Przecież to tylko dziecko-Szeptał do siebie-małe dziecko...
Wszedł do pomieszczenia i podszedł do łóżeczka. Eldena spała. Zmieniła się od czasu ich ostatniego spotkania. Nabrała kolorków i nawet sporo ciała. Teraz dopiero zaczął żałować tak rzadkich odwiedzin, bał się przywiązania do małej ale jak widać unikanie odwiedzin nic nie pomogło. Stał i przyglądał się dziewczynce. Po chwili dziecko poruszyło się niespokojnie i otworzyło oczy, zaspana spojrzała na Azdura i momentalnie na jej małych usteczkach zawitał uśmiech i wyciągnęła do niego rączki.
-Czemu nie-wyszeptał do siebie.
Wyjął ją z pościeli i przytulił. Ręce przyzwyczajone do walki i pracy potrafiły być delikatne. Eldena śmiała się na cały głos, wtulała się w krasnoluda i szarpała go lekko za brodę
Azdur nie pamiętał kiedy ostatnio przeżył tak szczęśliwą chwilę. Marzył by czas stanął w miejscu, ale doskonale wiedział, to tylko marzenia.
-To pożegnanie Eldeno, muszę wyjechać, muszę-głos miał smutny.
Dziewczynka przestała się śmiać, najwyraźniej ton głosu ją zaniepokoił, bo przecież niemożliwe by zrozumiała co jej powiedział? Objęła go mocno, ale już bez uśmiechu.
-Mam coś dla ciebie maluchu.
Sięgnął za kaftan i wyjął mały srebrny łańcuszek. Zrobił go ze srebra w które wtopił kilka małych opali.
-To dla ciebie, byś nigdy mnie nie zapomniała gdybym miał nie wrócić.
W jego oczach pojawiły się łzy. Założył dziecku na szyję prezent a potem pocałował ją w czoło. Położył ją z powrotem na kocu, dziewczynka zaczęła płakać i rzucać się w złości a jemu z oczu kapały łzy, wielkie jak grochy.
Poczuł dłoń na ramieniu.
-Jedź do boju Azdurze a o nią się nie martw, daje ci słowo, zajmę się nią i dobrze wychowam.
Azdur spojrzał na Khazunę
-Dziękuję-powiedział przez łzy które starał się opanować
Po tych słowach złapał ją za dłoń którą pocałował. Potem po prostu się odwrócił i wyszedł, nie wytrzymałby kolejnego spojrzenia na dziecko.
Był to ostatni raz gdy Azdur widział Eldenę przed najkrwawszą z wojen...