Łączna liczba wyświetleń

sobota, 19 listopada 2011

Prolog



Błysk, huk i chwila ciszy, burza rozpętała się na dobre Stare i potężne drzewa wyginały się niczym brzozowe witki, zwierzęta pochowały się gdzie tylko mogły nie wychylając już nosa z kryjówek.. Ludzie siedzieli przy kominkach, w strachu i modlili się, modlitwom oddawali się nawet ci którzy w żadnych bogów nie wierzyli…
Klęczał, ze łzami w oczach, jego wierny topór leżał obok, skąpany we krwi morderców. To nie byli żołnierze, to oddział skurwysynów, drani bez honoru którzy nie znali pojęcia uczciwej walki. Azdur, nie wstydził się łez,  wielkie jak ziarna grochu spadały na twarz młodej kobiety z której uchodziło życie…
Azdur rzadko płakał.  Nie płakał jako dziecko, gdy na jego oczach banda orków zatłukła jego rodziców, nie płakał podczas samotnych wędrówek po stepach jako dziecko, nie płakał nawet podczas tortur w Moradan gdzie zamiast rozpaczać lub błagać o litość napluł w ohydny pysk przesłuchującego go bandyty.
Teraz to nieważne, ból, poniżenie i cierpienie które ma za sobą. Właśnie w tej chwili na jego rękach umiera dziewczyna którą przysięgał bronić,  złożył przysięgę duszy, najważniejsze zobowiązanie dla wojownika. Zawiódł… Ale nie chodziło o przysięgę, dla Eldeny był gotów zawieść wszystkich i zapłacić każdą cenę. Pieniądze, zdrowie a nawet honor. Jeszcze chwilę temu rozmawiali, on pił rozwodnione przez gospodarczego karczmarza piwo, ona natomiast słodki eliksir na modłę młodych elfów. Kobieta nie była elfem, ale wpływ spędzonego z nimi czasu wystarczył aby przyswoiła trochę nawyków. Siedzieli w pustej karczmie, śmiali się, wspominali. Wciąż ma przed oczyma jej płonące oczy, pełne życia i ciekawości. Azdur był krasnoludem, jak przystawało na przedstawiciela tej rasy niski, krępy z ogromną czarną brodą która zaplatał w warkoczyki. Opalona twarz wskazywała na częste podróże, blizny natomiast, że nie jest on pisarzem lub stroniącym od przemocy poetą. Azdur to typowy krasnolud, ale tylko z wyglądu. Najbardziej zaskakiwał jego ekwipunek.  Nie chodziło o wielki dwuręcznym topór zawieszonym na plecach, nie mowa tu również o małym toporku przy pasie, sztylecie w cholewie buta, procy schowanej w małej sakiewce czy sztyletach do rzucania wsuniętych za pas. Podobno krasnoludy broń nosiły nawet w bieliźnie. Krążą nawet zabawne historyjki 
o dziwkach ranionych przez pijanych krasnoludzkich klientów, cierpiące przez próby samego zdjęcia z nich ubrań. Ale widząc naszego bohatera, który miał ledwie piećdziesiąt lat, obserwator wpadał w pewną konsternację, otóż nosił on MIECZ. Miecz, broń którą każdy krasnolud gardzi, zwąc ja wykałaczką lub rożnem. Ten lud nie wierzył w akrobacje z mieczem, techniczne cięcia i piruety czyniące ich zdaniem wojownika „wirującym pajacem”. Dlaczego więc Azdur, krasnolud pełną gęba nosił go? Otóż nasz młody przyjaciel nigdy nie wiedział, że to wstyd, gdyż był wychowywany przez elfów, rasę którą gardzą dziećmi skał i ognia, ze wzajemnością zresztą. Nie nosił również potężnej zbroi płytowej, oczywiście tylko na co dzień.Teraz miał na sobie kolczugę ze stalowymi pancerzami na barkach.
————————————-Chwilę wcześniej————————————–

Siedzieli spokojnie w karczmie, popijali, zakąszali kiełbasą.W końcu mieli czas spokojnie porozmawiać, nie w siodle a przy strzelającym wesoło kominku.  Sielanka nie trwała jednak zbyt długo. Z hukiem otwarły się drzwi i do karczmy szybko weszło pięcioro podróżników, owiniętych w czarne, przemoczone płaszcze. Na plecach mieli długie łuki, na pierwszy rzut oka było widać, to bardzo porządna robota
-Psia mać, całe szczęście, że trafiliśmy na karczmę – rzucił rozdrażnionym tonem przybysz który wydawał się przywódcą. 
Przybysz rozejrzał się po sali do momentu gdy jego oczy zatrzymały się na krasnoludzie.
-Azdur! skurwysynu! - rozpoczął uprzejmie - Jakim prawem jeszcze chodzisz po ziemi gnido? 
Uśmiechnął się ukazując białe, lśniące zęby. Krasnolud spojrzał na przybysza i uśmiechnął się, lecz czy była to radość? Ciężko określić.
