Łączna liczba wyświetleń

piątek, 30 marca 2012

ZABAWA

Po długim okresie bez pisania wracam do tworzenia. Chcę zacząć od zabawy, jako, że tak naprawdę wciąż uczę się pisać.

Chętnie użyję waszych pomysłów. Chodzi o opowiadanie humorystyczne, tu potrzebuję was. Bohaterem będzie postać którą wy wymyślicie. Podajecie rasę oraz zawód. Podam przykłady.

Krasnolud fryzjer
Ork dietetyk
Elf pracownik kanalizacji

Nie ma żadnych ograniczeń, liczę na wasze pomysły.
Pozdrawiam.

niedziela, 25 marca 2012

100 lat!

By na twarzy zawsze gościł uśmiech a na widok złości wrogowie truchleli
Byś zawsze miała za sobą grupę przyjaciół gotowych wspomóc cię w każdej bitwie
Niech deszcz delikatnie spada na twe pola a słońce ogrzewa twarz
Nie lękaj się mrocznych ścieżek, jaskiń i moczar, wierni druhowie są zawsze przy tobie

Idź przez życie z ostrym jak topór dowcipem, mocną jak tarcza wiarą w siebie i uśmiechem szerokim jak u wstawionego krasnoluda!

100 lat Navis!

piątek, 16 marca 2012

II Rozdział (Poprawiony)

Mijały dni i miesiące a Azdur w wiosce czuł się bardzo dobrze, czas płynął leniwie, na pracy, piciu i treningach. Wraz z Kezanem prowadzili raczej spokojne życie, ich głównym źródłem dochodów były polowania. Dzięki sprawnemu oku i pewnej dłoni, dwójka młodych krasnoludów świetnie sprawdzała się w roli myśliwych. Godziny spędzali na polowaniach ale nigdy nie wracali z pustymi rękoma. Zwierzynę oprawiali samodzielnie, po czym przyrządzali dla siebie a nadwyżki sprzedawali na lokalnym targu. Nie mieli wielkich wymagań od życia, byle mieć trochę monet na piwo i drobne przyjemności. Oczywiście Azdur miał sporą sakiewkę złota za zwycięstwo w turnieju rocznika, lecz przekazał cała sumę Khazunie na wychowanie młodej Eldeny. Niezwykle rzadko odwiedzał mamkę oraz małą, chyba trochę bał się zbytniego przywiązania do dziewczynki. Po polowaniach ćwiczyli, walczyli na topory, młoty, a nawet trenowali walkę na pięści. Azdur dodatkowo wciąż fechtował mieczem, lecz do tego akurat Kezan przekonać się nie chciał mówiąc, że jak ma machać takim szpikulcem to tylko piekąc mięso na rożnie, przyjaciel nie namawiał go zbytnio, bo głęboko była zakorzeniona u krasnoludów niechęć do mieczy. Mijał czas, a do wioski zaczynały dochodzić niepokojące plotki. O oddziałach toporników podróżujących przez kraj wzdłuż i szerz, oddziałach najemników ciągnących ku Dargham a nawet grupach czarodziejów które opuszczają swe uczelnie by spotkać się z władcą w stolicy. Wojna, to właśnie było najczęstszym podejrzeniem słuchaczy tych nowości, wojna wisi w powietrzu. Azdur z Kezanem nie rozmawiali o tym, wiedzieli jak wygląda ich sytuacja w tym wszystkim, praktycznie czekali tylko na gońca z rozkazem wcielenia ich do armii. Azdur był zwycięzcą turnieju rocznika co oznacza, że po poborze będzie należał do oddziału „skał”, wojowników stojących w pierwszej linii podczas bitew, ale cóż, do tego właśnie był szkolony i jego obowiązkiem jest bronić kraju, nie wzdragał się i był gotów podjąć wyzwanie. Każdy skalniak, tak nazywano ich zdrobniale, sam wybierał sobie partnera w boju, czyli tego który stoi tuż za nim i gdy on przyjmie na siebie ciosy, partner zza jego pleców będzie zadawał śmierć napastnikom. Logiczne, że wyborem młodego skalniaka będzie jego najwierniejszy przyjaciel Kezan, który prośbę brata, bo tak się nawzajem nazywali, przyjął z największym honorem. Coraz bardziej nerwowo wyglądała sytuacja w kraju, nie było dnia by zbrojne oddziały przechodziły nawet przez ich wioskę. Dwaj młodzicy po prostu czekali na rozkazy. Doczekali się.
Pewnego poranka rozległo się głośne pukanie w drzwi, silne uderzanie okutą w żelazo rękawicą. Azdur nie spał, siedział z Kezanem przy stole i pili grzane piwo przed wyprawą na polowanie.
- Wejść - powiedział donośnym głosem gospodarz.
Drzwi otworzyły się i do izby wszedł postawny krasnolud, nosił ozdobną kolczgę a przy pasie miał żelazną buławę z małymi ostrzami, symbol królewskiego posłańca.
- Najwyższa pora - powiedział pod nosem, po czym przyjrzał się podchodzącemu mężczyźnie.
Wysoki jak na przedstawiciela ich rasy, oczywiście nie jak Azdur który wśród nich był niemal olbrzymem. Przybysz za plecami, jak każdy krasnolud przypasany miał potężny topór z jednym ostrzem oraz masywną tarczę z królewskim herbem. Cała szczęka i policzki pokryta czarną brodą a po skórze widać było, że doskonale znał trudy podróży w każdych warunkach.
-Jestem Zakan - posłaniec panującego na Dargham króla Azdamana-zająkał się lekko-eeeee, nie macie trochę piwa? Jestem od wielu nocy w siodle.
Domownicy podeszli do emisariusza i uścisnęli mu dłoń.
-Siądź z nami zacny Zakanie, ja jestem Azdur a to mój brat z innej matki, Kezan, lecz to pewnie już wiesz - wskazał mu miejsce przy stole i nalał grzańca do dzbana - siądź, porozmawiajmy.
- Dzięki piękne - rzucił siadając przybysz i pociągnął zdrowo z kufla. - na pewno młodziaki wiecie po co przybyłem, przecież nie jesteście ślepi, widzicie co dzieje się w kraju.
- Zgadza się -tym razem mówił Kezan- domyślamy się że nie mamy wiele czasu na stawienie się w stolicy?
- Ta jest, ale spokojnie chłopaki, macie całe trzy tygodnie, specjalne względy ze względu na zwycięzce turnieju rocznika - uśmiechnął się a broda ociekała mu piwem.
-Ehhh, wiedziałem, że zyskam na naszej znajomości Azdurze - uśmiechnął się do przyjaciela.
-aaaa, Azdurze - podjął Zakan - jeżeli masz już wybranego przez siebie wojownika który stanie za twymi plecami w polu potrzebuje jego imię by przygotować listę wszystkich wybranych do testów.
-Testów?-zapytał zaskoczony Kezan- Jakich testów?
-Każdy wojownik mający stać za skalniakiem musi udowodnić, że się do tego nadaje i jest godny by współpracować na polu z pierwszą linią.
-Spokojnie przyjacielu-zaczął spokojnie Azdur - Jesteś świetnym wojownikiem i jestem pewien, że sobie poradzisz.
- Tyle to i ja wiem,po prostu gdy zobaczą moje umiejętności gotowi uczynić mnie skałą a wtedy czeka nas walka ramię w ramię - uśmiechnął się.
-Odważne słowa młodziaku - uśmiechnął się posłaniec.
Pociągnęli z kufli które po chwili uzupełnili ciepłym piwem.
- Skoro to wszystko co miałeś nam przekazać Zakanie, teraz prosimy o jakieś informacje, czy szykuje się wojna? - Zapytał gospodarz i wbił wzrok w brodacza.
- Nie mam żadnych informacji, mogę wam powiedzieć tyle co wiem ze słyszenia od innych.
- Dobre i to - uśmiechnęli się i zaczynali słuchać
Otóż sporo plotek miał ich rozmówca, może nie dokładnych szczegółów ale na pewne najważniejszych informacji. Otóż z kim można wojować?
- Te kurwy przebrzydłe - Jak określił emisariusz orków -poczynają sobie za odważnie.
Podobno Orki zaczęły przekraczać granice swego cholernego chlewu zwanego krajem i najeżdżają wszystkich sąsiadów, krasnoludów, ludzi, gnomy i krasnoludów. Przyjaciele zdziwili się, jakim idiotą trzeba być żeby zwracać przeciwko sobie wszystkie rasy świata? Przecież zostaną wyrżnięci w swoje śmierdzące dupy tak, że nie zostanie kamień na kamieniu z ich śmiesznego państwa. Orkowie byli tolerowani bo mimo tego jak ohydni byli nikomu nie było śpieszno gnać przez puste, cuchnące stepy by ich wybići. Ale teraz? Wszystkie ludy najadą ich i po prostu wyrżną , ale czy ktoś spodziewał się po orkach logicznego myślenia?
-Więc to nie będzie wojna a zwykła rzeź - przerwał Kezan - przecież jeżeli wszyscy ruszą na orków zostaną oni zgnieceni.
-Tak prawdopodobnie będzie-odpowiedział Zakan - tak być powinno-powiedział zamyślonym głosem i dopił piwo.
Azdur zamyślił się. Najazdy orków, przez taki właśnie najazd stracił rodzinę... Z radością im się odpłaci, stanie do walki z nimi w pierwszej linii, będzie patzrył na ich roztrzaskane czaszki i poszarpane ostrzami toporów martwe ciała. Ale czy będzie tak łatwo? Czy rzeczywiście ta kampania czterech ras tak łatwo zgniecie orków? Nikt nigdy nie zagłębił się w ich państwo, nie naniesiono go nawet na mapy, ale nie powinno oprzeć się takiej sile. Orki to plemię koczownicze, raczej nie budują fortów i zbrojowni w których będą mogli się bronić, to będzie bieg armii które zostawią za sobą spaloną ziemię i trupy. Na pewno tak właśnie będzie, zapewnił samego siebie
i popił piwa. Zakan opowiedział jeszcze co dzieje się w stolicy, głównie kto kogo rucha a kim już się znudził, trochę to trwało bo krasnoludzcy jegomoście lubią sobie pochędożyć.
-To tyle młodzianie, przekazałem wam wszystko, wiecie do kiedy macie stawić się w stolicy oraz znam imię twojego kandydata na brata w boju, pora mi w drogę-wstał
-Jeżeli potrzebujesz noclegu mój dom stoi przed tobą otworem Zakanie - powiedział gospodarz
-Chętnie spędziłbym więcej czasu z tak zacnymi chłopakami lecz nie stać mnie na taki luksus, muszę ściągnąć jeszcze kilku wojowników, lecz gdy spotkamy się w Dargham to ja ugoszczę was piwem a i odwiedzimy sobie razem dom milutkich dziewczynek-puścił do nich oko. Uścisneli się jak przyjaciele i emisariusz opuścił ich. Dwójka kranoludów usiadła i zaczęła rozmyślać o tym co ich czeka, a z pewnością będzie to największa przygoda w ich życiu...

Przyjaciele ustalili, wyruszają za cztery dni. Podróż do stolicy, jeżeli nie będzie żadnych problemów, zajmie niecały tydzień, lecz skoro mają iść na wojnę, lepiej wcześniej rozeznać sięw sytuacji. Nie martwili się opuszczeniem domu. Krasnoludy to plemię wojowników, nie domatorów. Do szczęścia potrzeba im dobrego topora, porządnej zbroi oraz rozkazu do wymarszu. Azdur miał jednak pewną rozterkę. Dziewczynkę która znajduje się pod opieką Khazuny. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że nie jest dziecku nic winny, przeciwnie. Uratował jej życie i opłacił mamkę. Zachował się nad wyraz szlachetnie, ale mimo to, czuł, że to nie jest zwykłe dziecko, wiedział, związało ich przeznaczenie...


Dwa dni po wizycie posłańca Azdur wybrał się do Khazuny. Doskonale wiedział, że musi to zrobić, lecz sam do końca jeszcze nie wiedział co chce począć z małą. Zapukał do drzwi staruchy.
- Wlazł! - rozniósł się skrzeczący głos.
Krasnolud westchnął i pchnął drzwi. Khazuna spojrzała w kierunku gościa.
-Aaaaaa, to ty, czego tak cicho jesteś, normalnie morda ci się gnojku nie zamyka.
Uśmiechnęła się, uśmiech ten nie dodawał jej uroku.
- Musimy pogadać - powiedział poważnym tonem
- Gadajmy więc - usiadła na zydlu przy stole i wskazała gościowi miejsce. Milczeli przez chwilę. Krasnolud nie wiedział od czego zacząć.
Masz do mnie sprawę, jak się zdaje a milczysz jak kurwa z kutasem w ryju, gadaj co masz do powiedzenia.
-Khazuna nie lubiła marnowania czasu.
Azdur westchnął
-Muszę wyjechać, pojutrze.
spojrzał opiekunce w oczy, wzrok miał zatroskany.
-Ehhhhh. - wyskrzeczała - Spodziewałam się tego, ale taka kolej rzeczy, dziś grzejesz dupę przy kominku, jutro pędzisz przez pole urżnąć przeciwnikowi głowę, ale taka dola krasnoluda, chyba nie boisz się walki, strach cię obleciał? - zakpiła.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi - warknął
-Zmień ton gnido-skarciła go - bo przychodzisz do mnie z prośbą jak się zdaję.
Przeklęta stara kurwa, pomyślał, ale nie dał po sobie niczego poznać.
-Wybacz Khazuno - wycedził przez zęby - powiedz, ile złota jeszcze zostało z mieszka który ci przekazałem?
- Zostało? -zaśmiała się - od ostatnich trzech dni ja łożę na jej utrzymanie. Mleko, miód, mąka, jaja ostatnio nawet mięso, ta mała gnida żre nie gorzej niż młody krasnolud, liczyłam, że przychodzisz z pieniędzmi a nie problemami.
Azdur sięgnął do pasa, wyjął mały skórzany mieszek i położył go na stół, był to bardzo mały mieszek, pieniądze pochodziły z dzisiejszej sprzedaży mięsa. Nie było tego dużo.
-To na pokrycie zaległości, niestety wszystko co mam.
Starucha otworzyła go i wysypała zawartość na stół. Skrzywiła się.
-Niech będzie, że dług pokryty. Ale ty idziesz na wojnę - wlepiła w niego wzrok - zapewne jako skalniak. Nie wiadomo kiedy i czy w ogóle wrócisz. A mała nie przeżyje na samej wodzie.
Spodziewał się tego. Wiedział, że pieniądze z turnieju prędzej czy później skończą się. Khazuna może była stara i wredna, lecz uczciwa. Dziewczynka była silna i zdrowa, niczego jej nie brakowało, lecz takie wychowanie kosztuje. Myślał o sprzedaży tarczy z turnieju. To była piękna rzecz, mimo wszystko nie warta tyle ile potrzebuje. Wiedział, że ma jedną rzecz która jest tyle warta. Westchnął i powili zdjął z szyi łańcuch, po czym położył skarb na stole. To smocze oko!. Prezent który dostał od swojej przyjaciółki, Marwin, tajemniczej leśnej czarodziejki. Khazuna spojrzała na stół i wytrzeszczyła oczy.
- Azdurze - rzadko kiedy zwracała się do niego po imieniu - Kurwa, przecież to nie twoje dziecko, to zwykła znajda którą uratowałeś. Nie wiesz kim jest, skąd się wzięła w lesie, nie masz do niej nic! Ale mimo to dajesz jej prezent godny królowej!
Spojrzał na nią ciężko
-Tak postanowiłem, dostaniesz za to dobrą cenę, proszę cię, dbaj o małą Eldenę, wychowaj ją jak najlepiej potrafisz.
Wzięła oko w dłonie, zaczęła obracać je między palcami, całkiem zresztą zręcznie, na twarzy widać było jak bije się z myślami. Po chwili odłożyła skarb na stole.
- Zabieraj to - powiedziała chłodno
- Khazuno-zaniepokoił się - To zapłata, to dla małej proszę, daje ci je.
- Zamknij mordę! - przerwała mu uprzejmie -m am to w dupie, nie przyjmę tego, ZAMKNIJ PYSK!-wykrzyczała gdy chciał jej przerwać, Azdur położył uszy po sobie.
-Jesteś dobrym krasnoludem, przeznaczenie czy przyzwoitość, mnie nic do tego. Ale masz wielkie serce, dajesz najcenniejszą rzecz jaką posiadasz zwykłej znajdzie. Ale ja się na to nie zgodzę.
uniosła dłoń gdy krasnolud chciał jej przerwać.
-Nie przyjmę tego, lecz zajmę się dziewczynką. Niczego jej nie zabraknie. Robię to bo dajesz mi wiarę w to, że na świecie jest jeszcze honor i uczciwość.
- Ale przecież ona musi jeść, potrzebuje ubrań, sama mówiłaś - zaniepokoił się.
- Czy ty myślisz, że mamka największych bohaterów naszego świata narzeka na brak pieniędzy?
Uśmiechnęła się a ton miała ciepły jak nigdy dotąd.
Azdur wstał z zydla i ukląkł na jedno kolano położył dłoń na piersi i zaczął:
- Ja Azdur, ślubuje ci...
-Siadaj na dupie i daruj sobie te słodkości bo się porzygam, chcesz mi podziękować to mnie przerżnij na tym stole albo się zamknij.
Azdur milczał.
-Tak myślałam, jeżeli chcesz się z nią pożegnać, masz szansę - wskazała drzwi do małej izdebki.
Azdur wstał bez słowa i ruszył w kierunku drzwi. Czuł pot na czole, suchość w ustach a dłonie bardzo mu się trzęsły, nie wiedział dlaczego.
- Przecież to tylko dziecko - Szeptał do siebie - małe dziecko...
Wszedł do pomieszczenia i podszedł do łóżeczka. Eldena spała. Zmieniła się od czasu ich ostatniego spotkania. Nabrała kolorków i nawet sporo ciała. Teraz dopiero zaczął żałować tak rzadkich odwiedzin, bał się przywiązania do małej ale jak widać unikanie odwiedzin nic nie pomogło. Stał i przyglądał się dziewczynce. Po chwili dziecko poruszyło się niespokojnie i otworzyło oczy, zaspana spojrzała na Azdura i momentalnie na jej małych usteczkach zawitał uśmiech i wyciągnęła do niego rączki.
- Czemu nie - wyszeptał do siebie.
Wyjął ją z pościeli i przytulił. Ręce przyzwyczajone do walki i pracy potrafiły być delikatne. Eldena śmiała się na cały głos, wtulała się w krasnoluda i szarpała go lekko za brodę
Azdur nie pamiętał kiedy ostatnio przeżył tak szczęśliwą chwilę. Pragnął by czas stanął w miejscu, ale doskonale wiedział, to tylko marzenia.
-To pożegnanie Eldeno, muszę wyjechać, muszę-głos miał smutny.
Dziewczynka przestała się śmiać, najwyraźniej ton głosu ją zaniepokoił, bo przecież niemożliwe by zrozumiała co jej powiedział? Objęła go mocno, ale już bez uśmiechu.
-Mam coś dla ciebie maluchu.
Sięgnął za kaftan i wyjął mały srebrny łańcuszek. Zrobił go ze srebra w które wtopił kilka małych opali.
- To dla ciebie, byś nigdy mnie nie zapomniała gdybym miał nie wrócić.
W jego oczach pojawiły się łzy. Założył dziecku na szyję prezent a potem pocałował ją w czoło. Położył ją z powrotem na kocu, dziewczynka zaczęła płakać i rzucać się w złości a jemu z oczu kapały łzy, wielkie jak grochy.
Poczuł dłoń na ramieniu.
- Jedź do boju Azdurze a o nią się nie martw, daje ci słowo, zajmę się nią i dobrze wychowam.
Azdur spojrzał na Khazunę
- Dziękuję - powiedział przez łzy które starał się opanować
Po tych słowach złapał ją za dłoń którą pocałował. Potem po prostu się odwrócił i wyszedł, nie wytrzymałby kolejnego spojrzenia na dziecko.
Był to ostatni raz gdy Azdur widział Eldenę przed najkrwawszą z wojen...