Łączna liczba wyświetleń

środa, 30 listopada 2011

Sindaghra

Dawno, tuż po opuszczeniu przez pierwsze ludy miejsc swych narodzin, nie było między nimi tylu waśni co teraz. Oczywiście głównie dlatego, że nie zdążyli się jeszcze o nic pokłócić. Po poznaniu bliżej elfów i krasnoludów doskonale zdajemy sobie sprawę jak różne są te rasy. Jedna twarda, zmieniająca świat na swą modłę, prosta i pracowita. Druga natomiast dbająca by świat wyglądał tak jak został stworzony, przedkładająca urodę przedmiotów nad wszystko. Ale na samym początku nie było przecież powodów do walk. Teraz widok mordujących się na rożne sposoby elfów i krasnoludów to normalność.
Wspominałem już o tym jak genialnymi kowalami są krasnoludy, o ich pasji i talencie przy wykuwaniu broni. Ale elfy też nie miały czego się wstydzić, piękne noże sztylety i miecze. Mimo że brakowało im do krasnoludzkiej roboty, piękno tych broni zachwycało. Nieraz na klingach mieczy za pomocą obrazków przedstawiane były całe historię. Zaczęto się w końcu zastanawiać, co wyjdzie ze współpracy tych dwóch plemion przy jednej broni... Tak oto rozpoczyna się historia Sindaghra, legendarnego miecze ludów. Królowie zawarli porozumienie, wybiorą największych artystów ze swoich ludów i wyślą ich do współpracy. Ustalono jednak ,że miecz przypadnie krasnoludom, czemu? Otóż była to broń którą się brzydzili. Krasnoludy chciały stworzyć topór, ale elfy odmówiły. Ustalono więc, kowale zajmą się mieczem ale by osłodzić krasnoludom współprace oni otrzymają broń.
Każda z grup miała 5 osób, głównego kowala oraz czterech wybranych przez niego kowali. Król krasnoludów wybrał Bakzana. Nie było na świecie nikogo kto dorównałby mu w produkcji broni i zbroi. Ostrza toporów których nie połamią smocze łuski, pancerze odporne nawet na strzały z długich łuków. Idealnie wyważone toporki do rzucania, był artystą w swoim fachu. Nikogo nie dziwił ten wybór na dowodzącego. Jednak u elfów wyglądało to zupełnie inaczej. Nawet nie mowa tu o wieku elfiego kowala, bo przecież talent nie wybiera. Zdziwienie wywoływała...Płeć tego kowala. Pierwszym kowalem elfów była elfka. Nazywała się Meathiel, a jeżeli widziało się ją pierwszy raz ostatnie co przychodzi na myśl o niej to, to że jest kowalem. Wysoka, piękna, smukła. Dłonie delikatne które kojarzą się raczej z dłońmi poetki a nie przerzucającej całymi dniami stal kowalki. Dwa zespoły spotkały się rano w przygotowanym specjalnie warsztacie. Zadbano by mieli wszystko co im potrzeba. Wszystko, czyli również dobrze zaopatrzony barek. Rozpoczęli od masy grzeczności i uśmiechów. Bakzan był pewien, że skoro będzie współpracował z młodą elfką z łatwością będzie narzucał swoje zdanie. Nie ma nawet pojęcia jak się mylił...
-Więc dziewczynko-zaczął rozmowę-wydaje mi się, że najlepszym rozwiązaniem będzie gdy my zajmiemy się stworzeniem miecza, a elfy zrobią masę pięknych ozdóbek-uśmiechnął się.
Elfka wpadła w zamyślenie, po chwili zaczęła.
-Doceniam twój pomysł, lecz niestety muszę odmówić Bakzanie, a broń będzie efektem pracy obu ras, nie będziemy po prostu dorabiać hmmm „ozdóbek”-Uśmiechnęła się, a uśmiech dodał jej tylko urody.
-Ależ bez pochopnych wniosków-uśmiech nie schodził mu z twarzy-przecież tak będzie najlepiej, naszym pracom brak uroku jak przedmiotom wykonanym przez wasze smukłe dłonie.
Meathiel westchnęła
-Skończ pieprzyć pajacu-uśmiech zszedł z ust Bakzana-mamy współpracować-wycedziła to słowo-wiem, jak jesteś zdolny, tylko powiedz mi jedno, ile to mieczy stworzyłeś?
Bakzan spojrzał na nią, teraz już jego twarz nie miała nic wspólnego z uśmiechem. Patrzeli na siebie w skupieniu, bez słowa. Po dłuższej chwili Bakzan wybuchł śmiechem.
-Dobrze powiedziane Meathiel, pozwól, że będę mówił ci po imieniu gdyż jesteśmy teraz hmmm-zamyślił się-braćmi kowalami, ale tak piękną damę nazwę siostrą.
Meathiel uśmiechnęła się w odpowiedzi, odetchnęła. Wiedziała, że negocjacje z krasnoludami mogą nie być łatwe, lecz poszło łatwiej niż myślała. Wiedziała, teraz już będzie z górki, krasnoludy nie są mistrzami zdrady ani fałszu, więc wiedziała, że słowa krasnoludzkiego kowala są szczere. Uścisneli swe dłonie. Smukła dłoń elfki prawie znikła w olbrzymiej łapie krasnoluda.
Tak oto rozpoczęła się praca nad najwspanialszym mieczem świata, produkcja miecza trwała pół roku. Ustalono podział obowiązków. Krasnoludy zajmują się ostrzem a elfy rękojeścią i był to genialny pomysł. Pół roku, planowania, szkicowania, wytapiania, ostrzenia, hartowania, ozdabiania. Oczywiście doszła do tego masa alkoholu i kłótni, ale kowale potrafili się dogadać. Muszę nadmienić, że po zakończeniu prac Bakzan i Meathiel sporo razem podróżowali, bo zostali bardzo bliskimi przyjaciółmi. A broń, tak jak wszyscy się spodziewali był wzorem miecza, najpiękniejszą robotą świata. Pod zbrojnym oddziałem krasnoludów przetransportowano go do Dargham, gdzie przyjęto go i kowali z wielką pompą. Był to pierwszy i ostatni raz gdy przybywający do stolicy elfowie byli witani z czcią i radością.





Losy Bakzana i pięknej Meathiel opiszę jeszcze w kilku opowiadaniach :)

wtorek, 29 listopada 2011

Tarcza Azdura

Świetny rysunek tarczy Azdura, zdobytej przez niego za zwycięstwo w turnieju rocznika. DZIĘKI PIĘKNE ! ! !

niedziela, 27 listopada 2011

Rozdział I - część 2

-Ależ paskudztwo-Powiedziała Khazuna drapiąc się po olbrzymiej brodawce na policzku. Khazuna miała ponad Czterysta lat, była zgarbiona, zawsze śmierdząca czosnkiem i niewyobrażalnie wredna.
Lecz jednego nie można jej było domówić, talentu. Była najbardziej poważaną mamką w okolicy. Młode krasnoludy, zanim jeszcze ruszają do koszar na dziesięcioletni trening, znajdują się pod opieką doświadczonych opiekunek, zwanych właśnie mamkami. Spod ręki tej krasnoludzicy wychodziły prawdziwe chwaty, wojownicy o których pisze się pieśni i na myśl o o których kobiety aż pocierają udami.
-Daleko jej do twojej urody ropucho-powiedział lekko się uśmiechając. Krasnoludy szanowały starszych, lecz nie okazywały tego w mowie.-Znalazłem ją w lesie i chcę żebyś wzięła ją na wychowanie-mówiąc to nalał do kufli piwa.
-Azdurze, czy tobie ktoś do łba przypadkiem nie nasrał? Jestem Khazuna, mamka bohaterów a nie jakaś pierwsza lepsza dziwka której zleca się robotę.-Po tych słowach wychyliła kufel opróżniając go w mgnieniu oka. Tak, krasnoludy co jak co, ale pić potrafiły wszystkie.
-Khazuno, dobrze wiesz, jakim szacunkiem cię darzę, zdajesz sobie sprawę również z tego, że nie prosiłbym ciebie gdyby nie było to takie ważne. Pamiętasz, że kiedyś uratowałem ci życie, dałaś mi przysięgę duszy a ja chcę ją teraz wykorzystać. Zamilkła.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

To co powiedział Azdur to prawda, uratował życie staruszce. Wydarzyło się to gdy przybył do wioski, nie miał pojęcia kogo ratuje, nie przypuszczał nawet kim jest ta stara nietoperzyca niosąca przez las snopek chrustu na opał. Była wiosna, dosyć sucho i nawet przyjemnie. Azdur miał za sobą długą podróż. Wybierał się do swego przyjaciela Kezana, który doniósł mu o wiosce w której będzie się mógł osiedlić. Szedł mocno już zmęczony, trudy ścieżki dały mu się we znaki. Odciski, braki w żywności, a do tego trochę pobłądził w lesie.
-Ale będzie zabawa z tym starym truchłem-usłyszał głos dochodzący zza zarośli i zatrzymał się.
-Spierdalaj synu kurwy bo ty i koledzy nie wrócicie do domu, z drogi powiadam, ale już-To był głos krasnoluda, a raczej krasnoludki. Starej, a nawet wiekowej. Po cichu zaczął podchodzić do zarośli. Stanął przy nich cicho i zobaczył. Na małej polance stała starowinka, zgarbiona, trzymająca kurczowo snopek z jakimi badylami. Naprzeciwko stało czterech mężczyzn. Wysokich postawnych chłopów. Z ich pysków aż biła głupota. To była pewnie jakaś grupka bandytów. Ale jakim to trzeba być idiotą by napadać krasnoluda tuż obok ich wioski. Azdur obserwował, ale szybkim ruchem wyjął topór zza pleców. Jeżeli przyjdzie walczyć z kilkoma przeciwnikami miecz się nie przyda. Co prawda liczył, że dadzą jej spokój, ale wiedział, że krasnoludzka solidarność nie pozwoli mu odejść. Tylko czego oni chcieli. Przecież nie miała pieniędzy, a chyba lepiej by było wychędożyć dziuple w drzewie niż to coś.
-Oj babinko, złą porę wybrałaś na spacerek, widzisz, my znudzeni, okolica wymarła, nuda nam doskwiera to i ty się nadasz.-To był przywódca, był najwyższy i wyglądał na największego kretyna. Chyba jego matka puściła się z jakimś orkiem bo pysk miał szkaradny.-więc słyszeliśmy, że nabijanie na pal jest nieskuteczne względem krasnoludów-kontynuował przygłup- jest nieskuteczne, że dupy macie za twarde czy coś, to siem założyliśmy czy damy rade się w krasnalą dupę wkręcić. Młoda nie jesteś, ale się nam nadasz ropucho.Babinka westchnęła ciężko.
-Oj durniu, a mogłeś spokojnie siedzieć w jakiejś kryjówce i nadziewać w rzyć kompanów, po co ci to było.
Ruch był tak szybki, że nikt nawet nie mrugnął powieką. Babka puściła snopek, sięgnęła za czarny brudny płaszczy i rzuciła małym toporkiem. To był rzut, pomyślał Azdur. W sam środek szyi. Kretyn wybałuszył oczy. Był chyba tak głupi, że sporo czasu zajęło mu zrozumienie że nie żyje. Złapał się za gardło i padł na ziemię. Wpadł w drgawki a z szyi sikała krew. Nic nie można było zrobić. W szyję wbiło się całe ostrze. Babka cofnęła się lekko. Była bezbronna, skąd miała wiedzieć, że przyda się jej topór...
-Teraz to my ciem zajebiem!-Ryknął towarzysz martwego już przywódcy, nie wyglądał on na poetę.
Ruszyli na starowinkę. Ona stała, pogodzona z losem, dumnie wyprostowana.
-Hola hola skurwysyny! Krzyknął Azdur wychodząc z krzaków. A czemuż to tak śmiało postępujecie wobec kobiety? Przecież widać, że mogłaby być waszą praprapraprababką, oczywiście jeżeli dała by się zerżnąć jakiemuś ohydnemu stworowi.-Okrążał ich delikatnie mówiąc to by stanąć pomiędzy napastnikami a babką.
-A ty tu czego konusie! My zajebiem starą a potem se idzem, won bo i cie ubijemy!-ryknął
-Mnie?-uśmiechnął się-taka banda poparpańców, kretynów którzy aż się dziwię potrafią chodzić i oddychać jednocześnie grozi krasnoludowi? Ehhh, nie miały wasze matki wymagań co do partnerów, byle kutas był i starczy-usłyszał śmiech staruszki zza pleców.
Udało się mu, sprowokował ich. Wiedział, że to nie będą ciężcy przeciwnicy, tylko po co ryzykować? Lepiej po prostu ich rozeźlić i wykorzystać ich błędy. Pierwszy rzucił się z zamachem, to było głupie. Nim wyprowadził cios Azdur rzucił mu w pierś toporkiem który wyciągnął z za pasa, mężczyzna zawył i padł jak długi bez tchu. Miecz następnego już leciał w kierunku młodego krasnoluda. To nie było dobre uderzenie. Azdur okręcił się lekko i przyjął cios na ochraniacz barku. Nawet się nie zachwiał. Westchnął tylko, bo wiedział, że to nie przeciwnicy dla niego, zwykła banda na której stracie świat nie ucierpi. Napastnik już nie zdążył cofnąć miecza, zobaczył tylko łokieć krasnoluda przed swoim pyskiem. Azdur wykorzystał podstawowy ruch krasnoludów, przyjął cios na lewy bark, i wykorzystał siłę uderzenia w prawej ręce. To nie było zwykłe trafienie łokciem w twarz. Azdur prawie urwał mu głowę. Nos zmiażdżony na wióry, kręgi w szyi pękły. To było jak cios młota. Trzeci o dziwo się zatrzymał, rozdziawił pysk i po chwili wziął nogi za pas. Jak widać to on powinien być przywódcą. Azdur zdjął z pleców łuk, prawie nie celował. Puścił cięciwę a po chwili uciekinier padł ze strzała w plecach.
-Sama bym se dała radę gnojku-wyskrzeczała
-Chyba objąć dupą pal babuniu-uśmiechnął się.
-Dziękuję- powiedziała patrząc mu w oczy gdy głos już się jej uspokoił, nie zapomnę ci tego.


-Ehhh Azdurze, dobrze zajmę się dziewczyną, ale pod jednym warunkiem-powiedziała poważnie.
-Słucham-wlepił w nią wzrok i popił piwa.
-Porządnie mnie wychędożysz Azdurze, jak jeszcze nigdy żaden krasnolud.
Azdur zalał się piwem, zaczął kaszleć i pienić się od trunku.
Khazuna wybuchła śmiechem.
-Azdurze, jesteś prawym krasnoludem, wybacz żart młodziku. Zajmę się Eldeną, ale wychowam ją po krasnoludzku, żadnej taryfy ulgowej, zrozumiano.
-Zrozumiano-powiedział wycierając piwo z twarzy-co tylko uważasz.


Tak oto rozpoczęła się historia Eldeny, córy smoków...

sobota, 26 listopada 2011

Powstanie elfów

    Ile tysięcy lat temu, nikt tego nie wie. Gdy wyszło słońce, pojawili się oni, wysocy, piękni, bił od nich blask i mądrość, wyszli z lasów. Lecz nie było to lasy takie jak teraz, przetrzebione przez myśliwych i tak dostępne dla podróżników. Wtedy las był miejscem w które nigdy nie zawitały nawet najsłabsze promienie słońca. Lecz dla elfów nie było tam nic groźnego. Dzieci natury potrafiły wykorzystać przyrodę do własnych celów nie szkodząc swej rodzicielce ziemi. Wszystko co robili, robili myśląc o tym, że są tylko gospodarzami tych lasów. Jedli tyle ile musieli, nie zabijali dla przyjemności, nie byli zachłanni i wiecznie spragnieni bogactw, co tak różni ich od innych ras.Wydali na świat największych artystów. Elfi poeci i malarze nie mieli sobie równych. Obrazy od których biło ciepło ognia, a widząc sceny bitew obserwator był pewien, że sam zaraz przywdzieje zbroję i porwie się w wir walki. Rzeźby, tego nie da się opisać, tylko czekać aż idealnie odwzorowane postacie zaraz się odezwą lub chociaż uśmiechną, podobno niejeden młodzieniec zakochał się w rzeźbie wykonanej ręką elfa. Poematy o miłości które najtwardszego wojownika potrafiły wprawić w zadumę, a nieraz i wycisnąć z oka łzę.
     Tak oto na świat wyszły elfy, pojawiły się na łąkach i stepach, lecz ich domem zawsze pozostał las, miejsce które kochały i które każdy elf uważał za swą ojczyznę...


Fragment "Księgi Ludów" Autorstwa Sir Agramona z Szeshel, wielkiego wieszcza północy.

czwartek, 24 listopada 2011

Rozdział I - część 1

Eldena, nadaję jej imię Eldena, powiedział Azdur patrząc na zmarznięte dziecko które trzymał. Była to dziewczynka, przemarznięta do szpiku kości, aż dziw, że jeszcze żywa. Azdur zdjął płaszcz i szczelnie ją owinął.
-Oszalałeś kretynie?-powiedział Kezan - Znajdujemy w lesie dziecko a ty je od tak zabierasz, to ludzkie dziecko, po jaką cholerę ci ono kretynie?-ton był lekko rozdrażniony, Azdur wyciągnął przyjaciela na spacer do lasu, było zimno, wszędzie leżał śnieg a oni zamiast siedzieć przy kuflu piwa łażą po lesie jak bezdomne kurwy.
-Kezanie,czy ty nie widzisz nic dziwnego w tej sytuacji?-zapytał Azdur bez cienia zdenerwowania-przyjżyj się przyjacielu.
-A co tu dziwnego, jakaś Panienka dała pierwszemu lepszemu,zima mroźna i ciężka a dzieciaka trzeba wykarmić więc łatwiej go zostawić w lesie.-wzruszył ramionami, przyzwyczaił się już do dziwactw kompana.
-Kretynie-powiedział z lekkim uśmiechem-rozejrzyj się, dziewczynka była przykryta śniegiem
a nie widzę też żadnych śladów kochanej mamusi, a ostatnio padało dobre trzy dni temu. Kezan zamyślił się.
-Coś musiało ci się pomylić, przecież żadne dziecko, ba, nawet dorosły człowiek nie wytrzyma tyle na mrozie.-zamyślił się, rozejrzał, ale nie wiedział jak wytłumaczyć brak śladów, faktycznie, ostatni śnieg padał trzy noce temu, wiatru nie było więc nie mógł rozwiać odcisków butów na białej pierzynie.
-Sam widzisz-Azdur mocno przycisnął dziewczynkę do piersi-Wracamy, ona potrzebuje ciepła
-Zwariowałeś Azdurze? A co potem, będziesz zmieniał pieluchy, śpiewał kołysanki? Wywal tego smroda, możesz wcześniej ewentualnie poderżnąć jej gardło w ramach miłosierdzia. Matka kurwa to i pewnie kurwę urodziła.
-Zamknij pysk bo jeszcze ciebie tu zostawię, do tego z obitą mordą.-Zdenerwował się mocniej niż rozmówca przypuszczał, ale dlaczego? Do Kezana dotarło to dopiero po chwili, przecież Azdur był sierotą, znaleziony w lesie po kilkudniowej tułaczce, słaby i chory, a uratowały go elfy. Ta dziewczynka musiała obudzić stare wspomnienia, ale czy ten idiota zamiast wojownikiem zostanie niańką?
-I co jak wrócimy? Przecież nie masz czasu ani umiejętności do opieki nad dzieckiem-ton był już znacznie spokojniejszy, wiedział, że z Azdurem nie ma co się kłócić bo sprawa jest przesądzona,
w sumie to teraz nawet go rozumiał, sam był też ciekaw jakim cudem dziecko jeszcze żyje.
-Przecież nie będę się sam nim opiekował, wynajmę mamkę-mówiąc to ruszył w stronę wioski.
-Piłeś coś?-zakpił-nie znajdziesz opiekunki dla ludzkiego dziecka kretynie, doskonale o tym
wiesz-rzekł zrezygnowanym tonem i ruszył za towarzyszem.
-Już ty się o to nie martw, znajdę kogo trzeba.
Ruszyli w milczeniu, głowy mieli zaprzątnięte dziewczynką. Jak do jasnej cholery mogła przeżyć noc, bo nie było możliwości aby faktycznie leżała w śniegu trzy dni, ani człowiek ani nawet krasnolud nie dałby rady. Szli krótko, nie zdążyli jeszcze wejść daleko do lasu zanim znaleźli dziewczynkę. Widzieli już dym z kominów domów i wioskowych hut. To był zwykły dzień, krasnoludy albo siedziały w kopalniach, zajmowały się produkcją przedmiotów lub od samego rana urzynały się w karczmie. Przez wioskę szli szybkim krokiem, Azdur nie chciał zbytnio chwalić się znaleziskiem. Całe szczęście, że dziewczynka nie płakała. Ale było w niej coś dziwnego, ona nie spała. Gapiła się na niego wielkimi zielonymi oczkami, bez strachu czy bólu, po prostu wbijała wzrok w swego wybawcę. Przyśpieszyli kroku. Do płaczu nie skłoniło jej nawet wydzieranie mordy Ozkama który zachwalał towar ze swojego straganu
-Amulety, odczynniki, miłosne wywary!-darł się niemiłosiernie.Wszyscy wiedzieli, że Ozkam to dziwak i oszust. Mimo to, kiedyś nim złapała go dziwna starsza demencja był wielkim wojownikiem. Do dziś mówi się o jego udziale w bitwie nad rzeką Sytria, gdzie swym toporem położył samego Udulna, orkowego generała, zwanego postrachem ciemności. Po tej bitwie Ozkam zbzikował, lecz krasnoludy kupowały od niego te głupoty, by miał na życie. Krasnoludy to lud honorowy a przecież nie godzi się by bohater wojenny cierpiał głód. Po kilku krokach stanęli przed drzwiami domu Azdura, które jak zwykle się zacięły. Kezan zachichotał.
-Cholerny szmelc-Powiedział Azdur kopiąc w potężny dębowe drwi. Podziałało. Weszli do środka. Chata Azdura była typowym mieszkaniem krasnoluda. Ceniły one prostotę oraz użytkowość. Duże łoże wyłożone słomą, stół na którym stały potężne kufle na piwo, kilka skrzyń na ubrania i bronie
a w kącie chaty palenisko. Krasnoludy żyły prosto a tak naprawdę w domostwach spędzały mało czasu. Niż gnić w łóżku wolały urżnąć się w gronie znajomych bądź bawić się młotem i kowadłem. Na ścianie wisiała wielka tarcza na której wykuto jego imię. To była nagroda za zwycięstwo w turnieju dojrzałości. Gdy młode krasnoludy opuszczają koszary, organizuje się turniej który ma wyłonić najlepszego wojaka z danego rocznika. Nagrodą była ta tarcza oraz spory mieszek złota. Azdur mimo wielu propozycji nie wstąpił ani do armii ani do jednej z wielu najemniczych grup. Nie był na to gotowy, potrzebował czasu, chciał przez jakiś czas spędzić czas na rozmyślaniu i wyciszyć się. Nie trzeba chyba mówić, że przez swoje pochodzenie często był powodem drwin. Ile to pysków musiał obić by nauczyć nauczyć, że nie lubi gdy w towarzystwie jest nazywany znajdą.
Kezan zabrał się do rozpalania ognia, Azdur zdjął z dziecka płaszcz i i ciuszki. Śmierdziały strasznie, ale szło mu to wcale zręcznie. Obmył dziecko wodą z żelaznej miski i owinął szczelnie kocem. W palenisku już wesoło strzelało. Położyli dziewczynkę na stoliku który przysunęli do ognia. Azdur chwycił dzban z mlekiem.
-Hmmm, jak tu nakarmić takiego gnojka-zamyślił się.
-Na mojego cycka nawet nie licz-uśmiechnął się Kezan.
Azdur rozejrzał się po chacie. Chwycił za czystą ścierkę. Usiadł przy dziewczynce nad którą rozwinął szmatkę. Delikatnie polewał materiał mlekiem a dziewczynka spijała krople lecące ku jej otwartym ustom.
-Ha, pomyślunku potrzeba, ty byś kretynie się głowił i głowił a byś na to nie wpadł. Żaden już się nie odezwał. To byli twardzi wojacy, niejedno widzieli będąc w koszarach i podróżując wspólnie, lecz ten widok sprawił, że uśmiech sam wlazł im na och ogorzałe twarze. Azdur zadowolony z siebie a jego kompan teraz był na siebie zły, jak mógłby zostawić dziecko na mrozie, przecież nie wina dziecka, że matka kurwa.
-Jesteś dobrym krasnoludem Azdurze, masz wielkie serce-powiedział cicho.
-Nie pieprz mi tu przyjacielu, gdybyś był sam pewnie tak i tak zabrałbyś małą, nie jesteś taki skurwiel za jakiego próbujesz uchodzić. Znów się uśmiechnęli i patrzyli na dziewczynkę. Piła tak jeszcze chwilę i odwróciła główkę na znak, że jest najedzona. Azdur z uśmiechem odłożył ścierkę
i zaczął delikatnie ścierać mleko z twarzy dziecka. Wtedy stało się coś czego się nie spodziewał. Mała wygramoliła dłonie z kocyka i złapała Azdura za sękaty paluch. Złapała go nad wyraz mocno, wlepiła w jego twarz wielkie o czy i przytuliła paluch do twarzy, po chwili na jej twarzy zawitał uśmiech, wesoło odsłoniła dziąsła i tak trwała
-Ona wie Azdurze-szepnął Kezan-wie, że ją uratowałeś.
Azdur milczał, patrzał zamyślony w twarz dziecka. Czy faktycznie była mu wdzięczna? A może to odruch wdzięczności dla osoby która dała się nażreć. Dziewczynka rozluźniła paluszki, odwróciła głowę i momentalnie zasnęła, ale uśmiech pozostał na jej twarzy.
-Oddamy ją na wychowanie Khazunie-powiedział cicho, tak będzie najlepiej.
-Oszalałeś-mówili szeptem-myślisz, że najstarsza mamka w wiosce przyjmie ludzkie dziecko?
-Już ty się o to nie martw, w końcu nigdy nie wiadomo kiedy ona będzie potrzebowała mojej pomocy.
Azdur nalał piwa do kufli, usiedli przy stole i pogrążyli się w rozmyślaniach.

Dziękuje wszystkim.

Dzięki wszystkim osobom czytające moje prace, jestem naprawdę zaskoczony opiniami, bo spodziewałem się głównie krytyki a okazało się, że nawet sporej ilości osób opowiadania spodobały się. Mam nadzieję, że będzie mi szło coraz lepiej i dorobię się nawet stałych czytelników. Dzięki :)



Śledziu.

wtorek, 22 listopada 2011

Powstanie krasnoludów

Lata temu, brak nawet liczb by określić jaki czas minął od tych wydarzeń, ziemie nie miała wtedy żadnych mieszkańców poza zwierzętami. Wzeszło słońce, kolejny raz wygrywając walkę z mrokiem. Lecz to nie był kolejny zwykły dzień, otóż zatrzęsła się ziemia a góry pękły. Młoty w dłoniach pracowitych krasnoludów przez setki lat pracowały bez wytchnienia, bez snu, odpoczynku czy nawet jedzenia. Popychała ich jedynie żelazna wola. Setki lat podczas których dłuta drążyły skały a młoty kruszyły kamienie. Udało się, dostali się na powierzchnie. Synowie skał uciekli od swej matki, byli wolni. Tak oto na świat przyszedł jeden z najstarszych ludów świata. Zaczęli nadawać nazwy rzeczom i stworzeniom. Zaczęli też przerabiać ten świat na swoją modłę. Budowali mosty, tamy, huty. Olbrzymie piece w których dzień i noc tworzyli narzędzia i bronie, a mimo że wyprodukowane tak dawno wciąż mogą być używane, takie to zręczne plemię.

Fragment "Księgi Ludów" Autorstwa Sir Agramona z Szeshel, wielkiego wieszcza północy.

Wychowanek elfów

Azdur urodził się w małej wiosce Uzgmid, miejsce to leżało tuż obok lasów Esmir zamieszkiwanych przez elfy. Mimo wzajemnej niechęci, te dwie rasy nauczyły się już jakoś razem żyć. Azdur jednak nie pamięta tych wszystkich wydarzeń, nie wie kim byli jego rodzice, jego cała rodzina, czasem jedynie śnią mu się fragmenty tamtych wydarzeń. To był dosyć ciepły jesienny dzień, wiał delikatny wiatr. Młody Azdur ledwo nauczył się chodzić. Jego rodzina właśnie wracała z kopalni, umorusani węglem, zmęczeni ale szczęśliwi, uśmiechnięci. Azdur z uśmiechem pobiegł ku rodzicom wymykając się spod dłoni starej opiekunki.
Ale coś się stało. Poczuli ohydny smród, smród brudu, krwi i nienawiści...
-Orkowie!-wyrwał się okrzyk z ust Azdamira, wodza wioski również wracającego do domu.-Do Broni bracia, do broni siostry!-głos był mocny i pozbawiony strachu. Spojrzeli na wzgórze leżące na północ od wioski a strach przeszył ich do szpiku kości.Orkowie. Jakim cudem do jasnej cholery dostali się w głąb kraju. To nie była mała grupka, to był oddział, około setki orków, jak przeszli przez granicę?. Wszyscy wysocy na dwa metry, uzbrojeni w pałki, oskardy, a kilku nawet dzierżyło miecze, więc to nie byli zwykli siepacze. Krasnoludy słyszały ich śmiech, ryki, przekleństwa ich prostego języka. Wioskę opuściły złudzenia, nie wygrają... Wioska liczyła niecałe czterdzieści osób. Może gdyby byli dobrze uzbrojeni odparli by atak, ale w wiosce nie było zbyt dużo broni. Krasnoludy bały się, ale nie śmierci w walce to nie powód do strachu. Bali się o dzieci oraz inne wioski które mogą znaleźć się na trasie przemarszu . Pobiegli do domów, kto miał przywdział zbroję. Nie bojową zbroję płytową, bo były zbyt drogie. Jeden miał zwykły skórzany kaftan inny kolczugę, ktoś inny hełm. Każdy jednak miał topór, jak mawiali, krasnolud bez topora to dupa nie krasnolud.
Azdur mimo że był dzieckiem czuł, że dzieje się coś złego. Nie płakał jak inne małe krasnoludy, on jeden nie płakał...
-Azdurze-usłyszał głos matki-Biegnij kochany, biegnij w las ile mas sił w nogach-głos był pełen bólu, drżał. Zawsze ostry karcący głos matki tym razem był delikatny i wystraszony.-Azdurku- Uśmiechnęła się przez łzy-Kocham cię, kocham cię i nigdy nie przestanę. Jeżeli już nigdy się nie spotkamy to wiedz, czuwam nad tobą, czuwam w dzień i w nocy, nie jesteś sam, pamiętaj.-Nachyliła i pocałowała go i czoło.-A teraz mnie słuchaj, uciekaj od wzgórza, zapomnij o tym jak zakazywano ci zbliżać się do lasu, zapomnij o wszystkich zakazach, uciekaj między drzewa, uciekaj od wzgórza-pchnęła go twardo trzęsącą się dłonią-Uciekaj!-krzyknęła a łzy zalewały jej oczy-Biegnij kochany!.
Azdur uciekł, biegł niezdarnie, był jeszcze dzieckiem, ledwie nauczył się chodzić, ale wiedział, czuł, że matka robi to dla niego. Zbliżał się do lasu, potykał się, raz nawet upadł, zdarł kolano o kamień, lecz wstał i biegł dalej. Zdążył... Stanął na granicy polany i lasu.
Usłyszał krzyki przerażenia. Dochodziły z jego rodzinnej wioski. Nie odwrócił się jednak. Nie miał odwagi. Ale usłyszał, był pewien, że ze zgiełku bitwy usłyszał-Kocham cie-wiedział, że to jego matka...Poszedł przed siebie, w ciemny napawający go strachem las ...
To co stało się w lesie to jedna wielka zagadka. Wiadomo tylko, że dopiero po kilku dniach  dotarł do wioski elfów. Głodny, ze skórą pociętą od gałęzi, wystraszony. Był dzieckiem a mimo to poradził sobie. Jadł różne dziwne dziwne owoce po których dostał sraczki, pił wodę z napotkanych strumieni. Przeżył jednak, wola walki była w nim silniejsza niż przeciwności losu. Dlaczego Elfy nie zabiły malca? Co się działo przez ponad dwa lata w wiosce gdzie przebywał Azdur? Nie wiadomo, on sam ledwie pamięta. Po dwóch latach wysłano Azdura z małym oddziałem zwiadowców gdyż usłyszano o krasnoludzkiej karawanie, podróżującej niedaleko. Przekazano im nieco starszego nieco Azdura, a nie da się opisać zdumienia krasnoludów gdy zobaczyli oddział elfów eskortujący krasnoludzkie dziecko. Tak oto Azdur został nazwany wychowankiem elfów.

Marwin

Zanim przejdziemy do opowieści o Azdurze, trzeba przytoczyć pewną historię. Otóż to opowieść o poznaniu przez naszego krasnoluda przyjaciółki, jak się później okaże, jednej z niewielu osób na które mógł zawsze liczyć. Działo się to gdy Azdur był ledwo podrostkiem, miał mniej niż trzydzieści lat, więc ciężko go było nazwać wojownikiem, choć odwagi i ambicji mu nie brakło.
To była wiosna, przyroda budziła się ze snu. Słychać było świergot ptaków, szemranie strumyków które już definitywnie pozbyły się lodu po ostrej długiej zimie. Azdur jak już wspominałem był wychowywany przez elfy. Krótko, bo po rzezi w jego wiosce on jako nieborak jakimś cudem umknął, a do czasu odnalezienia innych krasnoludów podróżował z elfami, ale ta historia kiedy indziej.
Azdur miał krótki kontakt z elfami, lecz nawet ten krótki okres wpłynął na niego. Otóż nasz młody przyjaciel kochał lasy. Gdy jego rówieśnicy biegali po ciemnych komnatach , szukali skarbów po zapomnianych lochach, on wolał spacerować po lasach. Nie szukał tam nic szczególnego. A to czasem skubnął jeżynę z krzaka, a to cisnął kamieniem aby sprawdzić swą siłę, a czasem postrzelać z łuku. Zamiłowanie do tej broni też nabył od elfów gdyż krasnoludy przekładały kusze nad łuki. Azdur szedł wesoło pogwizdując, nigdzie się nie spieszył, cieszył go kontakt z przyrodą a słońce tylko zachęcało do przechadzki. Szedł przed siebie, dalej niż kiedykolwiek. Mimo zamyślenia usłyszał niepokojące dźwięki w krzakach po lewej stronie małej ścieżki. Przyjrzał się, lecz zobaczył tylko ogon, ogon naprawdę sporych rozmiarów.
-Leśna puma-szepnął cicho do siebie, odruchowo sięgając po łuk. Zamarł celując przed siebie. To co zobaczył aż zmroziło mu krew w żyłach. Oczy tego zwierzęcia. To nie były zwykłe oczy, to był ogień, ogień i ….lód? Nie umiał tego opisać, W oczach tego zwierzęcia była moc, moc której nie znał. Napiął cięciwę i błyskawicznie wypuścił strzałę. Mimo wzburzenia strzał był pewny i celny. Otóż nie... Chybił, chybił o kilka metrów, ale był pewien, że to nie wina braku zręczności strzelca.
-To niemożliwe...szepnął i zaklął szpetnie.
-Nie ustrzelisz Kokuszina elfie...-Azdur aż wrzasnął z przerażenie słysząc te słowa, lecz po chwili otrząsnął się.
-Nie jestem elfem zwierzaku, jestem krasnoludem!-rzucił i wyciągnął strzałę, ale nie zdążył jej naciągnąć.
-Schowaj to kurduplu nim mnie rozeźlisz-to był kobiecy głos, delikatny, ale stanowczy. Ogłupiały opuścił broń.
-Tak lepiej, a może przedstawisz się gnojku skoro mnie nachodzisz w moim własnym domu!
-Eeeee-zaczął niepewnie ale opuścił broń-Jesteśmy w lesie Pani, to raczej pomyłka gdy mówisz, o swoim domu-mówił tonem uprzejmym, ten głos... On był w jego głowie, nie potrzebował uszu by ją usłyszeć, to się po prostu pojawiało w jego umyśle.
-Jestem Azdur, dodał pospiesznie, wybacz, ale czy mi się ukażesz Pani?- wiedział, że nie rozmawia ze zwykłą kobietą.
-Ukaże-tym razem usłyszał słowa. Nagle zawiał wiatr, najpierw delikatnie, stopniowo moc rosła, mówię moc bo czuć było magię, przepełniała wszystko wokół. Po chwili wiało tak, że krasnolud padł na ciężki okuty żelazem tyłek.
-O ile pamiętam to przed damą pada się na kolana a nie dupę mości krasnoludzie- słychać już było śmiech. Po chwili pojawiła się kobieta. Kobieta piękna o kasztanowych, długich włosach delikatnie opadających na ramiona, nosiła ciemną tunikę która tylko podkreślała jej urodę. Po chwili usłyszał syknięcie a z krzaków wyskoczyła ta bestia, ale czy... Oczy już miał normalne, ale po spojrzeniu wiedział, to nie był zwykły kot. W jego oczach było coś... Ludzkiego.
-Więc drogi Azdurze, jeżeli dobrze zapamiętałam, jeżeli nie to trudno, w sumie mam gdzieś twoją godność. Jestem Marwin z Wazmaru, czarownica czwartego kręgu, a ten las zwę swoim domem gdyż mieszkam to od ponad stu lat-Czarownica, pomyślał. Więc jestem zgubiony.
-Bzdury gadasz gnojku, nasłuchałeś się bajek starych pryków, nic ci nie zrobię-zastanowiła się-chyba- dodała.
C...Chyba?-Przełknął głośno ślinę, była potężna skoro czytała w myślach. Wiedział kim jest Marwin, słyszał o niej. To kapryśna czarownica. Podobno rozeźlona potrafiła zabić samym spojrzeniem.
-Otóż mości Azdurze, wtargnięcie do mego domu wybaczam, słabo oznaczyłam granicę-krasnolud odetchnął.-Jednakże!-dodała ostro.-Strzeliłeś do mego przyjaciela, do króla tych lasów, a za to musisz zapłacić.
-Wybacz Pani, wystraszyłem się, na dupę demona Agadana!
-Jesteś w towarzystwie damy konusie, zachowuj się!-zamilkł zrezygnowany.-Strzeliłeś do Kokuszina wielkiego, Pana tych lasów, postrachu wszelkich ras, to o jego wybaczenie masz zabiegać-delikatnie się uśmiechnęła.
-J...Jak to, mam przepraszać kota?-Kokuszin głośno zasyczał-T...tak, oczywiście Pani.
-Czekamy więc-Powiedziała z lekkim uśmiechem.
-Ja Azdur, wychowanek elfów, przepraszam cię mężny Kokuszinie, Panie tych lasów, postrachu wszelkich ludów, za zniewagę jaką ci zadałem, za nastawanie na twe życie i dobro twych ziem-Wszystko wypowiedział tonem dumnym, bez cienia strachu. Klęknął na kolano i pochylił głowę.
-No no no, jestem zaskoczona, krasnolud który nie ma tak hardego karku i pustego łba jak inni przedstawiciele tego ludu. Kokuszin ci wybacza-kot lekko uchylił łeb okazując, swą aprobatę.
-Wstań młody krasnoludzie, jesteś już przyjacielem tych ziem, nie masz się czego obawiać-teraz już na jej ustach był szczery uśmiech.
Dzięki Pani-powiedział wstając-i tobie szanowny Kokuszinie-dodał pośpiesznie.
-Azdurze, ja wiem kim jesteś-zaśmiała się perliście ukazując lśniące zęby-wiedziałem to już od wielu lat, wybacz ten drobny żart, ale chcę byś dobrze zapamiętał nasze pierwsze, ale nie ostatnie spotkanie...
-Nie ostatnie?-zapytał z lekkim przerażeniem.
-Azdurze-powiedziała mocno-Ja nie jestem ci wrogiem, obserwuje cię od dawna, bardzo dawna, a ty nie masz się czego obawiać. Ja Marwin z Wazmaru, czarownica czwartego kręgu, ślubuje ci przyjaźń, jesteś prawym i godnym przedstawicielem swej rasy. Jesteś wyjątkiem, diamentem który urzekł mnie od pierwszych chwil gdy cię zobaczyłam, nie lękaj się i wiedz, że Marwin to twoja przyjaciółka.
-Dzięki ci Pani, i wiedz, że ja Azdur ślubuje ci przyjaźń i szacunek.
-Dobra, dobra, zaczynają mnie nudzić te uprzejmości, łap-Rzuciła mu coś świecącego. Złapał zręcznie i spojrzał, aż zamarł. Trzymał w rękach smocze oko na rzemyku... Prawdziwe smocze oko, poznał to, a raczej poczuł. Smocze oko to skarb, rarytas. Na rynku było warte tyle diamentów ile ważył sam Azdur, ale on wiedział, że go nie sprzeda. Ono było zaklęte, była w nim tajemnicza moc...
-D..Dzieki Pani-powiedział roztrzęsionym głosem, ale gdy uniósł głowę, nie było tam nikogo, ani czarownicy ani Kokuszina...
-Pamiętaj o mnie krasnoludzie o złotym sercu-znów głos w jego głowie-Pamiętaj o przyjaciółce która nigdy cię nie opuści.
-DZIĘKI PANI !-Krzyknął na całe gardło, ale już nic nie usłyszał. Założył rzemyk na szyję, czuł magię. Odetchnął głęboko i wiedział, że to nie było ostatnie spotkanie z tajemniczą czarownicą...

Nie mylił się...



Opowiadanie to dedykuje przyjaciółce, przyjaciółce która pomogła mi w ciężkiej chwili i nigdy tego nie zapomnę.


Dziękuję, że jesteś :)

poniedziałek, 21 listopada 2011

Ostatnia bitwa

Zabrzmią rogi co zatrzęsą górami w posadach.
Ruszy do bitwy lud ziemi i ognia.
Ruszą  elfy z łukami przez lasy.
Opuszczą ludzie swe ziemskie królestwa.

Rasy dumne i pewne przetrwania.
Lecz kostucha za nic będzie miała podziały
Dla niej nieważne czyś elf czy też człowiek
W tańcu z kostuchą im ród nie pomoże

Życie odchodzi lecz chwała zostaje
Tchórze przetrwają, lecz na co im życie
Odejść, na polu, to śmierć bohaterska
mimo że martwi, przetrwają w pieśniach


Akhazael, syn Azmaela "Ostatnia Bitwa"

niedziela, 20 listopada 2011

Krasnoludy - Download

Wprowadzenie o krasnoludach do pobrania.

Krasnoludy

O Krasnoludach

Zanim przejdziemy do historii Azdura, winien jestem czytelnikom rzec kilka słów o tej rasie. Otóż powszechnie wiadomo, że krasnoludy to niscy, krępi i brodaci ponad wszelką miarę jegomoście. Ale to tylko ogóły, powiedzmy o nich coś więcej. Skąd się wzięli? Znikąd, oni po prostu byli, któregoś dnia, u zarania dziejów po prostu wyszli spod ziemi. Oczywiście nie z brudu i kurzu jak ludzie. Wyszli z gór, kopalni które sami przez tysiąclecia powiększali. Na świecie jest masa teorii powstania wszystkich ras: krasnoludów, elfów, ludzi i gnomów. Niektóre bliższe, niektóre dalsze prawdzie. Spotkano się z teorią powstania świata przez pierdnięcie potężnego czterogłowego szczura, ale kapłan głoszący te mądrości teraz podobno dogorywa w szpitalu na jakąś dziwną chorobę. My zajmijmy się faktami.
Krasnoludy to obok elfów najstarsza rasa świata ------. Tak jak elfy po prostu opuściły lasy, krasnoludy wyszły z gór. To co w górach zostawiły jest nie do opisania. Komnaty gdzie mieści się tysiąc barczystych przedstawicieli tej rasy, a ściany pokryte złotem, diamentami oraz kunsztownymi rycinami. Góry były drążone latami, co przyczyniło się do setek, jeżeli nie tysięcy korytarzy, pokoi, sal, a nawet basenów... Zmyślna to była rasa, daj krasnoludowi byle jaki kawałek metalu i ognisko a zrobi ci miecz lepszy niż niejeden ludzki kowal. Bronie tworzone przez krasnoludy były najostrzejsze, najlepiej wyważone i wręcz niezniszczalne. Brakowało im tylko ozdób, to byli wojownicy, nie artyści więc tylko pod względem piękna broni ustępowali elfom. Na świecie istnieje podobno kilka mieczy stworzonych we współpracy elfich i krasnoludzkich kowali. Te dwie rasy zawsze starały się unikać a co dopiero mówić o współpracy. Jeden z tych mieczy to ----U----, znajduje się on w Dargham, stolicy krasnoludów, miejscu z którego wyszły na powierzchnię. Miecz ten jest zarezerwowany do ----X---, ostatniej bitwy, w której zmierzyć się mają wszystkie siły świata. Bitwa o której śpiewają poeci, przepowiedzianej przez umierającą elfią królową Elmandę. Królowa przed śmiercią wpadła w trans, mówiła o śmierci elfów i krasnoludów, o walce z mrokiem, zjednoczeniu wszystkich ras i o ---X----, bitwie w której przeważą się losy świata. Krasnoludy dowiedziawszy się o proroctwie zdecydowali, ---U--- jest przeznaczony do tej właśnie bitwy, a dotknie go tylko prawowity władca który ruszy z nim do bitwy. Czy będzie się u miał nim posłużyć? Te wątpliwości postaram się rozwiać zaraz.
Teraz powiedzmy coś o nich samych. Mówi się, że krasnoludy są nieśmiertelne, włóżmy to między bajki. Są długowieczne, ale nie nieśmiertelne. Teoria ta została przyjęta najprawdopodobniej z jednego powodu. Nikt nigdy nie widział krasnoluda umierającego ze starości. Lecz uwierzcie mi moim mili, krasnoludy były śmiertelne, ale hańbą była śmierć ze starości lub choroby w łóżku. Wyjątkiem było długie konanie z powodu rany otrzymanej w walce. Dla krasnoluda wymarzoną śmiercią była ta w walce, z zakrwawionym toporem dłoni, trupem przeciwnika pod ciężkimi butami i jego krwią którą był wysmarowany. Krasnoludy to najbardziej bitne plemię całego świata, pojedynkowali się o wszystko, od kobiet (nie było o co, moim skromnym zdaniem) po krzywe spojrzenie. Raz słyszałem o pojedynku którego powodem było unikanie litery r przez rozmówcę. Po ucięciu głowy pieniaczowi okazało się, że wyzwanym był Kazłełt, który miał z tym problemy od dziecka. Krasnoludzkie kobiety, to dopiero zagadka. Nie lubią kontaktu z innymi rasami, czasem można je spotkać tu i tam. Czy były piękne? Zależy, jeżeli ktoś lubi niskie, okrągłe barczyste kobiety z lekkim zarostem mogły być dla niego i niebrzydkie, chodzą słuchy o ludziach gustujących w zabawach łóżkowych z krasnoludzkimi kobietami. Lecz gdy przychodzi do bitew ubierają hełmy, łapią topory i daję głowę czytelniku, gdy ścierasz się z oddziałem krasnoludów nie rozróżnisz czy walczysz przeciwko krasnoludowi czy jego żonie.
Zainteresowania krasnoludów? Otóż nic specjalnego. Lubili dobrze wypić, zjeść i jak to określili poruchać bo to wesoła i prosta rasa. Tutaj byli podobni do ludzi, różnicą były ilości, dla krasnoluda nie było problemem zjeść pół krowy, kilku kurcząt czy opróżnić beczułkę dobrego miodu. Ale specjałem było ich piwo. Ahhhh piwo z Bidertland, ze świeżego chmielu, górskiej wody i tajemnymi dodatkami. Tak tajemnymi, że zbyt ciekawscy chodzą teraz po świecie z wyłupionymi oczami i uciętymi językami, oczywiście jeżeli zdecydowano się darować im życie, ale darowanie to niezbyt pasujące słowo.
Jak już wspominaliśmy to najwspanialsi kowale świata, toteż ich oddziały były wyekwipowane jak żadne inne. Co preferowali? Topory i zbroje płytowe. Gada się tu i tam o skaczących w wir walki krasnoludach, o ich zwinności, szybkości . Były ruchliwe niczym omszały głaz. Bronią krasnoludów nie mogła być szybkość i zwinność ich siłą była siła i wytrzymałość. Jak wyglądał oddział w walce? Wojownicy odziani w zbroje płytowe, ciężkie, zasłaniające niemal całe ciało. Pierwsza linia była uzbrojona dodatkowo w ogromne tarcze, byli to najbardziej doświadczeni z wojowników zwani skałami.. Oddział ten był mało mobilny co sprawiało problemy przeciwko walce z łucznikami. Ale piechota? Nie było im równych. Jak wyglądało starcie. Otóż pierwsza linia przyjmowała ciosy, krasnoludy od dziecka uczyły się nie zadawania ciosów, a ich blokowania. Przyjmowali uderzania na tarcze, hełmy, barki a najbardziej doświadczeni potrafili uderzeniem opancerzonej pięści wybić broń z ręki przeciwnika nim ta jeszcze doleci ki niemu . Ich siłą były kontry. Zadany im cios był przyjmowany bez uszczerbku, ale przeciwnik nie miał już szansy na cofnięcie, po chwili widział topór w piersi lub po prostu rozwalano mu czaszkę bojowym młotem krasnoluda z drugiej linii, tylko czekającego na okazję. Lata ćwiczeń pozwoliły krasnoludzkim oddziałom na idealną synchronizację.  Krasnoludy wiedziały, że to jest walka stworzona właśnie dla nich, polegająca na obronie, nieraz wykorzystaniu siły ciosu przeciwnika przeciwko niemu samemu. Nie dla nich była walka mieczem, którym się brzydzili. Dla nich były silne ciosy toporem i młotem. Krasnolud który umiał posługiwać się mieczem to ich król, który musiał być gotów sięgnąć po ---U---
Jak widzicie, krasnoludy to rasa ciekawa, a wiedzieć wiadomo i niej chyba tyle co nic, ja sam dałem wam teraz też odrobinę wiedzy. O krasnoludach dowiecie się więcej czytając dalsze losy Azdura, poznacie też wielu innych przedstawicieli tej rasy.

sobota, 19 listopada 2011

Prolog - download

Prolog do pobrania

Prolog



Błysk, huk i chwila ciszy, burza rozpętała się na dobre Stare i potężne drzewa wyginały się niczym brzozowe witki, zwierzęta pochowały się gdzie tylko mogły nie wychylając już nosa z kryjówek.. Ludzie siedzieli przy kominkach, w strachu i modlili się, modlitwom oddawali się nawet ci którzy w żadnych bogów nie wierzyli…
Klęczał, ze łzami w oczach, jego wierny topór leżał obok, skąpany we krwi morderców. To nie byli żołnierze, to oddział skurwysynów, drani bez honoru którzy nie znali pojęcia uczciwej walki. Azdur, nie wstydził się łez,  wielkie jak ziarna grochu spadały na twarz młodej kobiety z której uchodziło życie…
Azdur rzadko płakał.  Nie płakał jako dziecko, gdy na jego oczach banda orków zatłukła jego rodziców, nie płakał podczas samotnych wędrówek po stepach jako dziecko, nie płakał nawet podczas tortur w Moradan gdzie zamiast rozpaczać lub błagać o litość napluł w ohydny pysk przesłuchującego go bandyty.
Teraz to nieważne, ból, poniżenie i cierpienie które ma za sobą. Właśnie w tej chwili na jego rękach umiera dziewczyna którą przysięgał bronić,  złożył przysięgę duszy, najważniejsze zobowiązanie dla wojownika. Zawiódł… Ale nie chodziło o przysięgę, dla Eldeny był gotów zawieść wszystkich i zapłacić każdą cenę. Pieniądze, zdrowie a nawet honor. Jeszcze chwilę temu rozmawiali, on pił rozwodnione przez gospodarczego karczmarza piwo, ona natomiast słodki eliksir na modłę młodych elfów. Kobieta nie była elfem, ale wpływ spędzonego z nimi czasu wystarczył aby przyswoiła trochę nawyków. Siedzieli w pustej karczmie, śmiali się, wspominali. Wciąż ma przed oczyma jej płonące oczy, pełne życia i ciekawości. Azdur był krasnoludem, jak przystawało na przedstawiciela tej rasy niski, krępy z ogromną czarną brodą która zaplatał w warkoczyki. Opalona twarz wskazywała na częste podróże, blizny natomiast, że nie jest on pisarzem lub stroniącym od przemocy poetą. Azdur to typowy krasnolud, ale tylko z wyglądu. Najbardziej zaskakiwał jego ekwipunek.  Nie chodziło o wielki dwuręcznym topór zawieszonym na plecach, nie mowa tu również o małym toporku przy pasie, sztylecie w cholewie buta, procy schowanej w małej sakiewce czy sztyletach do rzucania wsuniętych za pas. Podobno krasnoludy broń nosiły nawet w bieliźnie. Krążą nawet zabawne historyjki 
o dziwkach ranionych przez pijanych krasnoludzkich klientów, cierpiące przez próby samego zdjęcia z nich ubrań. Ale widząc naszego bohatera, który miał ledwie piećdziesiąt lat, obserwator wpadał w pewną konsternację, otóż nosił on MIECZ. Miecz, broń którą każdy krasnolud gardzi, zwąc ja wykałaczką lub rożnem. Ten lud nie wierzył w akrobacje z mieczem, techniczne cięcia i piruety czyniące ich zdaniem wojownika „wirującym pajacem”. Dlaczego więc Azdur, krasnolud pełną gęba nosił go? Otóż nasz młody przyjaciel nigdy nie wiedział, że to wstyd, gdyż był wychowywany przez elfów, rasę którą gardzą dziećmi skał i ognia, ze wzajemnością zresztą. Nie nosił również potężnej zbroi płytowej, oczywiście tylko na co dzień.Teraz miał na sobie kolczugę ze stalowymi pancerzami na barkach.
————————————-Chwilę wcześniej————————————–

Siedzieli spokojnie w karczmie, popijali, zakąszali kiełbasą.W końcu mieli czas spokojnie porozmawiać, nie w siodle a przy strzelającym wesoło kominku.  Sielanka nie trwała jednak zbyt długo. Z hukiem otwarły się drzwi i do karczmy szybko weszło pięcioro podróżników, owiniętych w czarne, przemoczone płaszcze. Na plecach mieli długie łuki, na pierwszy rzut oka było widać, to bardzo porządna robota
-Psia mać, całe szczęście, że trafiliśmy na karczmę – rzucił rozdrażnionym tonem przybysz który wydawał się przywódcą. 
Przybysz rozejrzał się po sali do momentu gdy jego oczy zatrzymały się na krasnoludzie.
-Azdur! skurwysynu! - rozpoczął uprzejmie - Jakim prawem jeszcze chodzisz po ziemi gnido? 
Uśmiechnął się ukazując białe, lśniące zęby. Krasnolud spojrzał na przybysza i uśmiechnął się, lecz czy była to radość? Ciężko określić.
-Myślę, że dobry Pan trzyma mnie do usuwania śmieci, takich jak ty. 
Wyszczerzył kły, lecz tu daleko było do pięknego uzębienia przybysza. Po tych słowach rozległ się głos wyjmowania mieczy z pochew. Jak widać znajomym podróżnika nie podoba się brak szacunku do ich przywódcy.
-Masz strasznie długi język jak na tak krótkie ciało - machnął dłonią na kompanów – spokojnie chłopcy, urżnąć mu głowę zawsze zdążymy, prawda Przyjacielu?
Bez pytania usiadł przy ławie Azdura, a jego kompana rozłożyła się dalej by po chwili puścić w obieg bukłak z czymś mocnym, było to widać po ich minach i czuć po ostrym zapachu śliwek.
-Długo o tobie nie słyszałem, krasnalu, gdzie to cię powiało.
Zdaje się, że celowo użył słowa „krasnalu” lecz Azdur nie dał po sobie poznać, że został urażony.
-Ehhh, Egrielu, jeżeli nie powściągniesz języka będziesz go szukał na stole, a po co ci to? - rozłożył dłonie w niewinnym geście - słyszałem, że paru rycerzy chwali sprawność twojego ozora
Przybysz zwany Egrielem aż zadrżał, krew napłynęła mu do twarzy, poczerwieniał.
Azur nie zareagował, raczej z rozbawieniem spojrzał na twarz rozmówcy która przybrała już kolor pomidora. Wszyscy którzy znają Egriela wiedzą, że lubi od czasu do czasu zabawić się z przedstawicielami swojej płci.
-Wiesz krasnoludku - opanował jak widać zdenerwowanie - myślałem, przyznam, że przez sekundę przeszło mi przez myśl po prostu cię zabić, szybko i bezboleśnie, ale wiedz, wydrę z ciebie życie, będziesz błagał o śmierć. 
Twarz wygładziła się a na ustach pojawił się ohydny uśmieszek. Azdur ryknął śmiechem, głośno i wesoło.
-Człowieku - wytarł łzę z oka - mordowałem orków, trole, elfów i krasnoludów. Zabijałem chwatów, mężczyzn osławianych w pieśniach, podobno  napisano i kilka niezgorszych o mnie. A ty, gówno znane głównie z ciosów w plecy chce mnie straszyć?- Azdur westchnął, wyciągnął mały toporek do rzucania i położył go na stole po czym splunął pod stół.
-Kim jest ta dupeczka?-spojrzał na młodą towarzyszkę krasnoluda. To był błąd, zwalił się ze stołu jak kamień, Azdur posłał go na ziemie szybkim uderzeniem, wychylając się przez stół. Uderzył otwartą dłonią, nie pięścią, więc Egriel miał jeszcze zęby.
-Posłuchaj skurwielu-Krasnolud wstał, lecz nie dodało mu to zbytnio wzrostu.
-Śmieć jak ty obraża swoją obecnością porządnych ludzi - mówił coraz głośniej - nie jestem ani młodym chłopcem, ani kobietą które podobno lubisz czasem utłuc za nieposłuszeństwo, jestem Azdur! Wychowanek elfów, zwany orkowym rzeźnikiem, weteranem bitwy trzech królestw który tymi rękoma uciął głowę braciom Ukwael, i to walcząc przeciwko nim obu jednocześnie, a tchórz jak ty śmie mi grozić? – Mówiąc to wyciągnął miecz z pochwy.
-Właśnie popełniłeś błąd, ale to już ostatni w twoim życiu- uśmiechnął się i zagwizdał siedzący na ziemi i masujący szczękę Egriel
Przeciwnicy rzucili się na nich, ale nie piątka, odziani w czerń wbiegli do karczmy. W dłoniach trzymali przygotowane już miecze. 
-Azdur, Azdur, Azdur. – Zanucił wstając – nie przyszliśmy tu po ciebie, a dziewczynę, dostaliśmy za to sporo monet, twoja śmierć to dla mnie tylko premia. 
Uśmiechnął się ohydnie.
-Nie zabierzesz jej. – ryknął krasnolud przyjmując niską pozycję gotowy do przyjęcia ataku, kobieta stanęła za nim bez słowa. Nasz bohater nie dobył miecza, wyjął topór, przeciwników było więcej i to znacznie, szybkość i precyzja na nic się nie zda, tutaj potrzebna jest walka po krasnoludzku, przyjmowanie ciosu na zbroje i kontrowanie, potężne uderzenia toporem odrzucające wrogów, łamiące kości i czaszki.
-Nie zabiorę - odpowiedział z paskudnym uśmiechem - nie całą, wystarczy mi jej głowa jako dowód. 
Po tych słowach błyskawicznie czymś rzucił, Azdur zdążył… Odchylił głowę. Jego policzek został przeorany czymś zimnym, a krew bryznęła. Egriel zaklął szpetnie widocznie niezadowolony.
-Sztuczka godna kobiety, pasuje do ciebie sodomito, mam prośbę, jeżeli polegnę, nie gwałć mego trupa bo to pewnie też lubisz
Uśmiechnął się szeroko
Egriel wydał rozkaz ataku. Ale bandyci nie spodziewali się, że przeciwnik ma wsparcie. Stojąca spokojnie, milcząca dotąd dziewczynka dobyła broni, w prawej ręce krótki miecz, zakrzywiony na modłę elfów, w lewej dzierżyła sztylet, widać było robotę krasnoludów, bez wielu ozdób, ale robota była solidna, ciął ciało jak bochen chleba . Napastnicy lekko zwolnili, zaskoczeni oporem nastoletniej dziewczynki. Ta chwila wystarczyła. Zobaczyli błysk ostrza, Azdur machnął toporem potężnie, przeciwnicy byli dwa kroki od nich, ale starczyło, Krasnolud poczuł znany opór. Opór który stawiają kości i żebra. Bryznęła krew, krzyk po chwili przeszedł w pisk. Jeden z napastników zwalił się na ziemię. Kopał, pluł krwią, starał się zatrzymać zakrwawionymi dłońmi wypadające wnętrzności. Nieskutecznie. Kompani oniemieli patrzyli na śmierć towarzysza.
-Hah - ryknął Azdur z uśmiechem - śmierć jest jednak obrzydliwa, zwłaszcza śmierć takich śmieci.
Zacisnął dłonie na toporze, zaraz po tym jak starł krew martwego przeciwnika z twarzy. Wpadli w szał, niczym bersekerzy, pchani chęcią mordu i pomszczenia towarzysza. Właśnie na to liczył. Był doświadczonym wojownikiem, wiedział, że znacznie bardziej niebezpieczny jest wojak z chłodną głową, używający podczas walki znacznie lepiej umysłu niż ostrza. Przyjął lecący w jego stronę miecz na opancerzony bark, okręcił się lekko i łupnął łokciem zadającego cios napastnika. Stara sztuczka krasnoludów, wykorzystał siłę napastnika przeciwko niemu samemu. Usłyszał chrupnięcie, poczuł krew, przeciwnik padł. Żył, miał szczęście, że nie wbito mu nosa do mózgu. Lecz czy miał mózg ktoś kto staje przeciwko Azdurowi ?
-Kupą, kupą go! -wrzeszczał przywódca.
Posypały się ciosy które powinny zabić. Te jednak nie drasnęły nawer celu. Zablokował wszystkie trzy uderzenia, jedno rączką topora, a dwa sparował ochraniaczami na barkach, aż przysiadł od mocy ciosów, lecz nie upadł. Napastnicy musieli przestać atakować by cofnąć broń do kolejnego ataku. Nic z tego. 
-Aaaaaaaaa!
Dziewczynka zerwała się, skoczyła, błysnęły wirujące ostrza po czym bryznęła krew… To było jak taniec, nie była to pierwsza taka akcja w wykonaniu tej dwójki. Znali swe kroki, wiedzieli co zrobi sojusznik, jak jedno ciało, jeden organizm stworzony do zabijania… Azdur skoczył przed siebie z rykiem, poczuł, że coś przeleciało obok, lecz nie zwrócił na to uwagi. Przeciwnicy pierzchli co nie zdziwiło wojaka. To byli Yardeńczycy, . Lud łowców, niedoścignionych myśliwych i tropicieli, lecz nie wojowników. Udaj się do nich gdy chcesz polować, wyśledzić kogoś, zabić w śnie lub potrzebujesz wytrawnego łucznika.  Nie odważnego wojownika.. Azdur uśmiechnął się widząc uciekającego Egriela. Ku jego zaskoczeniu człowiek odwzajemnił uśmiech.
-Oszalał, pomyślał krasnolud.
-Fajna była ta dupeczka. – Krzyknął zrywając się do ucieczki.
Krasnolud odwrócił się i zbladł. Leżała na podłodze oddychając ciężko, z piersi wystawało ostrze, identyczne jak to które było przeznaczone dla niego. Azdur pomyślał, że oberwała gdy skoczył w kierunku wrogów, co pozbawiło dziewczynę osłony, z jego winy… Padł kolanami na moknące od krwi deski i złapał ją. Objął i pocałował w czoło.
-Malutka, nie, błagam. Nie możesz.- Mówił przez łzy, głos drżał - Błagam, nie możesz.
Spojrzała mu w oczy, chciała coś powiedzieć ale miała tylko siły szeptać. Nachylił się.
-Dziękuje uparciuchu - wyszeptała - dziękuje za to wszystko co dla mnie zrobiłeś.
Ostatkiem sił szarpnęła się i pocałowała go w policzek, mokry od łez
-Nie! – krzyknął
Ale krzyczał już tylko do siebie, raz, drugi trzeci, ale nie miał kto odpowiedzieć. Tu, na jakimś cholernym zadupiu umierała jedyna osoba na świecie którą kochał, jak córkę. Uratował ją, przygarnął jako niemowlaka lat temu  ,tuż po narodzinach, bronił i uczył. Umarła a on nie dał rady jej uratować, nie tym razem…

Witam

Od dawna interesuje się fantastyką, miałem trochę pomysłów więc postanowiłem się wziąć za pisanie. Nie mam zamiaru robić tego nawet odrobinę profesionalnie, robię to dla własnej przyjemności. Proszę o wszystkie opinie, porady itd.