-Myślę, że dobry Pan trzyma mnie do usuwania śmieci, takich jak ty. 
Wyszczerzył kły, lecz tu daleko było do pięknego uzębienia przybysza. Po tych słowach rozległ się głos wyjmowania mieczy z pochew. Jak widać znajomym podróżnika nie podoba się brak szacunku do ich przywódcy.
-Masz strasznie długi język jak na tak krótkie ciało - machnął dłonią na kompanów – spokojnie chłopcy, urżnąć mu głowę zawsze zdążymy, prawda Przyjacielu?
Bez pytania usiadł przy ławie Azdura, a jego kompana rozłożyła się dalej by po chwili puścić w obieg bukłak z czymś mocnym, było to widać po ich minach i czuć po ostrym zapachu śliwek.
-Długo o tobie nie słyszałem, krasnalu, gdzie to cię powiało.
Zdaje się, że celowo użył słowa „krasnalu” lecz Azdur nie dał po sobie poznać, że został urażony.
-Ehhh, Egrielu, jeżeli nie powściągniesz języka będziesz go szukał na stole, a po co ci to? - rozłożył dłonie w niewinnym geście - słyszałem, że paru rycerzy chwali sprawność twojego ozora
Przybysz zwany Egrielem aż zadrżał, krew napłynęła mu do twarzy, poczerwieniał.
Azur nie zareagował, raczej z rozbawieniem spojrzał na twarz rozmówcy która przybrała już kolor pomidora. Wszyscy którzy znają Egriela wiedzą, że lubi od czasu do czasu zabawić się z przedstawicielami swojej płci.
-Wiesz krasnoludku - opanował jak widać zdenerwowanie - myślałem, przyznam, że przez sekundę przeszło mi przez myśl po prostu cię zabić, szybko i bezboleśnie, ale wiedz, wydrę z ciebie życie, będziesz błagał o śmierć. 
Twarz wygładziła się a na ustach pojawił się ohydny uśmieszek. Azdur ryknął śmiechem, głośno i wesoło.
-Człowieku - wytarł łzę z oka - mordowałem orków, trole, elfów i krasnoludów. Zabijałem chwatów, mężczyzn osławianych w pieśniach, podobno  napisano i kilka niezgorszych o mnie. A ty, gówno znane głównie z ciosów w plecy chce mnie straszyć?- Azdur westchnął, wyciągnął mały toporek do rzucania i położył go na stole po czym splunął pod stół.
-Kim jest ta dupeczka?-spojrzał na młodą towarzyszkę krasnoluda. To był błąd, zwalił się ze stołu jak kamień, Azdur posłał go na ziemie szybkim uderzeniem, wychylając się przez stół. Uderzył otwartą dłonią, nie pięścią, więc Egriel miał jeszcze zęby.
-Posłuchaj skurwielu-Krasnolud wstał, lecz nie dodało mu to zbytnio wzrostu.
-Śmieć jak ty obraża swoją obecnością porządnych ludzi - mówił coraz głośniej - nie jestem ani młodym chłopcem, ani kobietą które podobno lubisz czasem utłuc za nieposłuszeństwo, jestem Azdur! Wychowanek elfów, zwany orkowym rzeźnikiem, weteranem bitwy trzech królestw który tymi rękoma uciął głowę braciom Ukwael, i to walcząc przeciwko nim obu jednocześnie, a tchórz jak ty śmie mi grozić? – Mówiąc to wyciągnął miecz z pochwy.
-Właśnie popełniłeś błąd, ale to już ostatni w twoim życiu- uśmiechnął się i zagwizdał siedzący na ziemi i masujący szczękę Egriel
Przeciwnicy rzucili się na nich, ale nie piątka, odziani w czerń wbiegli do karczmy. W dłoniach trzymali przygotowane już miecze. 
-Azdur, Azdur, Azdur. – Zanucił wstając – nie przyszliśmy tu po ciebie, a dziewczynę, dostaliśmy za to sporo monet, twoja śmierć to dla mnie tylko premia. 
Uśmiechnął się ohydnie.
-Nie zabierzesz jej. – ryknął krasnolud przyjmując niską pozycję gotowy do przyjęcia ataku, kobieta stanęła za nim bez słowa. Nasz bohater nie dobył miecza, wyjął topór, przeciwników było więcej i to znacznie, szybkość i precyzja na nic się nie zda, tutaj potrzebna jest walka po krasnoludzku, przyjmowanie ciosu na zbroje i kontrowanie, potężne uderzenia toporem odrzucające wrogów, łamiące kości i czaszki.
-Nie zabiorę - odpowiedział z paskudnym uśmiechem - nie całą, wystarczy mi jej głowa jako dowód. 
Po tych słowach błyskawicznie czymś rzucił, Azdur zdążył… Odchylił głowę. Jego policzek został przeorany czymś zimnym, a krew bryznęła. Egriel zaklął szpetnie widocznie niezadowolony.
-Sztuczka godna kobiety, pasuje do ciebie sodomito, mam prośbę, jeżeli polegnę, nie gwałć mego trupa bo to pewnie też lubisz
Uśmiechnął się szeroko
Egriel wydał rozkaz ataku. Ale bandyci nie spodziewali się, że przeciwnik ma wsparcie. Stojąca spokojnie, milcząca dotąd dziewczynka dobyła broni, w prawej ręce krótki miecz, zakrzywiony na modłę elfów, w lewej dzierżyła sztylet, widać było robotę krasnoludów, bez wielu ozdób, ale robota była solidna, ciął ciało jak bochen chleba . Napastnicy lekko zwolnili, zaskoczeni oporem nastoletniej dziewczynki. Ta chwila wystarczyła. Zobaczyli błysk ostrza, Azdur machnął toporem potężnie, przeciwnicy byli dwa kroki od nich, ale starczyło, Krasnolud poczuł znany opór. Opór który stawiają kości i żebra. Bryznęła krew, krzyk po chwili przeszedł w pisk. Jeden z napastników zwalił się na ziemię. Kopał, pluł krwią, starał się zatrzymać zakrwawionymi dłońmi wypadające wnętrzności. Nieskutecznie. Kompani oniemieli patrzyli na śmierć towarzysza.
-Hah - ryknął Azdur z uśmiechem - śmierć jest jednak obrzydliwa, zwłaszcza śmierć takich śmieci.
Zacisnął dłonie na toporze, zaraz po tym jak starł krew martwego przeciwnika z twarzy. Wpadli w szał, niczym bersekerzy, pchani chęcią mordu i pomszczenia towarzysza. Właśnie na to liczył. Był doświadczonym wojownikiem, wiedział, że znacznie bardziej niebezpieczny jest wojak z chłodną głową, używający podczas walki znacznie lepiej umysłu niż ostrza. Przyjął lecący w jego stronę miecz na opancerzony bark, okręcił się lekko i łupnął łokciem zadającego cios napastnika. Stara sztuczka krasnoludów, wykorzystał siłę napastnika przeciwko niemu samemu. Usłyszał chrupnięcie, poczuł krew, przeciwnik padł. Żył, miał szczęście, że nie wbito mu nosa do mózgu. Lecz czy miał mózg ktoś kto staje przeciwko Azdurowi ?
-Kupą, kupą go! -wrzeszczał przywódca.
Posypały się ciosy które powinny zabić. Te jednak nie drasnęły nawer celu. Zablokował wszystkie trzy uderzenia, jedno rączką topora, a dwa sparował ochraniaczami na barkach, aż przysiadł od mocy ciosów, lecz nie upadł. Napastnicy musieli przestać atakować by cofnąć broń do kolejnego ataku. Nic z tego. 
-Aaaaaaaaa!
Dziewczynka zerwała się, skoczyła, błysnęły wirujące ostrza po czym bryznęła krew… To było jak taniec, nie była to pierwsza taka akcja w wykonaniu tej dwójki. Znali swe kroki, wiedzieli co zrobi sojusznik, jak jedno ciało, jeden organizm stworzony do zabijania… Azdur skoczył przed siebie z rykiem, poczuł, że coś przeleciało obok, lecz nie zwrócił na to uwagi. Przeciwnicy pierzchli co nie zdziwiło wojaka. To byli Yardeńczycy, . Lud łowców, niedoścignionych myśliwych i tropicieli, lecz nie wojowników. Udaj się do nich gdy chcesz polować, wyśledzić kogoś, zabić w śnie lub potrzebujesz wytrawnego łucznika.  Nie odważnego wojownika.. Azdur uśmiechnął się widząc uciekającego Egriela. Ku jego zaskoczeniu człowiek odwzajemnił uśmiech.
-Oszalał, pomyślał krasnolud.
-Fajna była ta dupeczka. – Krzyknął zrywając się do ucieczki.
Krasnolud odwrócił się i zbladł. Leżała na podłodze oddychając ciężko, z piersi wystawało ostrze, identyczne jak to które było przeznaczone dla niego. Azdur pomyślał, że oberwała gdy skoczył w kierunku wrogów, co pozbawiło dziewczynę osłony, z jego winy… Padł kolanami na moknące od krwi deski i złapał ją. Objął i pocałował w czoło.
-Malutka, nie, błagam. Nie możesz.- Mówił przez łzy, głos drżał - Błagam, nie możesz.
Spojrzała mu w oczy, chciała coś powiedzieć ale miała tylko siły szeptać. Nachylił się.
-Dziękuje uparciuchu - wyszeptała - dziękuje za to wszystko co dla mnie zrobiłeś.
Ostatkiem sił szarpnęła się i pocałowała go w policzek, mokry od łez
-Nie! – krzyknął
Ale krzyczał już tylko do siebie, raz, drugi trzeci, ale nie miał kto odpowiedzieć. Tu, na jakimś cholernym zadupiu umierała jedyna osoba na świecie którą kochał, jak córkę. Uratował ją, przygarnął jako niemowlaka lat temu  ,tuż po narodzinach, bronił i uczył. Umarła a on nie dał rady jej uratować, nie tym razem…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz